Wojna polityczna, której jesteśmy świadkami, nie jest już wojną pozycyjną, na wyniszczenie. To dziś wojna manewrowa, tu może być wiele zaskakujących rozstrzygnięć i dużo zależy od samych kandydatów, od ich reakcji na wydarzenia i od pracy ich sztabów. W tym tygodniu wszystko powinno się wyjaśnić, jeśli chodzi zarówno o termin wyborów prezydenckich, jak i o zasady, według których będą się odbywać. Tak w każdym razie deklarują politycy uczestniczący w Sejmie w rozmowach na temat ustawy o wyborach prezydenckich. Pisałem tydzień temu o tym, że w wyborach mogą startować tylko kandydaci zgłoszeni przez komitety wyborcze. Komitety trzeba zgłosić do Państwowej Komisji Wyborczej 55 dni przed głosowaniem, a samych kandydatów - najpóźniej 45 dni. Jeżeli więc wybory miałyby się odbyć 28 czerwca, a przy tym terminie twardo obstaje Prawo i Sprawiedliwość, to już minął termin zgłaszania komitetów wyborczych i kandydatów. Tak jak minęło już kilka terminów związanych z działaniami PKW. To wszystko trzeba zatem uregulować. Opozycja nie jest w tej sprawie bezbronna - Senat może nad sejmową ustawą procedować 30 dni, więc ma możliwość doprowadzić do takiej sytuacji, że 28 czerwca wyborów nie da się przeprowadzić. Bo pewnych działań PKW już nie zdąży wykonać, np. przeprowadzić rekrutacji członków komisji wyborczych. Z drugiej strony PiS może wszystkie poprawki Senatu odrzucić i uchwalić takie prawo, że Platforma Obywatelska nie będzie mogła podmienić Kidawy-Błońskiej na Trzaskowskiego. Mamy więc pat, jedni nie ufają drugim i wszystko jeszcze może się zdarzyć. Załóżmy, że Kaczyńskiemu nie puszczą nerwy Wybory mogą zostać przeniesione, bo władza ogłosi stan klęski żywiołowej (mamy wzrost zakażeń koronawirusem), może też być tak, że zostaną zorganizowane, ale PiS zablokuje zgłaszanie nowych kandydatów. Oczywiście wyrzucenie Trzaskowskiego z wyborczego wyścigu byłoby krokiem absolutnie awanturniczym, mogłoby się skończyć ulicznymi protestami, a nawet rozpadem rządzącej większości. Uznajmy więc, że są jeszcze granice, których PiS nie przekracza. Choć warto mieć w tyle głowy, że w obliczu porażki może być gotowe na wszystko. Ale załóżmy, że Kaczyńskiemu nie puszczą nerwy, że w tym tygodniu marszałek Elżbieta Witek ogłosi termin wyborów i Trzaskowski stanie do wyścigu. A to będzie inny wyścig niż z udziałem Kidawy-Błońskiej. O to, że będzie inny, zadbał sam Trzaskowski. Gdy tylko wybuchła afera radiowej Trójki, stanął po stronie dziennikarzy i zapowiedział, że jako prezydent będzie dążył do oczyszczenia mediów publicznych. I że będzie chciał wyrzucić z nich wszystkich dziennikarzy służących PiS. Mamy zatem nowy styl działania i nową taktykę na kampanię wyborczą. Jeżeli Kidawa-Błońska prezentowała się jako osoba spokojna, próbująca negocjować, łączyć, to prezydent Warszawy twardo wchodzi w konflikt. Co na tym zyskuje? Polaryzuje wyborców. Owszem, mobilizuje elektorat PiS, ale chyba w jeszcze większym stopniu aktywizuje ten antypisowski. A jako główny wróg rządzącej prawicy siłą rzeczy staje na czele krucjaty anty-PiS. To jest istotne. Polska polityka w ostatnich latach przypominała sinusoidę. Mieliśmy etapy antypisowskiego wzrostu, kiedy wydawało się, że władza zacznie tracić poparcie, a po paru tygodniach czy nawet dniach wszystko się uspokajało, PiS przechodziło do kontrataku, ze swoją wersją wydarzeń, i znów triumfowało. Dlaczego tak się działo? Wielu obserwatorów tłumaczyło to tym, że antypisowcom brakowało lidera, kogoś, kto będzie narzucał kierunek działania. Teraz Trzaskowski ustawił się w roli generała, który chce dowodzić anty-PiS. I przy okazji połyka kontrkandydatów - Hołownię, Kosiniaka-Kamysza, Biedronia. Polaryzacja wyborców ma szansę powodzenia, bo sytuacja jest inna niż nawet rok temu. Pandemia, kryzys gospodarczy - to wszystko coraz mocniej daje się Polakom we znaki, spada poziom optymizmu i zaufanie do rządzących. Do tego mamy całą serię afer, z których PiS nie potrafi się wygrzebać. Tylko z ostatniego tygodnia: cenzurowanie radiowej Trójki, sprawa maseczek sprowadzonych z Chin oraz interesy znajomych i rodziny ministra Szumowskiego. Jeżeli PiS idzie do wyborów pod hasłem: "Wybierzcie Dudę, bo w czasie kryzysu władza nie może się kłócić", to PO ma dobrą odpowiedź: "Wybierzcie Trzaskowskiego, bo trzeba wreszcie tej władzy patrzeć na ręce". Trzaskowski zaatakował samo centrum polityki PiS Polaryzując scenę polityczną, twardo zmagając się z PiS, Trzaskowski ma realne szanse na zwalczenie dotychczasowego przekleństwa opozycji, nazywanego reaktywnością. Czyli sytuacji, w której opozycja nie jest w stanie niczego sama wymyślić, tylko reaguje na działania PiS. Tym razem sytuacja się zmienia. Atakując media publiczne, zapowiadając, że zaprowadzi tam porządek, Trzaskowski zaatakował samo centrum polityki PiS. Bez mediów publicznych propaganda rządzących byłaby mało słyszalna, to one przedstawiają pisowski obraz świata, mówią, kto jest dobry, a kto zły. Prezydent Warszawy, wchodząc z nimi w zwarcie, staje się centrum polityki, narzuca jej ton. A w Polskę idzie przekaz, że jest głównym wrogiem PiS. Rozpoczynając kampanię od mocnego uderzenia w PiS, Trzaskowski buduje swoją pozycję. Nie tyle nawet jako kontrkandydat Andrzeja Dudy, ile jako przeciwnik Jarosława Kaczyńskiego. Bo zapowiadając demontaż państwa PiS, prezesowi właśnie rzuca rękawicę. Jako ten młodszy, bardziej energiczny, znający świat i równie twardy. Wchodzi niejako w buty Donalda Tuska, który zbudował swoją pozycję w boju z PiS i który w roli pogromcy Kaczyńskich spisywał się (do czasu) nad wyraz dobrze. Wbrew pozorom to bardzo ważny gest. Wyborcy oceniają polityków z różnych stron, ale zawsze tę lustrację zaczynają od jednego - czy dana osoba nadaje się na polityka, czy nie. Czy ma odpowiedni wygląd, odpowiednio mówi i czy każdym swoim gestem pokazuje, że chce być liderem. To był kłopot Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, której ewidentnie brakowało energii. A kandydat na prezydenta musi mieć przynajmniej zaczątek charyzmy. Czy Trzaskowski ją ma? Najbliższe tygodnie to zweryfikują. Bo wprawdzie w Warszawie jest znany, ale czy zna go Polska powiatowa? A jeżeli wybory będą 28 czerwca, Trzaskowskiemu zostało bardzo mało czasu na zaprezentowanie się Polakom. Czy mu się uda? Tego nikt nie wie. Bo każdy tydzień przynosi niespodziewane wydarzenia. I trzeba umieć na nie reagować. Rola sztabów wyborczych Dlatego tak ważną rolę odegrają w tej sprinterskiej kampanii sztaby kandydatów. Czyli miejsca, gdzie rodzą się pomysły na kampanię, na to, jak reagować na kolejne wydarzenia, jak je kreować, co mówić, gdzie jechać. Nie bez kozery jedną z pierwszych decyzji Trzaskowskiego ma być wymiana sztabu wyborczego, który pracował dla Kidawy-Błońskiej. A tworzyli go m.in. szef jej kampanii, europoseł PO Bartosz Arłukowicz, Adam Szłapka z Nowoczesnej, który był rzecznikiem sztabu, oraz dawni doradcy Donalda Tuska - Igor Ostachowicz i Sławomir Nowak. To oni, jak twierdzą w PO, byli odpowiedzialni za ogłoszenie bojkotu wyborów przez Małgorzatę Kidawę-Błońską. Co doprowadziło ją do poziomu 2-5 proc. poparcia. A że na kampanię wyborczą nie mieli pomysłu, Kidawa-Błońska zamiast zyskiwać, w każdym jej tygodniu traciła. Sztab wyborczy nowego kandydata Platformy na prezydenta ma więc zostać całkowicie przemeblowany. Z pierwszych informacji wynika, że główną rolę mają odgrywać politycy, którzy pracowali z Trzaskowskim w kampanii w 2018 r. Wymieniane są nazwiska Marcina Kierwińskiego, Sławomira Nitrasa, Cezarego Tomczyka oraz Aleksandry Gajewskiej. Kierwiński to sekretarz generalny PO i to on, po ewentualnej wygranej Trzaskowskiego, będzie kandydatem na jego następcę w Warszawie. Tomczyk to były rzecznik Ewy Kopacz. Widać więc, że sztab Trzaskowskiego tworzą bardziej fighterzy niż mózgowcy, ekipa do zrealizowania szybkiej, agresywnej kampanii. Czy taka ekipa wystarczy, by zawalczyć z Andrzejem Dudą i Szymonem Hołownią? Na pewno nie. Na pewno potrzebne będą wzmocnienia.Tego, jak ważny jest sztab wyborczy, dowiódł przypadek Szymona Hołowni, który z pozycji outsidera, człowieka spoza układów, zdołał w ostatnich tygodniach przeskoczyć na drugą pozycję w sondażach. Zawdzięcza to nie tylko elokwencji i inteligencji, ale też grupie sztabowców i doradców. Są w niej ludzie reprezentujący zbliżony punkt widzenia na sprawy Polski, którym na pewno nie można odmówić kompetencji. Szef sztabu, Jacek Cichocki, to były minister spraw wewnętrznych w rządzie PO. Był również koordynatorem służb specjalnych, a wcześniej szefem Ośrodka Studiów Wschodnich. Pełnomocnik Hołowni, Michał Kobosko, przez wiele lat pracował w mediach. Był wicenaczelnym lub naczelnym "Pulsu Biznesu", "Forbesa" i "Newsweeka Polska", "Dziennika Polska Europa Świat" i "Wprost". A potem szefem think tanku Atlantic Council. Koordynatorem programowym jest z kolei Stanisław Zakroczymski. To prawnik i historyk, współzałożyciel społecznie zaangażowanej kancelarii prawnej Prawo do Prawa. Autor wywiadu rzeki z prof. Adamem Strzemboszem "Między prawem i sprawiedliwością". Związany z Klubem Jagiellońskim. Ludzie związani z tym konserwatywnym think tankiem zasilali kadry PiS, by później wycofywać się, pełni rozczarowania. Jest więc jakimś znakiem czasu, że inteligenci o prawicowych, konserwatywnych poglądach już nie wiążą nadziei na lepszą Polskę z ekipą Kaczyńskiego, szukają innych dróg. Znakiem czasu jest również obecność w otoczeniu Hołowni prof. Rafała Matyi, który wymyślił termin IV RP. W sztabie Hołowni znajdziemy poza tym gen. Mirosława Różańskiego. Został koordynatorem zespołu "ds. bezpieczeństwa narodowego i zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi". Nie jest zresztą sam - jak informował Hołownia, w skład tego zespołu "wejdą też inni generałowie, admirałowie, dyplomaci, specjaliści od cyberzagrożeń". Dla Szymona Hołowni pracują również osoby z biznesu. Za zespół zajmujący się komunikacją i public relations odpowiada Barbara Labudda-Krysztofczyk, współwłaścicielka agencji public relations Synertime. Labudda-Krysztofczyk wcześniej doradzała w kampaniach wyborczych partiom i samorządowcom. To niejedyna w sztabie osoba z tej branży, wcześniej do Hołowni dołączyła Olga Adamkiewicz, związana z agencją marketingowo-technologiczną Brand New Galaxy. Tę ekipę uzupełniają działacze społeczni, znani w swoich branżach. Team Hołowni został więc zbudowany zupełnie inaczej niż ekipy konkurentów, gdzie sztaby konstruowano tak, by zachować wewnątrzpartyjne parytety. Hołownia jest pozapartyjny - choć widać, że gromadzi wokół swojej kandydatury osoby bliskie umiarkowanej prawicy, wcześniej lokowane gdzieś na pograniczu PO i PiS. Drugą grupą są państwowcy, tacy jak gen. Różański. Trzecią - biznes.Ten miks działa dobrze. Ze wszystkich kandydatów to Hołownia ma najwięcej "tlenu", zawsze jest merytorycznie bardzo dobrze przygotowany. Ale czy w dobie wielkich machin politycznych może to wystarczyć?Bo PiS postawiło na machinę. Sztab wyborczy Andrzeja Dudy jest jak Rada Ministrów. A nawet coś większego - bo w jego skład wchodzą europosłowie, ministrowie, zarówno z Kancelarii Prezydenta, jak i z KPRM, funkcjonariusze partyjni. Na czele stoi Joachim Brudziński, wskazany na tę funkcję przez Jarosława Kaczyńskiego. To on ma spinać działania wszystkich ośrodków władzy. Obok niego jest Beata Szydło, która ma się zajmować kwestiami programowymi. Rzecznikiem sztabu jest Adam Bielan. Potęga PiS budzi respekt Ponadto sztab zasilają m.in. prezydenccy ministrowie: Paweł Mucha, Błażej Spychalski, szef KPRM Michał Dworczyk, rzecznik rządu Piotr Müller, wiceszef MSWiA Paweł Szefernaker, szef komitetu wykonawczego PiS Krzysztof Sobolewski oraz wicerzecznik PiS Radosław Fogiel. Taki skład pokazuje, jak ważne są dla PiS te wybory. I że panuje tam świadomość, jaką katastrofą byłaby porażka Dudy. Pokazuje to również taktykę - Duda ma być wniesiony do Pałacu Prezydenckiego siłą rządu, partii, mediów publicznych... Wszystkie ręce na pokład! Tak też trzeba rozumieć powrót Jacka Kurskiego do zarządu TVP, jako tego, który ma ratować upadającą kampanię. Z jednej więc strony potęga PiS budzi respekt, z drugiej widać narastającą w ekipie prezydenta panikę. Bo sondaże się chwieją, a pomysłu na najbliższe tygodnie nie ma. Tak wielki sztab jest mało efektywny, z kręgów PiS wciąż dochodzą utyskiwania, że jedni ministrowie przeszkadzają drugim. Że połowa zajmuje się sobą, a nie pracą dla prezydenta. Poza tym jest jeszcze sam kandydat, który popełnia kolejne błędy. Andrzej Duda ewidentnie nie ma pomysłu, jak wejść w kampanię, a kolejne wydarzenia, na które musi reagować, tylko obnażają jego niekompetencję i oderwanie od rzeczywistości. Jest słaby, co widzą i ludzie z jego sztabu, i on sam. Wejście do gry Trzaskowskiego, który prze do zwarcia, uwypukliło słabości Dudy. Jeszcze przez moment liczono w jego sztabie, że kontrkandydaci zajmą się wzajemnym podgryzaniem, a on będzie błyszczał na tle skłóconej czeredy. Ale tak nie jest. Hołownia stał się jeszcze bardziej antypisowski niż wcześniej. A Kosiniak-Kamysz zdecydował się "iść po elektorat Dudy". PiS jest jak dinozaur - wielki, groźny, ale mało myślący. Zobaczymy, jak będzie się broniło przed "maluchami", jeszcze parę tygodni temu tak przezeń lekceważonymi. Robert Walenciak