Robert Walenciak: Co Polsce jest potrzebne w tej chwili? Jakie działania? - Powinniśmy zacząć przygotowywać się na spowolnienie koniunktury. Ono nadejdzie? - Właściwie już ma miejsce i do nas przyjdzie. Ale już był kryzys i daliśmy sobie radę. Tusk mówił, że jesteśmy zieloną wyspą. - Byliśmy zieloną wyspą raz i niekoniecznie musimy nią być po raz drugi. Jak w takim razie trzeba się przygotować do nadchodzącego spowolnienia? - Przede wszystkim trzeba skonsolidować państwo. W tej chwili jesteśmy na etapie nakręcanej kolejnymi wyborami rewolucji. Biegunka prawna powoduje, że działalność gospodarcza jest utrudniona. Wiele, czasami bardzo potrzebnych i słusznych, działań w polityce społecznej zmniejsza aktywność zawodową społeczeństwa. Trzeba zrobić wszystko, żeby przeciwdziałać temu zjawisku. Przecież ciągle jesteśmy w trakcie kampanii wyborczej. - No tak... Kampania parlamentarna się skończyła, zaczyna się kampania prezydencka. Czeka nas szaleństwo. Bo oczywiście prezydent Duda będzie wyskakiwał z nowymi propozycjami, bez ładu i składu. Jestem przerażony. Dlatego że w gruncie rzeczy cokolwiek człowiek dzisiaj powie, za tydzień będzie to już nieaktualne.Może więc spowolnienia nie będzie? - Ono grozi nam niewątpliwie. Wpływają na to dwa czynniki. Jeden jest zewnętrzny - spowolnienie przychodzi z zewnątrz i na to wpływu nie mamy. Drugi zaś to brak rąk do pracy. Oba razem sprawiają, że spowolnienie może być poważne. Z drugiej strony tak rozbuchaliśmy oczekiwania społeczne, że należy się liczyć z przyśpieszeniem wzrostu płac. A to spowoduje z jednej strony inflację, z drugiej - pewne problemy po stronie produkcji, bo część tych drobnych, małych przedsiębiorstw albo zwinie interes, albo przejdzie do szarej strefy. Nie będzie to jeszcze spektakularna katastrofa, bo polska gospodarka jest odporna na wielkie tąpnięcia, ale grozi nam takie długotrwałe grzęźnięcie. I trzeba robić wszystko, żeby mu przeciwdziałać. Ale polityzacja gospodarki temu nie sprzyja. Bo, jak powiedział niezrównany poseł Sasin, autostrady nie wygrywają wyborów. Podobnie nie wygrywają wyborów działania zmierzające w kierunku jakichś długoterminowych rozwiązań. A jeśli chodzi o długoterminowe rozwiązania, to na co Polska powinna stawiać? - Mówi się: wysokie technologie, start-upy... O! - Tylko że do wspierania tego wszystkiego państwo średnio się nadaje. Wyjątkiem są kraje, gdzie wysokie technologie i start-upy wiążą się ze zbrojeniami. W takich krajach jak USA czy Izrael ma to sens. W Polsce nie. U nas wysokie technologie mogą rozwinąć albo zagraniczne firmy, których nie lubimy, albo ambitni młodzi ludzie podejmujący ryzykowne przedsięwzięcia. I państwo powinno im pomagać? - Państwo jest najgorszym inwestorem w start-upy. A państwo polskie - do kwadratu. Z jednego powodu - nie ma u nas kultury ryzyka, nie ma tolerancji dla błędów. Czy wyobraża pan sobie polską firmę z udziałem skarbu państwa albo polskie instytucje, które inwestują w start-upy i ponoszą straty? Pierwsza, druga, trzecia, czwarta plajta... Wchodzi prokurator, wchodzi CBA i koniec. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych, gdzie akurat ta sprawa jest doskonale postawiona, obowiązuje taka zasada: jeżeli nie oszukujesz, masz prawo do błędu. U nas urzędnik bądź menedżer nie ma prawa do błędu. W związku z tym nie ryzykuje. Jeśli nie ryzykuje, to nie ma mowy o rozwijaniu nowych technologii. Nie ma mowy o przedsięwzięciach ambitnych. W Polsce taka sytuacja byłaby znakomitym pretekstem do wyprowadzania państwowych pieniędzy na różne partyjne przedsięwzięcia. Albo na działania typu Polska Fundacja Narodowa. - To, co pan mówi, wzmacnia moją tezę, że największym wrogiem gospodarki jest jej polityzacja, a ta dzisiaj w Polsce osiąga szaleńcze rozmiary. I nie chodzi o to, żeby państwo nie było aktywne w gospodarce! Są takie dziedziny gospodarki - przedsiębiorstwa czy sektory sieciowe - gdzie państwo jest najlepszym właścicielem. Oczywiście podlegającym regulacjom. Tylko że w Polsce nie ma kultury zarządzania firmami państwowymi. Firma może być państwowa, ale minister nie ma prawa dzwonić w byle jakiej sprawie do dyrektora czy do prezesa! Może działać poprzez statutowe organy, przez radę nadzorczą, walne zgromadzenie akcjonariuszy. Ale w Polsce nie ma tej kultury, zresztą nigdy jej nie było, tyle że dzisiaj - ponieważ PiS dokonało prawdziwej inwazji na sektor państwowy - jest to bardziej widoczne i bezczelniej wykorzystywane.Gdy mówi pan o start-upach, zastanawiam się, czy w Polsce są firmy, które potrafiłyby je wykorzystać. Czy mamy przemysł, który przyciągałby tych wszystkich młodych, zdolnych ludzi, dał im pracę? - Jeśli komuś uda się wytworzyć nową technologię, marzy tylko o jednym - żeby ktoś go wykupił. A w tej kolejce polskie firmy są na szarym końcu. To zawsze jest związane z ryzykiem, a już mówiliśmy o tym, że ryzyka się boimy, bo zaraz prokurator, CBA. W związku z tym kupią nas zagraniczni. I już. Czy w takim razie możliwe jest przesunięcie Polski z peryferii bliżej centrum Europy? - Cały czas przesuwamy się w stronę tego europejskiego centrum. Jednak podstawowym motorem jest, po pierwsze, obecność u nas zagranicznych firm, po drugie - ekspansja polskich firm za granicę i po trzecie - handel. I najlepiej, gdyby państwo przynajmniej w tym nie przeszkadzało. Nie wierzę, żeby państwo mogło odegrać pozytywną rolę w modernizacji gospodarki, szczególnie w zakresie najwyższych technologii. To jest innego typu logika. Państwo ma swoje uprawnione funkcje w takich dziedzinach jak stabilność, także stabilność społeczna, i zapewnienie infrastruktury. Tego prywatny biznes nie zrobi. Ale tam, gdzie trzeba się ścigać, państwo jest zbyt nieruchawe. Ale może zgromadzić duże pieniądze i przeznaczyć je na potężne badania. - Może. Tylko trzeba najpierw umieć dobrze je wydawać. A już o tym mówiliśmy - państwo, czyli urzędnik przecież, nie wyda pieniędzy w sposób ryzykowny. A jeśli nie ryzykujesz, niczego nie osiągniesz. Przynajmniej w wysokich technologiach. Nie wyrwiemy się zatem z peryferii. - Trochę się wyrywamy. To nie jest fatalistyczne. Po prostu, jak w peletonie kolarskim, musimy trzymać się na kółku i chodzi o to, żebyśmy się trzymali na kółku najlepszych. Mówił o tym zawsze Grzegorz Kołodko - i ma rację, my nie będziemy Doliną Krzemową. Ale bądźmy podłączeni do światowych bądź europejskich inicjatyw, z których będziemy korzystać. Poza tym wszyscy ci, którzy mówią o Dolinach Krzemowych w Polsce, abstrahują od tego, że taką Doliną Krzemową próbuje się stać Europa. Zresztą też w sposób nieoptymalny, bo nie tak skuteczny jak Stany Zjednoczone. Ale też chce wysokie technologie rozwijać, dofinansowywać. Podczepiajmy się pod to! Ale jak? - Boże, wszyscy naukowcy w Polsce wiedzą, że są możliwości różnych aliansów, wspólnych programów, to się dzieje! Każdy wiodący zespół badawczy w Polsce jest jedną nogą za granicą. Wszyscy naukowcy z Polski, którzy cokolwiek umieją, są cenieni na świecie. Bo nie brakuje nam rozumu ani talentu, tylko system jest nieruchawy. Ale on nie będzie inny. Czyli drugiej Irlandii w Polsce nie będzie. - Irlandia jest specyficzna. Po pierwsze, ma jedną przewagę nad wszystkimi - tam nie mówią po irlandzku. A ponieważ mówią po angielsku, są obywatelami świata. Po drugie, są bardzo blisko centrum. Dzisiaj dzięki internetowi, komunikacji to nie jest aż tak istotne, ale przez wiele lat było. Poza tym potęga Irlandii polega na tym, że jest ona krajem o bardzo niskich podatkach dla wielkich firm. I broni tego jak niepodległości. W Irlandii nie uważają firm zagranicznych, amerykańskich, brytyjskich, za wrogów publicznych. Tam nie próbują irlandyzować gospodarki, tylko to jest otwarta, międzynarodowa gospodarka. Dlatego Irlandia to dzisiaj jeden z najbogatszych krajów Europy.W dłuższej perspektywie Polska powinna więc postawić na lepsze nauczanie angielskiego i w ogóle na edukację, rozwój nauki. - Na wiązanie się w każdy możliwy sposób ze światem. Nie tylko z Europą. I trzeba stawiać na otwartość, a nie na jakieś polonizacje itd. Bo polonizować to my możemy skanseny. Jeśli jednak wykształcimy fachowców, to oni wyjadą. - Wyjadą, a potem przyjadą. Dzisiaj topowi naukowcy są obywatelami świata. W gruncie rzeczy ich ojczyzna jest tam, gdzie ich walizka i komputer. A co nam szkodzi, żeby on pracował trzy miesiące tutaj, a trzy miesiące tam? Stwórzmy takim ludziom warunki, żeby mieli ochotę wrócić. Poza tym niech budują mosty między polskimi ośrodkami a ośrodkami w Anglii, w Stanach, we Francji, w Niemczech... Czy coraz częściej na Dalekim Wschodzie. Jak Polska jest postrzegana w Brukseli? W Parlamencie Europejskim? - Marginesowo. Zostaliśmy zmarginalizowani kompletnie. Tak jak kiedyś, głównie od 2004 r., liczyliśmy się nawet bardziej, niż na to zasługiwaliśmy, tak teraz liczymy się znacznie mniej, niż na to zasługujemy. Jak więc wytłumaczyć emocje, które powstały wokół kandydatury Janusza Wojciechowskiego? - W ogóle nie było większych emocji. Nikt się nie nastawiał na to, żeby go jakoś specjalnie grillować. Natomiast z niewiadomych przyczyn sam Wojciechowski w ogóle się nie przygotował do przesłuchania w Parlamencie Europejskim. I był po prostu fatalny. A posłowie, gdyby rzeczywiście chcieli go utrącić, zrobiliby to od razu. Ale dali mu drugą szansę, którą on wykorzystał. Tym razem rzeczywiście się przygotował. Nie mówił tym swoim topornym angielskim, tylko po polsku. Co oczywiście jako komisarzowi mu nie pomoże. Ale podczas przesłuchania był w stanie kompetentnie się wypowiadać, w związku z tym został zaakceptowany. Nie jest więc tak, że Polskę się sekuje. Polska nie istnieje, po prostu. A europosłowie PiS? Ich nie słychać? - Oni są we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, czyli - w skrócie - podpalaczy, i wiadomo, że w związku z tym nie są traktowani poważnie. Nawiasem mówiąc, tutaj posłowie PiS robią coś zupełnie innego niż to, co mówią w kraju. Dzisiaj np. dyskutowaliśmy nad rezolucją dotyczącą różnych wrogich wobec Europy działań, głównie w internecie, które podważają demokrację i wolne wybory. W tej rezolucji nie tylko chodzi o rosyjski udział w działaniach hakerskich, ale dotyczy ona też hejtu dotykającego mniejszości, m.in. LGBT czy mniejszość muzułmańską. I cóż się okazuje - tę rezolucję popierają także posłowie pisowscy. Tu są za obroną LGBT, a w Polsce to dla nich wróg publiczny. Takie lekcje dostaję w europarlamencie.