Nie jest wcale tak, że Polskę czekają trzy lata niekontrolowanych rządów PiS, Warszawa w tym czasie stanie się Budapesztem, a kolejne wybory będą już tylko fikcją. Kampania wyborcza i głosowanie zmieniły Polskę, politycznie ułożyły ją na nowo. Czyli jak? 10 milionów to nie żarty Zacznijmy od tego, że kampania wyborcza była bardzo dynamiczna, pełna emocji. Podzieliła Polaków, wykopała kolejne rowy, rozgrzała emocje. Na Andrzeja Dudę oddano 10,5 mln głosów, to wielki kapitał - i jego osobisty, i jego formacji. Ale Rafał Trzaskowski zdobył niewiele mniej, bo poparło go 10 mln wyborców. Mamy więc sytuację, że przeciwko PiS, i to zdecydowanie, jest 10 mln Polaków. I są to ci bardziej aktywni, lepiej wykształceni, lepiej zarabiający, bardziej wpływowi. Czy PiS jest w stanie rządzić przeciw nim? Możemy sobie wiele opowiadać, ale odpowiedź na takie pytanie jest krótka - nie. Z taką grupą trzeba się liczyć, nie można iść na frontalne zwarcie. Zwłaszcza że wybory pokazały Polakom tworzącym anty-PiS, że jest ich cała masa. Zobaczyli siebie - stojąc w kolejkach, by oddać głos, przeglądając media społecznościowe, rozmawiając ze znajomymi. Kampania wyborcza ich zintegrowała, wyczuliła na sprawy polityki. Wyborcy anty-PiS przekazali też sygnał politykom. Że oczekują ludzi zdecydowanych, twardo przeciwstawiających się PiS. Zwróćmy uwagę - w tej kampanii było dwoje kandydatów, którzy deklarowali politykę miłości, chcieli łączyć, rozumieć itd. Pewnie mieli rację, ale kampania skończyła się dla nich fatalnie. Małgorzata Kidawa-Błońska została z wyborów wycofana, bo w sondażach zaczęła szorować po dnie, notując poparcie rzędu kilku procent. Rozczarowująco słaby wynik uzyskał też Władysław Kosiniak-Kamysz. A spójrzmy na Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołownię. Trzaskowski wyszedł z drugiego szeregu polityków PO, ale błyskawicznie zaczął zdobywać wyborców. W odniesieniu sukcesu pomógł mu start - kiedy zapowiedział, że rozliczy telewizję publiczną. I tym natychmiast zapunktował. Z kolei Hołownia zbudował swoją pozycję na filipikach przeciw ekipie rządzącej. Obaj najwięcej zyskiwali, gdy twardo punktowali PiS. Tego oczekiwali od nich wyborcy. Można powiedzieć, że Jarosław Kaczyński, który przyzwyczaił nas do polityki wysokooktanowej, do ciągłych ataków, do mobilizowania, wychował nie tylko zwolenników, ale i przeciwników. Oni wszyscy chcą twardości. Trzaskowski - cel numer jeden Rafał Trzaskowski to odkrycie kampanii. Owszem, nie wygrał z Dudą, ale zabrakło mu naprawdę niewiele. Napędził PiS stracha. Dlatego dziś nikt nie ma złudzeń - dla PiS, dla Kaczyńskiego, dla telewizji publicznej i całego aparatu pisowskiej propagandy - stał się celem numer jeden. Muszą go zniszczyć, bo to on, a nie Małgorzata Kidawa-Błońska czy Borys Budka, potrafił zgromadzić wokół swojej kandydatury miliony Polaków. Okazało się, że ma to coś. Na pewno wśród wielu jego deklaracji uwagę przykuwała ta dotycząca Tuska i Kaczyńskiego. Że tego pierwszego nie ma już w polskiej polityce, więc przychodzi pora, by wysłać na emeryturę drugiego. W ten sposób ogłosił się Trzaskowski liderem całej opozycji. Jako szef anty-PiS. Czy sprosta tej deklaracji? To najważniejsze pytanie. Bo nie sztuka ogłosić się przywódcą, sztuką jest nim być. Na jego korzyść działa fakt, że antypisowscy wyborcy chcą zdecydowanego lidera. A na niekorzyść? Że będzie przez PiS niszczony. Przedsmak tego mieliśmy w telewizji publicznej. Dziennikarze TVP bezustannie go atakowali, przede wszystkim jako prezydenta Warszawy. Oskarżając o wszystko - o brak ustawy reprywatyzacyjnej (choć to PiS reguluje ruchem w Sejmie), o oczyszczalnię Czajka, o wypadek miejskiego autobusu, o ulewę... I tak będzie się działo. Warszawa będzie w mediach publicznych pokazywana jako miasto wyjątkowo źle zarządzane itp. Dzień w dzień. Aż do skutku. Trzaskowski stoi więc przed wyborem zero-jedykowym. Albo zostanie zniszczony przez propagandę PiS i wypchnięty z polityki, albo będzie potrafił skutecznie się temu przeciwstawić i będzie liderem jeśli nie całej opozycji, to przynajmniej jej większości. Żeby tak się stało, musi dokonać dwóch rzeczy. Po pierwsze - rozluźnić więzi z PO, zacząć budować swoją pozycję jako polityk stojący ponad partiami. A po drugie, okazać się bardzo dobrym gospodarzem stolicy. Potrafiącym bronić jej przed PiS, ale przede wszystkim bardzo sprawnie nią zarządzającym. Czyli nie według klucza partyjnego, ale według kompetencji. Czy to mu się uda? Czy pozwoli mu na to jego polityczne zaplecze? Media, czyli praca z ludem Jeżeli napiszę, że wybory wygrywa ten, kto zdobywa więcej głosów, będzie to truizmem (choć zdarzały się przypadki odwrotne). Dorzucę więc do tego jeszcze jedno zdanie: sztuką jest owe więcej głosów zdobyć. Ta sztuka udała się Andrzejowi Dudzie. Zawdzięcza to wielu czynnikom - przez pięć lat zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz, wspierały go pisowski aparat partyjny, a także aparat państwa i media publiczne. No i na jego konto pracowali co bardziej zacietrzewieni zwolennicy Trzaskowskiego, wdając się w różne awantury, obrażając innych, wyzłośliwiając się. Trudno nie zgodzić się z prof. Flisem - "obóz postępu" używał swojej inteligencji nie po to, by pozyskiwać Polaków dla swojego kandydata, tylko żeby ich obrażać. W ten sposób jak naiwne dziecko wpadł w pułapkę pisowskich spin doktorów, którzy podzielili Polskę na warszawkę i krakówek z jednej strony, a lud z drugiej. I sami mianowali się reprezentantami "zwykłych Polaków", ich obrońcami przed fanaberiami elit itd. Duda zaś prezentował się w kampanii jako obrońca "tradycyjnej rodziny", zapora przed pomysłami LGBT, obrońca 500+, no i oczywiście "swój człowiek". Trzaskowski był tu w defensywie. A "obóz postępu" mu nie pomagał. Pytanie więc brzmi tak: czy anty-PiS wyciągnie z tej kampanii wnioski? Czy zrozumie, gdzie (stale) popełnia błąd? O tym błędzie mówił w wywiadach dla "Przeglądu", i to ładnych kilka lat temu, prof. Karol Modzelewski. Kilkakrotnie to powtarzając: "Jeżeli chcemy wygrać z PiS, musimy nauczyć się rozmawiać z jego wyborcami. Nauczyć się ich języka". Patrząc na zakończoną właśnie kampanię, nie sposób nie zauważyć, że były to słowa rzucane na wiatr. A przecież rzecz jest prosta - anty-PiS nie oznacza wcale obrażania wyborców Dudy, wyzłośliwiania się, ogłaszania ruchu ośmiu gwiazd itd. Anty-PiS, jeśli chce być skuteczny, musi oznaczać kontakt z nimi, pracę organiczną. Zaczynając od początku - "obóz postępu" musi zdemistyfikować swoje postrzeganie wyborców Dudy. Bo jeśli prześledzi się media społecznościowe, to obóz ten uważa, że są to ludzie żyjący na zasiłku, pobierający 500+, mieszkający na Podlasiu i na Podkarpaciu. Oczywiście można tak to sobie wyobrażać, tylko że gdyby to byłaby prawda, poparcie dla Dudy nie przekroczyłoby 15 proc. Anty-PiS powinien zrozumieć motywacje wyborców Dudy i budować instytucje, które okazałyby się atrakcyjne dla tej grupy, byłyby jej potrzebne. Tu także wzorce są znane - jeszcze przedwojenne. To przecież dawna lewica PPS zakładała kluby sportowe, organizowała samokształcenie, biblioteki, poradnie dla kobiet... Czasy są inne, internetowe, ale można odbudować przynajmniej część instytucji, które III RP w imię walki z tym, co kosztuje, zlikwidowała. Wtedy zapotrzebowanie na PiS będzie mniejsze. Opozycja - gotowi do walki W tym odbudowywaniu instytucji powinny też wziąć udział partie polityczne. One również muszą wyciągnąć wnioski z kampanii. Przynajmniej te najprostsze - że opozycja nie musi się jednoczyć, lepiej niech przyciąga różne grupy społeczeństwa. Ale powinna umieć się szanować, współpracować ze sobą, zwłaszcza w sprawach najważniejszych. No i być gotowa np. na przyśpieszone wybory. Bo co, nie mogą się zdarzyć? Powinna także zacząć budować kanał docierania do wyborców, tak by przeciwstawić się pisowskiej propagandzie. Kampania to pokazała - media publiczne kłamały, przeinaczały fakty, napuszczały na innych, i to okazało się skuteczne. Wielu ludzi w to wszystko wierzyło i na podstawie takich informacji podejmowało decyzje. Czy można z tym walczyć? Oczywiście, że można. Ale wymaga to wielkiej dyscypliny i wysiłku. Opozycja jedną taką walkę wygrała. Udało jej się zdemistyfikować kłamstwo smoleńskie, wygrać spór, czy to był zamach, czy katastrofa. Zwróćmy uwagę - PiS do Smoleńska już nie wraca. O "zdradzonych o świcie" już nie mówi. Kaczyński już nie organizuje miesięcznic, podczas których wołał, że za chwilę Antoni Macierewicz odsłoni prawdę. W innych zatem kwestiach opozycja również może być skuteczna. Tylko musi do debat dobrze się przygotować. Przełamać lenistwo i naturalną chęć opędzenia sprawy paroma propagandowymi hasłami. Otóż, szanowna opozycjo, wyborcy naprawdę wolą fakty od propagandowych hasełek. Bądź więc gotowa na krew, pot i łzy. I może się uda. Bo tam, gdzie anty-PiS ciężko popracował - tam się udawało. Do roboty! Robert Walenciak