Szymon Hołownia ma ponad 35 lat i pełnię praw obywatelskich - polskie prawo właśnie takim osobom pozwala kandydować na urząd prezydenta. Wystarczy jeszcze zebrać 100 tys. wspierających kandydaturę podpisów i Państwowa Komisja Wyborcza wydrukuje nazwisko Szymona obok nazwisk innych kandydatów i być może kandydatek. Co tu się krzywić, marudzić? Dlaczego od razu krytykować? Postaram się zebrać swoje "ale" w zrozumiały pakiet. Bo należę do krytyków tego pomysłu, tej inicjatywy, tej kandydatury. Przede wszystkim uważam za patologię polskiej polityki jej odwracanie się od polityczności. "A teraz kandydat bezpartyjny, ponad politycznymi podziałami", "Nie mównica, ale stół do rozmów", "Niech nas łączy, nie dzieli", "Mamy dość partyjności", "System jest dobry, tylko niewykorzystany". Wsparcie, zaplecze, infrastruktura - zostawmy poglądy na razie z boku - były jak dotąd niezbędne do wygrania każdych wyborów prezydenckich w Polsce. Nie bardzo wiadomo, dlaczego nagle - poza mglistym przywoływaniem tajemniczych badań, które kandydat na kandydata wykonał za własne (na razie za inne nie może) pieniądze - bez tego wszystkiego miałoby w Polsce udać się coś, co zwykle się nie udaje. Cud nad Wisłą? Wszak kandydat, choć nie po toruńskiemu, to jednak wierzący. Bo na Ukrainie Zełenski? We Włoszech Beppe Grillo? A w USA Trump? Może to niezbyt porywające tropy? Sam kannkan (kandydat na kandydata) traktuje instytucję prezydenta jak rodzaj wyspecjalizowanego warsztatu rzemieślniczego: jest robota do wykonania, jest określony czas - 10 lat. Szymon Hołownia jest zadaniowcem. Kiedy jako chłopiec był świadkiem wypadku - natychmiast poszedł na kurs pierwszej pomocy; kiedy zapragnął pomagać w Afryce - doprowadził do założenia fundacji ("Sam byłem za krótki"). Źle się dzieje w państwie polskim, w Europie, na świecie - ja pomogę, na kłopoty Hołownia, chcieć to móc i jakże marksowskie: trzeba nie tylko obserwować i opisywać (napisał 20 książek), ale również zmieniać świat. I przy okazji przyjaźnie, tak by nie zrobić "krzywdy" Kościołowi, oddzielić go od państwa. To ostatnie wszakże nie musi dziwić u kogoś, kto dwukrotnie próbował zostać dominikaninem. Szczególnie, że ma świadomość, że inny wariant nadchodzi: "Otóż jeśli parę lat temu od uczniów słyszałem tylko 'Korwin, Korwin, Korwin', to teraz 80 proc. młodzieży nie chodzi na religię, a agenda jest tak lewicowa, że łeb urywa. Tych ludzi - dodam - jeszcze nie widać w badaniach. W 2023 r. głosować będą po raz pierwszy dzisiejsze 14-latki. Jeśli do tej pory nie przeprowadzimy tego rozdziału, zrobią to oni. Jak nie w 2023, to w 2028. I obawiam się, że wtedy nikt nie będzie zawracał sobie głowy przymiotnikiem 'przyjazny'". Tak więc Szymon Hołownia rozdaje swoje przyjazne poglądy: raczej nie dla związków partnerskich, o aborcji pogadajmy, żadnych adopcji dla par jednopłciowych, mniej węgla, szczypta eko, wegetarianizm i owszem. Jest to, niestety, wizja sprawowania urzędu i uprawiania polityki z cyklu każdy jest kowalem swojej drogi do prezydentury i sam zrobi to najlepiej, filozofia chłopkoroztropności. A na dodatek nasz bohater ma 80-procentową rozpoznawalność, dużo badań potwierdzających, że ludzie są zmęczeni tradycyjną polityką, i przekonanie, że Tusk jeszcze może Polsce się przydać, choć z Hołownią, jak zapewnia ten ostatni, się nie spotkał. Agenda problemów i diagnoza jest zbędna. Sam fakt, że w naszym systemie politycznym prezydent niewiele może, będąc spoza układu politycznego, gdzieś Szymonowi Hołowni umyka. Jeden mały pomysł tu, drugi tam, dużo jeżdżenia po Polsce, rozmów ze zwykłymi Polakami, stabilność finansowa i rodzinna (żona - oficerka, pilotka migów), ogólna pewność siebie jako produktu na politycznym rynku. Bardzo chce - to fakt i na plus. Ale to za mało. Szymon Hołownia szykuje się do startu nieprzygotowany, bez doświadczenia, bez politycznego kręgosłupa, z niejasnym zapleczem politycznym (wspomina oględnie o kard. Krajewskim, papieskim jałmużniku) i finansowym (nic od Dominiki Kulczyk, ale wie doskonale, że 4,9 tys. zł może wpłacić niespokrewniona osoba, a 33 tys. można na komitet wyborczy). Tak, to prawda, że polityka jest spektaklem i politycy bywają produktami. Doskonałym przykładem było wywindowanie Andrzeja Dudy z politycznego niebytu na poziom najważniejszego notariusza dobrej zmiany. Jednak na metaforę "Andrzej Duda - ale z TVN", jak opisała Szymona Hołownię posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, jego poplecznicy bardzo źle reagują. Czyli coś jest na rzeczy... Szkoda sympatycznego chłopaka o niewątpliwie ponadnormatywnym poczuciu obywatelskości i dobrych chęciach. To wersja optymistyczna. A pesymistyczna wybrzmi, kiedy się dowiemy, czyj to, oprócz ambicji Szymona Hołowni, pomysł. Tak czy owak wszystko to za mało i nieprzekonujące. Roman Kurkiewicz