Robert Walenciak: Nowa lewica to coś rzeczywiście nowego? A może zwykły face lifting? - Organizacyjnie wygląda to na nowy twór. Ale operuje on w przestrzeni, która od dawna ma swoją strukturę. I całe szczęście, że tak jest! Bo od razu widzimy, że ta formacja odwołuje się do rzeczywiście istniejących grupowych tożsamości, do ludzi o identyfikacjach lewicowych. Czy takie poglądy ma duża grupa wyborców? - Tu jest problem i ryzyko. Myślę, że zostało ono świadomie podjęte. Otóż kiedy badamy społeczeństwo polskie, widzimy od mniej więcej 2002 r. spadek częstości autoidentyfikacji lewicowych, przy tym nigdy nie był to dominujący nastrój naszego społeczeństwa. Jak te badania wyglądają? - W systematycznych badaniach respondenci są proszeni, aby określili swoje miejsce na 10-punktowej skali od lewego krańca do prawego. Odwołam się tu do świeżo opublikowanych wyników Europejskiego Badania Wartości przeprowadzonego pod kierunkiem prof. Mirosławy Marody. Obecnie lewicową identyfikację deklaruje ok. 15% obywateli, a prawicową ok. 40%, pozostali lokują się w centrum, co jest sytuacją typową. Nie należy z tego wyciągać pochopnych, pesymistycznych wniosków, bo znacząca część wyborców w ogóle odrzuciła możliwość ulokowania się na tej skali (ponad 20%) i to jest nowe zjawisko, a centrum jest zawsze bardzo labilne i centrolewica jako formacja rządząca to coś realnego. Na marginesie sądzę, że taki obraz autoidentyfikacji Polaków był głównym powodem tego, że ruch Biedronia nazywał siebie nie lewicą, tylko formacją progresywną. Unikali słowa lewica. - A teraz mamy powrót do tego słowa. Są wyborcy manifestacyjnie lewicowi. Możliwa jest też taka formacja w parlamencie.Zbierająca różne lewicowe grupy... - Dwa miesiące przed dniem wyborów, gdy już domknęła się koalicja Lewicy, napisałem na Facebooku, że to dobry krok, że ta koalicja ma potencjał na miarę Lewicy i Demokratów. I faktycznie, Lewica dostała tyle głosów, ile miała tamta formacja. Gdyby nie rozbicie LiD, lewica nigdy nie wypadłaby z parlamentu. Dziś widać to z całą oczywistością. Dlaczego było to błędem? - Bo likwidacja LiD była zabraniem nogi z drzwi. I one się zatrzasnęły. Przez kolejne 12 lat całą dynamikę polskiej polityki określał układ PO-PiS. To lata stracone. A Lewica i Demokraci byli tą nogą w drzwiach. Ale wolę nie wkraczać głębiej w sferę spekulacji i historii alternatywnych. Teraz mamy podobną sytuację, PO i PiS są najsilniejsze, wszystko kręci się wokół ich konfliktu. - Ale to już nie jest jednorodny dwubiegunowy układ. W anty-PiS jest wyraźny element lewicy i PSL. Ta sytuacja daje siłom lewicowym pewną nadzieję. Trzeba zresztą je pochwalić, że w samej grze wyborczej nie podążyły za sugestiami niektórych doradców - że tak naprawdę mają iść nie przeciwko PiS, tylko po głosy PO. Po Schetynę. Ale lewica pokazała się w wyborach jako rdzeń anty-PiS. To innych oskarżano, że chcą z PiS coś na boku! Że może Kosiniak-Kamysz będzie otwarty, że i w PO pojawili się tacy, którzy zerkają ku PiS. To przekonanie, że rdzeniem anty-PiS jest lewica, było ważne dla końcowego wyniku. Że jest najbardziej zawziętym wrogiem PiS. I że nigdy z nim nie pójdzie. A dlaczego tym razem się udało? - Myślę, że wyraźnie nowy element to Zandberg - z wizerunkiem prawdziwie ideowego polityka, także Biedroń ze świeżym europejskim sukcesem, niewielkim, ale zawsze. Ta zmiana od razu uwidoczniła się w nowym profilu elektoratu. Najwyższe poparcie wśród wyborców najmłodszych - 18% w grupie 18-29 lat, a to dało prawie 25-procentowy udział tej grupy wśród ogółu wyborców zjednoczonej lewicy, oraz przewaga kobiet w proporcji 55% do 45%. Takiego profilu SLD nigdy nie miał, nawet w szczycie potęgi. Są nowi wyborcy, a starzy pozostali - to fenomen, że grupa najmłodsza waży mniej więcej tyle samo w elektoracie nowej lewicy, co grupa najstarsza. Ta zmiana profilu elektoratu jest bardzo ważna, chyba ważniejsza niż to, czy lewica dostałaby 13, czy 15%. Wskazuje na spadek znaczenia historii w budowaniu lewicowych tożsamości. A kto nadaje ton w tej nowej formacji? Ludzie SLD czy ktoś z młodzieży? - Tutaj trzeba być ostrożnym optymistą. Ale bardzo ostrożnym, bo będzie jeszcze wiele konfliktów i wiele niebezpieczeństw. Pierwsze już mocno się zarysowuje, a mianowicie nastawienie na sprawy organizacyjne i personalne powoduje widoczną niewydolność w działalności programowej. Drugim zagrożeniem mogą być w niedługim czasie spory o pieniądze. Bo z tej trójki tylko SLD będzie dostawał pieniądze z budżetu jako subwencję na działalność statutową. A to są znaczące środki. Konflikty o pieniądze są trudniej rozwiązywalne niż konflikty programowe. Mogą też zniechęcać do dalszych kroków organizacyjnych. Jakich? - Przykładowo mówimy o fuzji Wiosny i SLD. A co z innymi grupami lewicowymi? Co z Unią Pracy? Istnieje sporo różnych stowarzyszeń, fundacji, ruchów społecznych, czasopism lewicowych itd. Czy jest koncepcja pracy z nimi? Co ze współpracą ze związkami zawodowymi? A co z podejmowaniem wielkich tematów, np. spraw klimatycznych, smogu? To, co powstaje z SLD i Wiosny, powinno być stale otwartym, dynamicznym projektem. I powinno być jasno powiedziane, że inni mogą się przyłączać. W jaki sposób przyłączać? - Formacja lewicowa powinna być czymś więcej niż partią, z jej formalną strukturą, jasno określoną hierarchią, kierownictwem itd. To musi być twór dwoisty. Z jednej strony jest partia, jej aparat, koła, są biura,etaty i pieniądze na działalność. Ale z drugiej są ruchy społeczne, w których ta partia uczestniczy, stowarzyszenia, porozumienia, projekty, koalicje, federacje czy jeszcze coś innego. I takich nowych inicjatyw na razie nie widzę. A da się pogodzić młodzież z Razem, działaczy walczących o prawa LGBT i prawa kobiet z tymi, którzy mówią o emeryturach funkcjonariuszy SB? - Moim zdaniem nie da się pogodzić w jednym czasie, w jednym działaniu. Dlatego sugeruję policentryczną wizję formacji lewicowej. Tak w pewnym stopniu jest teraz w klubie parlamentarnym. Partia Razem stanowi odrębną grupę, a klub jest płaszczyzną koordynacji działania. Wizja policentryczna zakłada, że powstają inicjatywy zachodzące na siebie, ale nieskupione pod jednym parasolem. Niektóre szybko upadają lub są z definicji niepartyjne, jak KOD czy wiele inicjatyw lokalnych. Trzeba je do lewicy stale przyciągać, wspierać, tam są ciekawi ludzie, popularni w swoich środowiskach. Chodzi nie o struktury, lecz o obecność w bardzo różnych projektach o lewicowym potencjale. Dla aparatu to coś obcego. Na dodatek konkurencja. - Manifestację partyjnego myślenia mogliśmy zobaczyć podczas układania list kandydatów do Senatu. Bo jak wyglądały te wszystkie gry Schetyny? Przecież 51 senatorów to nie jest wcale wielki sukces! Ten wynik mógł być dużo lepszy! Wszystkim senackim koalicjantom PO zaproponowano ochłapy w stosunku do ich sondażowego poparcia. Dotyczy to zwłaszcza lewicy. A dlaczego opozycja desygnowała tak mało prawdziwych osobowości, ludzi o znanych nazwiskach, liderów ruchów obywatelskich? Ich po prostu nie zaproszono. Gdyby byli - wynik byłby dużo lepszy. To, co osiągnięto, odzwierciedla tylko czysto partyjne nastawienie wyborców. W wyborach do Senatu nie było premii za jakość kandydatów, a dokładniej - była ona w nielicznych przypadkach. Wszyscy liderzy opozycji, zwłaszcza Schetyna, bardzo partyjnie potraktowali tę grę, uczynili priorytetem lojalność i posłuszeństwo kandydatów wobec partyjnych kierownictw. Lewica powinna zatem wystrzegać się myślenia partyjnego. Jak powinna myśleć? - Niebezpieczeństw jest przed nią mnóstwo, szans sporo. A główna szansa polega na tym, że oto znów otwiera się historyczna możliwość włożenia buta w drzwi (bo to na razie jest but), w ten główny podział PiS kontra PO. Ten podział trzeszczy, te bloki są już wewnętrznie rozedrgane. Mogą gwałtownie się rozsypać i nastąpi czas zasadniczej restrukturyzacji sceny partyjnej. I wtedy kwestie wnoszone przez lewicę mogą się stać głównymi tematami, wytyczyć główny konflikt polityczny. Ale nie widzę myślenia o tych nowych rzeczach, które byłyby specyficzne, sztandarowe dla lewicy. Na przykład? - Wiele razy w naszych wcześniejszych rozmowach wracaliśmy do kwestii reprywatyzacji, mówiąc, że nie można tych parków, kamienic, fabryk, pałaców oddawać. Do tej pory nic w tej sprawie nie zostało prawnie przesądzone i pełzająca, często złodziejska reprywatyzacja trwa. Urządza się jedynie co chwila jakąś pokazówkę, a to komisja Jakiego, a to jakieś aresztowania, co do których nie mamy pewności, czy nie kryją się za nimi motywy polityczne. Ale ustawy zamykającej reprywatyzację nie ma! - Nie ma. A załatwienie tego aż się prosi! Szczególnie lewica powinna powiedzieć, że kończymy z reprywatyzacją - nic nikomu już się nie należy i to jest sprawiedliwe. Również Kościołowi katolickiemu, Żydom i ich gminom. Do tego potrzebna jest ustawa zamykająca wszelkie majątkowe rozliczenia odszkodowawcze z tytułu wojny, powojennych nacjonalizacji itp. I to na poziomie zero bądź prawie zero. Lewica, wnosząc taką ustawę, pokazałaby społeczeństwu, że jest zwrócona w przyszłość i w stronę zwykłych ludzi. Regulując sprawy z przeszłości? - Na wnukach czy prawnukach ludzi żyjących 70-80 lat temu nie mogą ciążyć zobowiązania za zniszczenia wojenne, za koszty powojennej rewolucji. Ale te działania nie mogą być przypadkowe, muszą być przemyślane. Lewicy potrzebny jest więc think tank, który by przygotowywał takie rozliczenia prawne z przeszłością, uwzględniając też aspekty międzynarodowe. I to jest sprawa pilna. Bardzo pilna? - Jedna z pilniejszych, chociaż jedna z kilku. W mojej ocenie jest spore prawdopodobieństwo, że Andrzej Duda przegra wybory prezydenckie. Jeżeli tak by się stało, natychmiast rozpocznie się proces destrukcji osi PO-PiS. Nowa strukturalizacja otwiera szansę dla lewicy. Wybory prezydenckie! Dla wyborców lewicy to była mało komfortowa sytuacja, że jej liderzy tak długo się zastanawiali, kogo w nich wystawić. - Można to było przedstawiać jako inteligentną grę, czekanie na swój czas, kiedy już reflektory zostaną skierowane na scenę. Wszyscy się zgłosili - a teraz my! Socjolodzy i specjaliści od marketingu politycznego od dziesięcioleci dyskutują, kiedy wyborcy podejmują decyzję oraz na ile ich preferencje pozostają stabilne w trakcie kampanii wyborczej. Jest dobrze udokumentowana teza, że podejmują decyzję dość wcześnie. A kiedy zostaje podjęta, to potem jest racjonalizowana i występuje stronnicza percepcja treści kampanii. Wyborcy przyswajają informacje korzystne dla ich kandydata, a odrzucają niekorzystne. Dlatego nie można zwlekać! W Polsce, na szczęście dla wyborców lewicy, sytuacja jest nowa. Pojawiły się nowe twarze w polityce. Wbrew pozorom nawet Kidawa-Błońska jest nowa, więc to opóźnienie wielkich strat nie powinno przynieść. A lewica swojego kandydata musi mieć, po to by konsolidował organizacyjnie i ideowo obóz lewicy, pluralistyczny przecież. Robert Biedroń spełni to zadanie? - On musi się definiować właśnie jako główny oponent PiS. Kandydat wartości. Dlatego mówienie o Zandbergu miało sens, Biedroń też ma liczne walory. W tych wyborach lewica powinna być zwrócona ku społeczeństwu. I mniej orientować się na innych aktorów. A Dudę może w ogóle ignorować. Lewica przeciwstawia się rządom PiS, Kaczyńskiemu. Zabiega o demokrację i praworządne, socjaldemokratyczne państwo dobrobytu. Jeżeli więc wybory będą spersonifikowane - Duda ma szansę wygrać. A jeżeli będą się odbywać na zasadzie: my, światli obywatele, kontra PiS, to Duda przegra. - Dlatego ze strony PiS bardzo sprytnie wrzucono temat sądów, bo on podtrzymuje mobilizację jego wyborców na bazie ogólnej niechęci do elit. Ten establishment, te sądy, ta zagranica. PiS ma swoje polityczne perpetuum mobile. - Ta gra nie musi być tak skuteczna, jak była w przeszłości, bo dzieje się w innym kontekście. Pojawiły się nowe tematy: kwestia klimatyczna, smog, zaczynająca się drożyzna, spadający optymizm we wszystkich wymiarach, fatalna reforma szkolna, służba zdrowia, wreszcie Banaś... To uderza w PiS, więc usiłuje ono przykryć trudności różnymi widowiskowymi, czysto politycznymi konfliktami, w których łatwo ożywić emocje i odwołać się do zawiści. Fundamentem poparcia PiS dalej jest resentyment, uruchomiona zawiść do bardzo szeroko rozumianych elit. PiS to partia rewanżu za rzeczywiste i wyimaginowane krzywdy ludu. Choć intensywność tych emocji trochę się zamazuje, bo upowszechnia się model wyborcy, który Przemysław Sadura i Sławomir Sierakowski nazywają cynicznym wyborcą. Ten cynizm nie jest racjonalizacją? - Tak, jest swoistą racjonalizacją. Odwołując się do Petera Sloterdijka, który inspirował Sadurę i Sierakowskiego, można powiedzieć, że rozum cyniczny jest fałszywą świadomością, która rozpoznaje siebie jako fałszywą. Wyborcy wiedzą, że ci, co rządzą, nie są kryształowi, że bywają nieudolni, nieraz grabią do siebie. Że w tym, co mówią i obiecują, jest wiele fałszu. Mimo to cyniczny wyborca ich popiera, dokonuje swoistego rachunku. Też kradną, ale przynajmniej się dzielą. - Koncepcja cynicznego wyborcy dość dobrze tłumaczy odporność PiS na afery. Zakładając oczywiście, że informacje o nich do wyborców PiS docierają. Ale pamiętajmy, że ten cynizm charakteryzuje tylko część wyborców PiS, i to tych, którzy mogą się odwrócić, gdy rachunek wypadnie mniej korzystnie. Cynizm zamieni się w złość, gdy wyborca uzna, że jego kalkulacja się zawaliła, że dał się oszukać. No to jeszcze jedno pytanie o lewicę - brak jednego lidera jej nie przeszkadza? - To z czasem będzie musiało jakoś zostać rozwiązane. Na razie ten triumwirat jest funkcjonalny, zwłaszcza że formalnie sytuacja jest dość prosta, bo mamy do czynienia z różnymi organizacyjnymi bytami. Czyją więc w końcu twarz ma obecnie lewica? SLD? A może Biedronia? - Myślę, że ma twarz Janusa. Nieco niejednoznaczną. Trwa społeczny proces konstruowania wizerunku nowej lewicy. Na razie są migotliwe elementy tego wizerunku. Raz jest Zandberg w Sejmie jako twarz radykalnie egalitarnej lewicy, a raz Biedroń, który eksponuje prawa mniejszości, jest symbolem tolerancji i Europy. No i jest twarz Czarzastego, który reprezentuje starą lewicę, zakorzenioną w PRL, ale zarazem bardzo teraz laicką i przywiązaną do demokracji, odważną, która zrzuciła worek pokutny. Najważniejszą okolicznością w procesie transformacji lewicy jest jednak nowy elektorat. I ten elektorat będzie szukał potwierdzenia, że zrobił dobrze. A tu może być różnie. - Brak działania, brak aktywności, brak zgody może prowadzić do rozczarowania. To też możliwe. Wynik lewicy może być lepszy, ale może być i gorszy. Socjolodzy i politolodzy chętnie badają instytucjonalizację partii i ruchów politycznych. Stopień instytucjonalizacji ruchu czy partii może być oceniany na trzech płaszczyznach. Pierwsza to instytucjonalizacja w wymiarze parlamentarnym - tu jest w porządku, jest jeden klub lewicy i stanowiska zostały rozdane. Instytucjonalizacja partii jako organizacji - ten proces trwa, są wyjściowe struktury, głównie SLD, i pewnie wytworzą się jakieś koordynacyjne struktury lewicy jako koalicji. No i trzecia płaszczyzna - instytucjonalizacja partii w elektoracie. Mamy wyborców przychodzących z różnych stron. Czy ten elektorat okaże się spójny i trwały? Instytucjonalizacja oznacza stabilność i powtarzalność preferencji wyborczych. Czy ci młodzi wyborcy zostaną? To moment trudny, ale kluczowy - będzie widoczny w sondażach. Sondaże są takie ważne? - Tak, w demokracji sondaże to quasi-wybory. Na lewicę głosowało ponad 12% wyborców, przy wysokiej frekwencji. I teraz oni czekają, obserwują - czy ci w Sejmie ich nie zawiodą? Jeżeli więc poparcie dla nowej lewicy będzie stabilne, jakieś kolejne inicjatywy będą je powiększać, to zacznie się droga w górę. Będzie działał bandwagon effect, lubimy być po stronie partii sukcesu. I wtedy nie będzie przeszkodą zjawisko, które wskazałem na początku rozmowy - mała identyfikacja Polaków z lewicą. Drugim kluczem jest sprawa budowy think tanku, umiejętności animowania ruchów społecznych, budowy stowarzyszeń i fundacji. Żeby formacja żyła wśród wyborców, w społeczeństwie, żeby stałe dyskusje i wspólne działania poszerzały poczucie wspólnoty. Nie można porzucać Unii Pracy, trzeba zabiegać o OPZZ, o ZNP, o zasłużone fundacje, takie jak Fundacja im. K. Kelles-Krauza czy Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a i dziesiątki nowych inicjatyw. Teraz już są środki, pieniądze. Aktyw się powiększył. Nie ma już uzasadnienia dla niedziałania. Prof. dr hab. Jacek Raciborski jest kierownikiem Zakładu Socjologii Polityki w Instytucie Socjologii UW, autorem lub współautorem kilkunastu monografii naukowych oraz ponad stu artykułów opublikowanych w czasopismach krajowych i zagranicznych. Redaktor naczelny półrocznika "Studia Socjologiczno-Polityczne. Seria Nowa". Robert Walenciak