Do tej drastycznej sytuacji doszło w Szczekocinach, w woj. śląskim. 5-latka nie była jedynym przedszkolakiem w tym gimbusie. Gmina Szczekociny jest dość rozległa. Autobus zabiera wiele dzieci. Także starszych. Bo przedszkole znajduje się w budynku szkoły podstawowej, więc wszyscy dojeżdżają razem. Z dziećmi jeździ nauczyciel. Akurat tego feralnego dnia w zastępstwie jechał inny. Gdyby był ten sam co zawsze, być może zorientowałby się, że 5-latki brakuje... Na szczęście dziecku nic się nie stało. Sprawą zajęła się już jednak prokuratura w Myszkowie. Powyższy przypadek to oczywiście ekstremum polskiej rzeczywistości przedszkolnej. Ale choć systematycznie rośnie u nas liczba dzieci korzystających z edukacji przedszkolnej, to jednak warunki, w jakich się to dzieje, nadal pozostawiają wiele do życzenia. Chodzi m.in. o problemy z dojazdem (zwłaszcza w gminach wiejskich), lokalizowaniem oddziałów przedszkolnych w szkołach i obniżaniem poziomu kształcenia. Przedszkola bez 6-latków Obecnie działa w Polsce 21 441 placówek wychowania przedszkolnego. Z czego niecała połowa to przedszkola, a reszta to zlokalizowane w większości w budynkach szkół podstawowych oddziały i punkty przedszkolne oraz zespoły wychowania przedszkolnego. - 73 procent dzieci w Polsce, w wieku od 3 do 5 lat, jest objętych edukacją przedszkolną - mówi Emilia Różycka z Departamentu Kształcenia Ogólnego i Wychowania Ministerstwa Edukacji Narodowej. - W kraju nie ma gminy, w której nie byłoby żadnego miejsca w placówce edukacji przedszkolnej. Choć w przypadku małych gmin, gdzie dzieci jest niewiele, są to głównie oddziały przedszkolne w szkołach podstawowych oraz inne formy wychowania przedszkolnego, a nie osobne przedszkola - dodaje. Odsetek dzieci korzystających z edukacji przedszkolnej faktycznie stale rośnie. Dla porównania: w roku szkolnym 2006/2007 wynosił ok. 44 proc., a na wsi ok. 21 proc. Karolina Elbanowska, prezes Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, zastrzega jednak, że choć ministerstwo lubi się tym wzrostem chwalić, to często milczy na temat warunków, w jakich się on odbywa. - Reforma obniżenia wieku szkolnego wpłynęła negatywnie na przedszkola. Przez ostatnie dwadzieścia lat mieliśmy edukację przedszkolną, na naprawdę wysokim poziomie. Wizytatorzy z krajów UE byli zachwyceni poziomem nauczania i jakością opieki. Jednak od czasu minister Katarzyny Hall trwa proces degradacji przedszkoli, a co za tym idzie, regres intelektualny całych roczników dzieci - twierdzi Elbanowska. Jej zdaniem, polskie przedszkola coraz bardziej przypominają żłobki, tzn. zanika element edukacyjny, czego wyrazem miała być choćby niedawna bitwa o zajęcia dodatkowe. Jak mówi Elbanowska, dzisiejsze przedszkola to bardziej instytucje opiekuńcze niż wychowawcze. - Zniszczono podstawę programową dla zerówek. Zdarzało się, że wizytatorzy z kuratorium żądali, by z przedszkoli usuwać tablice z literkami, aby rodzice wyraźniej widzieli różnice między przedszkolem a szkołą i chętniej decydowali się na posłanie 6-latka od pierwszej klasy - tłumaczy Karolina Elbanowska. Z zarzutem obniżenia poziomu nauczania w przedszkolach zgadza się Anna*, przedszkolanka z kilkuletnim stażem w jednej z podkrakowskich miejscowości. Jak wyjaśnia, 6-latki, które dziś - mimo reformy wieku szkolnego - nadal w większości są w przedszkolach, nie mają własnego programu nauczania, ponieważ ten, który obowiązuje, został napisany dla 5-latków. - Mimo że między tymi dziećmi jest tylko rok różnicy, to widać, że 6-latki się nudzą. One potrzebują czegoś więcej. Dopiero gdy wszystkie 6-latki pójdą do szkoły i w przedszkolach zostaną tylko 5-latki, to wtedy program nauczania wreszcie będzie dobrze dopasowany - mówi. Problemu z obniżeniem poziomu nauczania nie widzi Ministerstwo Edukacji. Jak twierdzi Emilia Różycka, resort nie spotkał się z takim zarzutami: - A wręcz przeciwnie. Czasem pojawiają się zarzuty dotyczące właśnie zbyt wysokich wymagań wobec dzieci w przedszkolach - dodaje i przypomina, że przedszkola pełnią nie tylko funkcję kształcącą, ale także, w równej mierze, opiekuńczą i wychowawczą. Co samorządy zrobią z dotacją? Resort nie podziela też obaw, że po wejściu w życie ustawy przedszkolnej znikną zajęcia dodatkowe, ponieważ rodzice nie będą mogli za nie płacić. Zdaniem Różyckiej, samorządy opłacą je z dotacji celowej, którą otrzymają z budżetu państwa. - W 2014 r. kwota roczna na każde dziecko, które uczestniczy w edukacji przedszkolnej na terenie gminy, wynosi 1242 zł. Ogółem w tym roku na edukację przedszkolną państwo przeznaczy 1 mld 567 milionów zł - wylicza. Z obliczeń resortu wynika, że kwota dotacji zrekompensuje gminom obniżenie opłat do złotówki za dodatkowe godziny dziecka w przedszkolu, pozwoli opłacić zajęcia dodatkowe, a także zainwestować w rozwój wychowania przedszkolnego. - Mamy sygnały, m.in. z gmin wiejskich, że kwota dotacji jest znacznym wsparciem finansowym. Z informacji, które do nas docierają, wynika też, że w żadnej gminie nie jest tak, by kwota dotacji w całości musiała być przeznaczona na rekompensatę obniżenia opłat od rodziców. Gdy pytamy o zajęcia dodatkowe, słyszymy, że wszędzie są one prowadzone - zapewnia Różycka. Fundacja Rzecznik Praw Rodziców nie podziela jednak entuzjazmu ministerstwa. Mimo że kwota ponad 1,5 mld złotych to znaczący wzrost w porównaniu z 2013 rokiem, gdy na edukację przedszkolną państwo przeznaczyło 504 mln zł. - Ministerstwo twierdzi, że dzięki dotacji celowej gminy przeznaczą więcej na edukację przedszkolną, ale to wyraz myślenia życzeniowego. Gminy zrobią wszystko, by jak najbardziej zaoszczędzić, tym bardziej, że już od dawna dokładały do edukacji przedszkolnej. Gdy w 2011 roku obowiązek przedszkolny objął 5-latków, samorządy nie dostały ani złotówki, by zapewnić warunki do tych zmian - twierdzi Elbanowska. Teraz to sobie odbiją. Dla przykładu, w 2013 roku gmina Kraków wydała ponad 223 miliony zł na edukację przedszkolną. To kwota bez wydatków na kuchnię i inwestycje. Tylko 32 miliony zł pochodziły z budżetu państwa, z czego ponad 10 mln to łączna kwota dotacji celowej. Czyli ponad 191 mln zł gmina musiała wyłożyć z własnej kieszeni. Na katastrofalną sytuację finansową narzeka też przedszkolanka Anna. - Nasz samorząd ciągle twierdzi, że nie ma pieniędzy. Jeśli chcę coś kupić do sali, muszę sobie sama środki organizować. Ostatnio zrobiliśmy zabawę, więc mamy kilka nowych zabawek - opowiada. - Zajęcia dodatkowe to jeszcze osobna historia. U nas jest angielski, rytmika i gimnastyka. Ale tylko dlatego, że nauczyciele nie mają wystarczającej liczby godzin w szkole, więc dostali zajęcia z przedszkolakami, żeby sobie wypełnić grafik - tłumaczy Anna. Przedszkola w szkołach Zdaniem Elbanowskiej, 1,5 mld złotych nie wystarczy też, by uporać się z drugim problemem, na który często wskazują rodzice związani z Fundacją Rzecznik Praw Rodziców, czyli lokalizowaniem przedszkoli w budynkach szkół. Problem ten z każdym rokiem będzie zyskiwał na znaczeniu, ponieważ z prawa do edukacji przedszkolnej będą mogły korzystać coraz młodsze roczniki. - Już dziś obowiązkiem edukacji przedszkolnej objęte są wszystkie 5-latki. Dodatkowo, ustawa o systemie oświaty z 13 czerwca 2013 roku narzuca gminom obowiązek zapewnienia miejsc w placówkach edukacji przedszkolnej od 1 września 2015 r. wszystkim dzieciom 4-letnim, a od 1 września 2017 roku również wszystkim 3-letnim - wyjaśnia Emilia Różycka z resortu edukacji. Taki obowiązek ma - według ministerstwa - całkowicie rozwiązać problem braku miejsc w edukacji przedszkolnej. Inaczej na sprawę patrzy jednak Elbanowska. - Trwa trend przerzucania kolejnych roczników do szkół, ponieważ w dużej mierze trafiają one do oddziałów przedszkolnych, które funkcjonują przy szkołach podstawowych, nierzadko połączonych z gimnazjami. W skrajnych przypadkach takie dzieci muszą dojeżdżać do przedszkoli gimbusami ze starszymi dziećmi. Hałas, tłum... - to nie są warunki dla kilkulatków. Zgłaszają się do nas rodzice dzieci w wieku przedszkolnym, które mają nerwicę szkolną - stwierdza. Podobnie uważa Anna. - Niektórzy rodzice przysyłają do nas (do oddziału przedszkolnego przy szkole) 5-latki, ponieważ chcą, by dzieci oswoiły się ze szkołą. Je jednak nie jestem tego zwolenniczką, ponieważ dzieci się boją. Dużym problemem jest choćby wyjście do toalety. U nas na piętrze, na którym mamy salę przedszkolną, uczą się jeszcze klasy 1-4. Dla 5-latka 4-klasista to jest duży człowiek. Gdy taki maluszek chce iść do toalety, np. podczas przerwy, to musi iść sam, bo ja nie mogę reszty grupy zostawić - opowiada. Negatywnie na przedszkolaki działa też dźwięk dzwonka. - Poza tym zaglądają inni uczniowie. Np. 6-latki z pierwszych klas, bo też chcą się jeszcze pobawić. Moim zdaniem 5-latki powinny być w przedszkolu, bo tam czują się bezpieczniejsze, bardziej jak w domu - dodaje przedszkolanka. Te argumenty jednak ciężko wziąć pod uwagę samorządom, które muszą organizować pieniądze na nowe przedszkola. Z punktu widzenia ich budżetów jest to często wybór między oddziałem przedszkolnym a niczym, ponieważ o ile zorganizowanie oddziału czy punktu przedszkolnego w budynku szkoły nie jest jeszcze stosunkowo dużym wydatkiem, o tyle wybudowanie nowego przedszkola stanowi już poważne wyzwanie. - Nawet otrzymując dotację, samorządy w dalszym ciągu nie będą zakładać przedszkoli tylko raczej oddziały przedszkolne w szkołach, ponieważ jest to i łatwiejsze, i tańsze. Nawet te gminy, które mogłyby sobie na pozwolić, mogą stwierdzić, że skoro inni zakładają oddziały przedszkolne i jest to akceptowane przez resort, to one też tak zrobią i dzięki temu zaoszczędzą - prognozuje Elbanowska. Ten niezbyt optymistyczny scenariusz mogą potwierdzać dane ministerstwa na temat liczby przedszkoli i oddziałów przedszkolnych w ostatnich latach. Resort podaje bowiem, że w porównaniu z rokiem 2010 w skali kraju aż o 1590 wzrosła liczba przedszkoli. W tym samym czasie o 128 miała spaść liczba oddziałów przedszkolnych. Jeśli jednak przyjrzymy się tym wyliczeniom dokładniej, to widać, że wzrosła przede wszystkim liczba przedszkoli prywatnych - o 1454 placówki. Publicznych przedszkoli powstało w tym czasie tylko 166. Samotni zabierają miejsca Od lat rodzice narzekają też na ciągle niewystarczającą liczbę miejsc w przedszkolach. I choć z roku na rok placówek przedszkolnych przybywa, to jednak część potencjalnych przedszkolaków odchodzi z kwitkiem. - Ministerstwo nie dysponuje danymi, dla ilu konkretnie procent dzieci brakuje miejsc w przedszkolach. Danych tych nie zbieramy m.in. dlatego, że często na pierwszym etapie rekrutacji dzieci nie są przyjmowane, ale potem udaje się dla nich znaleźć miejsce, choć nie zawsze tam, gdzie chcieli rodzice - tłumaczy Różycka i dodaje, że nie wszyscy rodzice chcą, by ich dzieci uczęszczały do przedszkoli. - Najczęściej obserwujemy to wśród 3,4-latków z gmin wiejskich - mówi. Problem z deficytem miejsc w przedszkolach rodzi jednak sytuacje kuriozalne. Wiele emocji wzbudza zwłaszcza system rekrutacji, w którym preferowane są dzieci samotnych rodziców. Dlatego samotne wychowywanie dziecka deklarują nie tylko osoby faktycznie będące w takiej sytuacji, ale także pary żyjące w tzw. związku nieformalnym czy małżeństwa decydujące się na fasadową separację. Z problemem tym ma sobie poradzić - zdaniem resortu edukacji - nowelizacja ustawy o systemie oświaty, zwana "ustawą rekrutacyjną". Zgodnie z nowymi przepisami, jeśli do danego przedszkola zgłosi się więcej dzieci z danej gminy niż jest miejsc, rozpocznie się postępowanie rekrutacyjne. W pierwszej kolejności przyjęte zostaną dzieci niepełnosprawne, mające niepełnosprawnego rodzica, niepełnosprawne rodzeństwo, pochodzące z rodzin wielodzietnych, objęte pieczą zastępczą oraz wychowywane przez samotnych rodziców. Przy czym wszystkie te kryteria będą miały jednakową wartość. W drugim etapie rekrutacji - jeśli zostaną jeszcze jakieś miejsca - przyjęte zostaną dzieci spełniające kryteria wyznaczone przez gminę. Może ich być maksymalnie 6, przy czym jednym musi być pierwszeństwo dla dzieci pracujących rodziców. Innym może być kryterium dochodowe. - Ustawa jest korzystna dla rodziców choćby z tego względu, że określiła, kto ma pierwszeństwo. Wcześniej rekrutacji nie regulowały żadne przepisy - przypomina Emilia Różycka. - Mieliśmy też wiele sygnałów o tzw. sztucznych separacjach, na które rodzice decydowali się tylko po to, by potem np. matka, jako osoba samotnie wychowująca dziecko, mogła złożyć wniosek o przyznanie miejsca w przedszkolu. Dlatego nowe przepisy zrównały samotnych rodziców m.in. z rodzinami wielodzietnymi - tłumaczy urzędniczka. Nowelizacja nadal nie poprawia jednak sytuacji pracujących rodziców. - Tacy rodzice znów wylądowali na końcu, co może doprowadzić do sytuacji, w której kobiety, które często pracują za niewielką pensję, w ogóle zrezygnują z pracy, ponieważ nie będzie im się opłacało wysyłać dziecka do prywatnego przedszkola - krytykuje Karolina Elbanowska i dodaje ostro: - Ustawa rekrutacyjna to kolejny element degradacji przedszkoli. Przecież kryterium dochodowe sprawi, że przedszkola publiczne staną się ochronkami dla najuboższych. Sytuację rozwiązałoby dopiero zapewnienie wszystkim dzieciom miejsc w przedszkolach. Z planów ministerstwa wynika, że powinno się to stać 1 września 2017 roku. Do tego czasu samorządy mają czas, by zapewnić prawo do edukacji wszystkim 3- i 4-latkom. Potem do rozwiązania zostanie jeszcze problem dojazdu, bo mało prawdopodobne jest, by wszyscy znaleźli miejsce blisko domu... Agnieszka Waś-Turecka Anna* - na prośbę rozmówczyni imię zostało zmienione. Dane do wiadomości autorki.