- To wydarzyło się na wieczorze panieńskim kumpeli, w marcu zeszłego roku - wspomina Ewa spod Bydgoszczy, 34-latka, z wykształcenia socjolog, przedsiębiorczyni. - W bydgoskim klubie Awangarda, w wydzielonej salce dla VIP-ów, w gronie kilkunastu dziewczyn (w wieku od 25 do 50 lat) bawiłam się dobrze - opowiada. - I nagle pojawił się mąż jednej z nich (nazwijmy ją Niemiłą, bo od początku była negatywnie do mnie nastawiona). Pan Grzegorz, w wieku ok. 45 lat, przyszedł w towarzystwie drugiego faceta, też męża jednej z zaproszonych kobiet. Zaczęli bawić się z nami. Byłam obca w tym towarzystwie, znałam tylko przyszłą pannę młodą. Oczywiście zauważyłam, że również mąż Niemiłej źle mnie traktuje. Nie przywitał się ze mną, potem zwracał się do mnie opryskliwie. Ponieważ nie wiedziałam, o co chodzi, a lubię od razu wyjaśniać nieporozumienia, spytałam go, dlaczego tak się zachowuje. Usłyszałam, że powie mi, jak napiję się z nim wódki. Usiedliśmy więc na kanapie, nalał nam wódki i zaczęliśmy rozmawiać. Ale nic z tej rozmowy nie wynikało. Pierwsze dwa kieliszki wylałam tak dyskretnie, że się nie zorientował. Opróżnianie trzeciego zauważył. Natychmiast wyzwał mnie od najgorszych. Powiedział, że jestem "tanim, pustym kartonem do ruchania". Poprosiłam koleżankę, żeby przy niej powtórzył wszystkie te epitety. Zrobił to bez najmniejszych zahamowań. Wsadził łapę pod sukienkę - Postanowiłam nie robić scen, nie psuć wieczoru panieńskiego koleżanki. Tym bardziej że większość nie zorientowała się, że doszło do jakieś scysji - ciągnie Ewa. - Oczywiście, nie było mi miło, ale impreza toczyła się dalej. Starałam się unikać faceta i robiłam dobrą minę. W końcu, po pierwszej w nocy, postanowiłam się pożegnać i wracać do domu. A wtedy mąż Niemiłej, siedzący z żoną na kanapie, zaczął wykrzykiwać coś do mnie przez całą salę. Podeszłam do niego, żeby zapytać, o co chodzi. A wtedy on włożył mi rękę pod sukienkę, chwycił za krocze i usiłował wepchnąć łapsko tam, gdzie nie trzeba. Doszło do szamotaniny. Jego żona wszystko obserwowała i śmiała się. To już nie uszło uwadze bawiących się. W towarzystwie oburzonej przyszłej panny młodej i jeszcze jednej koleżanki opuściłam imprezę. Ewa niemal od razu zaczęła się zastanawiać, czy - jak tysiące kobiet - ma odpuścić i nie reagować na takie zachowanie. Bagatelizować? Szukać usprawiedliwień dla dojrzałego molestującego faceta? Próbować znaleźć winę w sobie? Udawać, że nic się nie stało? Uznała, że brak reakcji będzie przyzwoleniem na takie traktowanie kobiet. - Szczerze mówiąc, nie wierzyłam, że policja i sąd staną po mojej stronie. Ale chciałam, żeby był jakiś ślad w papierach obleśnego dziada. Że jeśli zachowa się w ten sposób wobec innej kobiety, nie będzie mógł się bronić, że zdarzyło mu się po raz pierwszy. A że kolejne dziewczyny będzie molestował, jestem pewna. Zdecydowała się pójść na policję. Składając zeznania na ręce bardzo empatycznej policjantki z bydgoskiej komendy, upewniała się, czy jej dane będą utajnione przed molestantem. I otrzymała odpowiedź twierdzącą. - Jestem wdzięczna - podkreśla - że policjantka nie próbowała nawet sugerować, że sprowokowałam takie zachowanie. Owszem, zapytała, jak byłam ubrana (granatowa tunika do kolan, niewielki dekolt, grube, czarne rajstopy - w tamtym gronie wyglądałam jak zakonnica), ale bardziej ze względów technicznych, niż żeby usprawiedliwiać obleśne zachowanie Grzegorza P. Klubowa kamerka W kwietniu rozdzwoniły się telefony. Wzywane na komendę kobiety miały pretensje, że Ewa złożyła zeznania, bo teraz w ich gronie są niesnaski. A ona łamie Grzegorzowi P. życie. Na szczęście po kilku rozmowach stanęły po stronie Ewy. Wszystko wskazuje jednak, że największym sprzymierzeńcem kobiety okazał się klubowy monitoring, który zarejestrował skandaliczne zachowanie Grzegorza P. - Na filmie są sceny, których ja wcześniej nie dostrzegłam, np. gdy wykrzykując coś do mnie, wykonuje masturbacyjne ruchy itp. We wrześniu ubiegłego roku odbyła się pierwsza rozprawa. Pani Ewa wspomina: - Na pytanie, czy mnie obraził, Grzegorz P., na co dzień przedsiębiorca montujący okna w Niemczech, stanowczo twierdził, że nic takiego nie zrobił. "A jak pan nazwał panią Ewę?" - dopytywała sędzia. "No, głupią k****" - nie miał kłopotów z pamięcią oskarżony. Dwa miesiące później sędzia Joanna Mrozińska z Sądu Rejonowego w Bydgoszczy orzekła: "Uznaję oskarżonego za winnego tego, że (...) znieważył Ewę Z. słowami powszechnie uważanymi za obelżywe, a nadto przemocą doprowadził Ewę Z. do poddania się innej czynności seksualnej w ten sposób, że włożył rękę pod sukienkę i mocno chwycił ją za krocze (...)". Grzegorz P. dostał karę 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Dodatkowo ma zapłacić Ewie Z. 2 tys. zł jako zadośćuczynienie za doznaną krzywdę i listownie ją przeprosić. Po apelacji, w maju br., Sąd Okręgowy w Bydgoszczy zmniejszył mu karę pozbawienia wolności do trzech miesięcy, resztę zaskarżonego wyroku utrzymując w mocy. Seks czy władza? Ewa Z.: - I na policji, i w sądzie podkreślano seksualną stronę tego, co zaszło. A ja mam wrażenie, że on po prostu chciał pokazać, kto ma władzę. I że może zrobić ze mną wszystko, na co tylko ma ochotę. - Pani Ewa ma dobrą intuicję - komentuje dr Monika Whiteman, psycholożka specjalizująca się w terapii osób molestowanych seksualnie. - Bo tak naprawdę w molestowaniu bardziej chodzi o władzę niż o seks. Przecież o seks jest dzisiaj bardzo łatwo. Prostytucja jest dostępna bez problemu. Ale tu chodzi o złamanie woli, oporu, zdominowanie kobiety (a coraz częściej także mężczyzny przez kobiety stojące wyżej na drabinie władzy). To największy afrodyzjak. Pokazać, że mogę sobie pozwolić na zachowania intymne, na które nie ma zezwolenia drugiej strony. Podobnie jest również, gdy dorosły molestuje dziecko. Dr Amy Zabin w książce "Conversations with a Pedophile: In the Interest of Our Children" ("Rozmowy z pedofilem: W interesie naszych dzieci") pyta pedofila, co było dla niego najważniejsze w relacji seksualnej z dziećmi. I otrzymuje odpowiedź: "władza". Niespodziewany ciąg dalszy Uznanie Grzegorza P. za winnego w zupełności satysfakcjonowało Ewę Z. Myślała, że sprawa jest zamknięta. Chciała o wszystkim zapomnieć. A tu 10 dni po wyroku bydgoski sąd rejonowy wezwał ją do pisemnego poinformowania, czy wyraża zgodę na udostępnienie Grzegorzowi P. danych adresowych i numeru konta w związku z nałożonym obowiązkiem naprawienia szkody. Ewa. Z.: - Chodziło o ten list z przeprosinami. Natychmiast popędziłam do sądu. Złożyłam pismo, w którym podałam numer konta i stanowczo odmówiłam podania moich danych adresowych. Grzegorz P. dowiódł, że potrafi być agresywny. Ja po prostu się go boję. Podpowiedziano mi, że on może te przeprosiny przesłać do sądu, a ja sobie je stamtąd odbiorę. I taką drogę zaproponowałam w piśmie. Tydzień później kolejny list polecony. Tym razem od adwokata Grzegorza P. Domagał się numeru konta. - Oddzwoniłam, tłumacząc, że od tygodnia jest w sądzie pismo, w którym podałam numer konta i zastrzegłam swoje dane adresowe. "Ale skazany już ma pani adres i napisał do pani list" - odpowiedział beztrosko adwokat. "Skąd miał pani adres? No jak to skąd? Z akt sprawy!" - parsknął zniecierpliwiony mecenas. I faktycznie, po kilku dniach dostałam jednozdaniowe przeprosiny - relacjonuje pani Ewa. Czyja wina? I tym razem postanowiła nie odpuszczać. Czy stróże prawa mogą tak beztrosko obchodzić się z danymi? Mecenas Janusz Mazur: - Przede wszystkim w tej sprawie trzeba ustalić, w jaki sposób były przekazywane dane osobowe pokrzywdzonej. A powinny być odpowiednio zabezpieczone, za pomocą specjalnej wkładki w aktach. Taka wkładka zawiera adresy i inne dane pokrzywdzonej oraz świadków. Jest ona dostępna wyłącznie dla prokuratora i sądu. Za zabezpieczenie danych odpowiadają ci, którzy prowadzą postępowanie przygotowawcze, czyli policja pod nadzorem prokuratora. Ale jeśli nawet dane osobowe nie zostały zabezpieczone odpowiednio lub adwokat jakoś inaczej do nich dotarł, absolutnie nie powinien ich przekazywać swojemu klientowi. Tym bardziej że pokrzywdzona sądownie odmówiła zgody na przekazanie adresu skazanemu. Adwokat naruszył w ten sposób nie tylko zasady etyki i godności zawodowej, ale również przepisy RODO. Dr Monika Whiteman: - Dla mnie jako psychologa było w tej historii kilka dziwnych momentów. Po pierwsze, co robią mężczyźni, partnerzy bawiących się kobiet, na wieczorze panieńskim? Pilnują swego? Wielka szkoda, że przyszła panna młoda od razu grzecznie ich nie wyprosiła, bo to impreza - z definicji - tylko dla kobiet. Po drugie, zastanawia reakcja żony na skandaliczne zachowanie męża. Jeśli facet wkłada rękę w krocze obcej kobiety, a żona się śmieje, to nie jest zachowanie normalne. Świadczy o jakichś mocno zaburzonych relacjach małżeńskich. Żona bała się, że jeśli zaprotestuje, to jej się oberwie? Czuła się silna brutalną siłą męża? Poza tym mężczyzna, który tak zachowuje się wobec kobiety w obecności żony, demonstruje siłę, przemoc również wobec połowicy. Po trzecie, zaskakuje kompletna niefrasobliwość adwokata. Widać wyraźnie, że skazany jest typem przemocowym. A jeśli pojechałby pod dom pani Ewy i - nie mówię zabił - ale pobił ją czy oblał farbą, kto by za to odpowiadał? Ewa Z.: - Złożyłam skargę do Urzędu Ochrony Danych Osobowych i do okręgowej rady adwokackiej. Z UODO otrzymałam informację, że sprawa została przekazana prezesowi bydgoskiego sądu okręgowego w celu wyjaśnienia i ustalenia osób odpowiedzialnych. I czekam. Znów czekam. Małgorzata Szczepańska-Piszcz Imiona i inicjały nazwisk głównych bohaterów artykułu zostały zmienione.