Na lewicy bal. Wystąpienie Adriana Zandberga podczas debaty nad exposé premiera Morawieckiego było wydarzeniem dnia. To o Zandbergu mówiły media, a nie o Morawieckim czy Schetynie. To on skradł show. Na YouTubie trzy filmiki prezentujące jego wystąpienie miały łącznie (dane z czwartku, 21 listopada) 700 tys. odsłon. I tysiące komentarzy. "Emocje i śmiech radosny mnie rozpiera", "Klaszczę i się cieszę", "Ale soczysta mowa, aż ciarki przechodzą...", "Ale grill...", "Wreszcie ktoś w tym Sejmie wygarnął między oczy...", "Brawo! Wreszcie na lewicy jest lider z wizją i polotem" itd. Zandbergiem zachwycali się nie tylko młodzi, ale i weterani SLD. "Dzisiaj Adrian Zandberg jakością swojego wystąpienia w sprawie exposé premiera wykonał kawał dobrej roboty dla lewicy" - to opinia Marka Dyducha. Nie dziwmy się. Lewica od roku 2005 jest w głębokiej opozycji, zepchnięta do narożnika, praktycznie w niebycie. Co wybory - to klapa, od klęski do klęski, więc taki powrót musiał wywołać entuzjazm. A tak na zimno? Michał Syska postarał się wypunktować czynniki, które złożyły się na sukces Zandberga. To celne uwagi. "1. Wyznaczenie nowego pola rywalizacji z rządem. Zandberg uderzył w PiS w obszarze polityki gospodarczej i społecznej. Niemal całe jego wystąpienie było poświęcone rozdźwiękowi pomiędzy deklaracjami premiera i jego podwładnych a rzeczywistością. Lider lewicy uderzył więc w najsilniejszą stronę PiS, bo przecież transfery socjalne i stabilna sytuacja gospodarcza to te czynniki, które decydują o wysokim poparciu dla rządzącej formacji. A w polityce nie ma nic skuteczniejszego niż zaatakowanie oponenta w jego najmocniejszy atut i obnażenie rozjazdu pomiędzy propagandą a prawdziwymi skutkami realizowanej polityki. (...) 2. Exposé lewicy. Polityk Razem nie tylko punktował rząd Morawieckiego, ale również zarysował ideowy i programowy plan lewicy, wskazując konkretne projekty ustaw, które z inicjatywy lewicy trafią do laski marszałkowskiej. Lewicowa opozycja powinna tę strategię kontynuować z mównicy sejmowej przez całą kadencję. Warto, by jej przedstawicielki i przedstawiciele pamiętali, że adresatem ich przekazu są przede wszystkim obecni i potencjalni wyborcy. (...) 3. Struktura komunikatu. Zandberg zastosował wzorcowe zabiegi komunikacyjne. Przede wszystkim wziął na warsztat pojęcie »państwa dobrobytu« tak chętnie używane przez Morawieckiego i nadał mu własną definicję. I odebrał PiS prawo do posługiwania się tym terminem, wskazując liczne sprzeczności między polityką rządu a zdefiniowanym przez polityka lewicy ideałem welfare state.4. Forma komunikatu. Wystąpienie przedstawiciela Klubu Parlamentarnego Lewicy było wyartykułowane przystępnym językiem. Liczne powtórzenia wzmacniały przekaz i czyniły przemówienie dynamicznym. Bardzo ważne były odwołania do moralności przy ocenie zaniechań PiS w polityce gospodarczej i społecznej. (...) 5. Słabość politycznej konkurencji.Tego wątku nie trzeba rozwijać".*Jednak wystąpienie Zandberga to niejedyny powód do optymizmu po lewej stronie. Na pewno na plus lewica może sobie zapisać krótki bój o 30-krotność, który przez kilka dni dominował w polskiej polityce. Czyli pomysł PiS, by zlikwidować granicę, od której pobierający pensję nie musi już płacić składki na ZUS. PiS to zgłosiło, bo ma pustki w budżecie, a poza tym chciało przetestować Sejm, zwłaszcza lewicę, licząc, że ta - z zasady egalitarystyczna - poprze propozycję. Ta gra wydawała się idealna. Po pierwsze, likwidacja 30-krotności dawała dodatkowe wpływy do budżetu w wysokości 5-7 mld zł. Po drugie, można było ją przeprowadzić, szermując hasłami sprawiedliwości społecznej, stawania po stronie tych, którzy mniej zarabiają, co dzieliłoby scenę polityczną w sposób dla PiS wygodny. Bo z jednej strony byłaby partia Kaczyńskiego, a z drugiej "obrońcy elit i ludzi bogatych", czyli PO. Lewica przy takim podziale odgrywałaby rolę przystawki - do wyboru: albo Platformy, albo PiS. Tymczasem udało się jej wyjść z tego niebezpieczeństwa z tarczą. Najpierw liderzy oświadczyli, że nie poprą propozycji PiS, a potem klub zgłosił własny projekt ustawy - który, owszem, znosił 30-krotność, ale podwyższał emeryturę minimalną do 1,6 tys. zł oraz ustanawiał emeryturę maksymalną, równą sześciokrotności wynagrodzenia minimalnego brutto - czyli w 2020 r. 15,6 tys. zł. Batalia o emerytury szybko się zakończyła, bo PiS wycofało swój projekt, więc na placu boju pozostała lewica, jako jedyna gotowa podjąć merytoryczną dyskusję. W przeciwieństwie do Platformy, która reaguje na wydarzenia polityczne niczym pies Pawłowa - zawsze jest przeciw PiS.*No i trzecia okoliczność - pojawienie się Magdaleny Biejat. Debiutantka z partii Razem nagle wskoczyła do pierwszych szeregów. A to dlatego, że została wybrana na przewodniczącą sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. Ten wybór twarda prawica przyjęła z wściekłością. Natychmiast wypomniano Magdalenie Biejat, że jest zwolenniczką prawa do przerywania ciąży, związków partnerskich, praw osób LGBT. Konfederacja, środowiska związane z Radiem Maryja i Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry zażądały jej odwołania. Wydawało się, że jej dni są policzone, tymczasem rzecznik PiS stwierdził, że mianowanie jej na przewodniczącą komisji to efekt sejmowych parytetów i PiS łamać tego nie zamierza. Koniec, kropka. Lewicy według tych parytetów przypadło szefowanie trzem komisjom (Polityki Społecznej i Rodziny, Administracji i Spraw Wewnętrznych, Mniejszości Narodowych i Etnicznych), Platformie - sześciu, PSL - dwóch. PiS - aż 18. Konfederacja nie dostała nic. W ten sposób Magdalena Biejat i jej poglądy zostały przez prawicę rozreklamowane. Platforma po raz kolejny musiała przełknąć gorzką pigułkę. Lewicy w pewnym momencie było już obojętne, czy PiS będzie odwoływało Biejat z funkcji przewodniczącej komisji, czy nie. Tak czy inaczej, stała się ona twarzą lewicowej polityki społecznej i rodzinnej. Mamy więc sytuację dla lewicy całkiem dobrą, bo wygrała trzy główne starcia w pierwszych dniach nowego Sejmu. Potrafiła narzucić tematy dyskusji politycznej i to ona była arbitrem. Na jej tle Platforma, a także PiS prezentują się w tych dyskusjach słabo, powtarzając wytarte hasła i różne banały. Doskonale to widać, jeśli porówna się wystąpienia Morawieckiego, Schetyny i Zandberga. Mamy zatem zderzenie starej polityki z nową. Starych polityków z nową falą. No i odrzucenie duopolu PO-PiS, tego szatańskiego pomysłu Tuska i Kaczyńskiego, który zniszczył polskie życie publiczne. Bo już nie wystarczy krzyczeć: "Precz z PiS!" albo "Precz z PO!". Teraz trzeba mieć jeszcze coś do powiedzenia.*Ale to wszystko nie bierze się znikąd. Gdy PiS zaskoczyło Sejm pomysłem likwidacji bariery 30-krotności, lewica miała kłopot. Na początku poszły w świat różne komunikaty. SLD mówił, że będzie przeciw, Razem - że za. Trzeba było szybko wypracować wspólne stanowisko" - mówi jeden z lewicowych posłów. "Zebraliśmy się i zaczęła się dyskusja. Jaka! Wstawały kolejne osoby i przedstawiały kolejne argumenty. Szczegółowe, merytoryczne. Poziom ekspertów. To trwało kilka godzin, zakończyliśmy w nocy, przed drugą. Żaden z klubów SLD tak nie wyglądał... Efekt był taki, że nie tylko zbudowano wspólne stanowisko, które pogodziło SLD, Razem i Wiosnę, ale również posłowie mogli iść do mediów i przekonująco bronić stanowiska lewicy". "Atakowano mnie, że chcemy wprowadzić maksymalną emeryturę, że to bolszewizm itd." - opowiada jeden z nich. "Więc zapytałem rozmówcę: 'A czy emerytura 15,6 tys. zł, czyli maksymalna, którą proponujemy, to mało?'". Podobnie było z wystąpieniem Adriana Zandberga. Lewica przygotowywała się do niego cztery dni, przemówienie pisano w grupie, pracowano nad nim wiele godzin. Nie była to więc żadna improwizacja. I nie było to przemówienie Razem, tylko całej lewicy. Jeżeli więc ktoś chciałby się pokusić o porównanie obecnego Klubu Parlamentarnego Lewicy z którymś z przeszłości, to chyba najbliższy dzisiejszemu byłby klub z I kadencji Sejmu, z lat 1991-1993. Też pełen młodych, energicznych polityków, pracowicie przygotowujących się do wystąpień, broniących swojego zdania. To jest ta różnica. W czasach słabego SLD, już po rozpadzie Lewicy i Demokratów, dominował w Sojuszu pogląd, że nie wolno się narażać głównym mediom. Przekaz konstruowano więc tak, by się spodobał dziennikarzom. "Przychodził Tomek Kalita i mówił: 'Tę wersję media skrytykują, a tę kupią. Wybór jest wasz'. I wybieraliśmy tak, żeby się spodobało" - wspomina lewicowy polityk. Skończyło się tym, że Sojusz dreptał w przedpokojach Platformy, czekając na posłuchanie. Wiosna Biedronia, a teraz Zandberg to zmienili. Ośmielając przy tym innych, dodając odwagi. Na lewicy już wiedzą, że ważni są wyborcy, a nie komentarze w liberalnych mediach.*Liberalne media mogą pochwalić raz czy drugi, ale przecież chodzi im o coś zupełnie innego. O to, by lewica już nigdy nie wyszła z roli młodszej siostry. Czyli - jeżeli chcemy użyć języka konkretu - nie wyszła z roli Barbary Nowackiej i Grzegorza Napieralskiego. Wystarczy zresztą przejrzeć media społecznościowe, by zauważyć grozę, z jaką o Zandbergu i lewicy mówią przedstawiciele prawicy i liberałów. Konfederacja, PiS, hierarchowie Kościoła przestrzegają przed marksizmem (lub neomarksizmem) kulturowym, ideologicznym, atakiem na dzieci itd. A ci bliżsi PO przed marksizmem ekonomicznym. Wspólny wróg ich zbliża. Zauważył to zresztą piszący do OKO.press Tomasz Markiewka, komentując zgryźliwie: "Social media skrajnej prawicy: bolszewicy z Razem zgenderyzują polską rodzinę! Social media »nowoczesnych liberałów«: bolszewicy z Razem popierają łupienie zaradnych Polaków! Jak niewiele trzeba, aby ze strażników europejskości, liberalizmu i postępu wylało się najgorsze prawicowe szambo". I nie ma wątpliwości, że tak już będzie. Że za każdym razem, gdy lewica powie coś lewicowego, zaczną się krzyki, że nadciąga Stalin, bolszewizm, Związek Radziecki. Jeżeli ktoś nie wierzy, niech zerknie na fora internetowe. Wojciech Maziarski: "Politycy Partii Razem i kibicujący jej publicyści z zapałem godnym lepszej sprawy postanowili zademonstrować, że oskarżenia o ciągoty neosocjalistyczne, a może wręcz neokomunistyczne są jak najbardziej uzasadnione. Domagają się, by podnieść ludziom lepiej zarabiającym składki emerytalne, a następnie skonfiskować im pieniądze, które odłożyli na starość. Jednocześnie sympatycy i politycy Razem potwierdzają zarzuty, że gotowi są flirtować z PiS, bo to PiS właśnie chce podnieść składki ZUS. (...) Dlaczego PiS oddał Magdalenie Biejat z Partii Razem przewodnictwo komisji polityki społecznej i rodziny? Właśnie tej komisji, która zajmuje się m.in. sprawą ustawy antyaborcyjnej. To naprawdę dziwne. Niezadowoleni z tego posłowie PiS mówią o jakimś »dealu politycznym«. Na czym miałby on polegać? (...) Jak określić lidera Partii Razem? Najostrzejsi krytycy mówią »bolszewik«. Jego zwolennicy odpowiadają: »Nieprawda, to zwykły europejski socjaldemokrata«. A ja myślę, że ani jedni, ani drudzy nie mają racji. Gdybym miał Zandberga do kogoś porównywać, to przywołałbym postać dziś już zapomnianą: Enrico Berlinguera. Eurokomunistę". Cezary Michalski: "Zandberg i Zawisza pomagają dziś Kaczyńskiemu efektywnie niszczyć w Polsce zarówno lewicę, jak też demokrację w ogóle, zdradzają elektorat lewicy i są »nic niewarci«. To oni są najbardziej fatalnymi reprezentantami wszystkiego, co powinno być w Polsce wartościami lewicy - a więc obrony kobiet, obrony mniejszości, obrony demokracji, obrony praworządności". Maria Nurowska: "Też uważam, że pojawienie się Zandberga w Sejmie to kolejne nieszczęście. Gdyby Schetyna dogadał się z SLD i Wiosną, Razem by nie weszło do Sejmu, a opozycja wygrałaby wybory. To kolejna jego ciężka wina!". Mariusz Ziomecki: "Zandberg jest też oczadzony ideologią, tylko z inną strzałką. Jego mowa była gęsta od walki »klasowej« i złych emocji wobec tych ludzi i podmiotów, którzy zarabiają pieniądze na konkurencyjnym (choć nie idealnie) rynku. Ile furii było w jego głosie, gdy mówił o najbardziej innowacyjnych korporacjach świata, ile szczerej nienawiści! Pod rządami takich ludzi jak Zandberg będziemy tylko coraz równiej dzielili biedę. On wydaje się nie mieć pojęcia o tym, co napędza cywilizację, jak się tworzy bogactwo, dumę i siłę narodów. On będzie bez końca »wyrównywał szanse« i tworzył coraz to nowe regulacje i biurokracje, które będą je bezwzględnie egzekwowały. Zadłuży też Polskę tak, jak stare kraje unijne - bez szansy na wyjście na prostą".*Co na to lewica? Jeden z jej liderów studzi emocje. "To dobrze, że mamy dobry początek. Ale przecież ważne, co będzie dalej. Dziś mamy kilkanaście procent w sondażach, a za dwa lata może być pięć. I będziemy się czołgać, żeby przejść przez próg. Albo dwadzieścia parę... To się dopiero zaczyna. Z pierwszych dni mamy podpowiedź - jeśli jest zgoda i wola wspólnej gry, to wychodzi dobrze. A czy liderów nie poróżnią wybory prezydenckie? Tu sprawa jest prosta" - uważa nasz rozmówca. "Lewica wystawi swojego kandydata. To oczywiste. A kto nim będzie - zadecydują po wspólnej rozmowie Biedroń z Zandbergiem. Dogadają się bez problemu". Podobnie zresztą mówią inni posłowie lewicy. To dobrze o nich świadczy, bo historia polskiego parlamentaryzmu zna wiele przypadków rozmaitych meteorów, ugrupowań, które potrafiły porwać wyborców, tyle że na krótko. Był czas, że Nowoczesna notowała poparcie grubo ponad 20%, a jej lider Ryszard Petru nazywał się przywódcą opozycji. Jak to się skończyło, chyba pamiętamy. Kadencję wcześniej podobną eksplozję poparcia przeżywał Ruch Palikota. Swego czasu poparciem ponad 20% szczyciła się Samoobrona. Nie wspominając już o SLD, który z pułapu ponad 40% potrafił wylecieć na margines. Wyborcy nie wybaczają błędów i potrafią strącić różne efemerydy w niebyt. Dlatego fakt, że miało się parę udanych dni, o niczym nie przesądza. Tak jak nie przesądzają niezłe zagrania w pierwszych pięciu minutach meczu piłkarskiego. One mogą dawać nadzieję, dobrze rokować i to wszystko. A ta lewica dobrze rokuje. Wie, jakiej chce Polski. To najważniejsze, bo ani PiS, ani PO nie chcą innej Polski, niż jest teraz, z ich przywilejami i przywilejami popieranych przez te partie grup. Piłka w grze, lewico. Robert Walenciak