Zdaniem prof. Rycharda przed pierwszą turą wyborów prezydenckich mogłoby właściwie w ogóle nie być debat, ponieważ - powiedział - "trudności z ich organizacją są takie, że jest więcej debaty o debacie niż samej debaty". Jak powiedział socjolog, istnieje "obiektywna sprzeczność pomiędzy możliwością dobrego zorganizowania debaty a tym, że jest dziesięciu kandydatów". W jego ocenie, jeżeli jednak ten temat został już podjęty, to "zrozumiałym posunięciem" z punktu widzenia czytelności debaty jest redukcja liczby kandydatów uczestniczących w dyskusji. Zdaniem prof. Rycharda dokonanie takiej redukcji w oparciu o to, którzy z kandydatów reprezentują ugrupowania parlamentarne, jest "twardym kryterium" i "daje się w miarę uzasadnić". Taką właśnie formułę debaty zaproponowała TVP. Telewizja publiczna zaprosiła kandydatów do trzech debat. W dwóch pierwszych mieliby uczestniczyć - po trzech - kandydaci reprezentujący partie spoza parlamentu, a w trzeciej kandydaci czterech ugrupowań parlamentarnych. W ocenie prof. Rycharda takiej "konstrukcji trudno coś zarzucić". Prof. Rychard zaznaczył, że przy dziesięciu kandydatach każda próba zmniejszenia liczby uczestników debaty zawsze będzie kwestionowana. Ponieważ - powiedział - choć podział na reprezentantów partii parlamentarnych i pozaparlamentarnych jest "twardym kryterium", to każdy ze startujących w wyborach dziesięciu kandydatów jest równoprawny. - Z punktu widzenia kandydatów, którzy poważnie myślą o wyborach, jest natomiast ważne, by nie dopuścić do sytuacji, w której do debaty stanie ich konkurent, a oni sami nie - ocenił socjolog. Jak zaznaczył, wyborcy patrzą na debaty prezydenckie jak na widowisko sportowe. "A w sporcie, jeżeli ktoś się nie stawia na starcie, to przegrywa walkowerem - powiedział. Dodał, że w przypadku dwóch głównych kandydatów - Bronisława Komorowskiego (PO) i Jarosława Kaczyńskiego (PiS) - jeżeli w debacie pojawia się jeden, to brak drugiego jest "oddaniem pola przeciwnikowi". Udziału w debacie organizowanej przez TVP odmówili Marek Jurek (Prawica Rzeczypospolitej) i Andrzej Olechowski (kandydat niezależny), nazywając dzielenie kandydatów na reprezentujących środowiska parlamentarne i pozaparlamentarne "manipulacją". Bronisław Komorowski (PO) nie potwierdził jeszcze uczestnictwa. Prof. Rychard zaznaczył ponadto, że trzy- i czteroosobowe grono uczestników debaty prezydenckiej - jak zaproponowała to TVP - jest dla telewidzów do przyjęcia. Specjalista od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego dr Wojciech Jabłoński uważa z kolei, że debaty prezydenckie to rodzaj pojedynku, który ma sens jedynie wtedy, gdy staje do niego dwóch kandydatów. - Powinno być po amerykańsku - jeden na jednego. To ma być pojedynek. Jeśli uczestniczy w nim więcej niż dwóch kandydatów, to jest tłok, bijatyka i przekrzykiwanie się. Nie ma to większego sensu - powiedział. W jego ocenie dodatkowym argumentem przemawiającym za rozwiązaniem "jeden na jednego" jest to, że sondaże pokazują, iż jest dwóch głównych kandydatów, "a potem długo, długo nic". - Wyborcom trzeba przedstawić tych kandydatów, którzy mają szanse wygrać, a nie kandydatów z politycznego marginesu - ocenił. Wyłącznie debata "jeden na jednego" ma sens również dlatego - zdaniem dr Jabłońskiego - że "debata telewizyjna jest wydarzeniem relatywnie krótkotrwałym - powinna trwać do godziny". Jak zaznaczył, w momencie, kiedy spotyka się w niej czterech kandydatów - co proponuje TVP - to w tak krótkim czasie nic z niej nie wyniknie. W jego ocenie inne rozwiązania - również organizowanie kilku debat "jeden na jednego" między różnymi kandydatami - nie sprawdza się, ponieważ "uwaga wyborców zostaje drastycznie rozproszona". Jak zaznaczył, miałoby ono sens jedynie w wypadku, gdyby wyniki sondażowe poszczególnych kandydatów były bardziej wyrównane. Zdaniem dr Jabłońskiego ze względu na dużą dysproporcję między wynikami sondaży dwóch głównych kandydatów a wynikami pozostałej ósemki, debata między Komorowskim i Kaczyńskim mogłaby być zorganizowane już przed pierwszą turą wyborów. - Jeśli jest taka przepaść między tymi, którzy prowadzą a resztą, to tę debatę można zorganizować o każdym czasie - powiedział. - Sondaże pokazują, że ludzie oczekują starcia dwóch sondażowym gigantów. Reszta nie ma ani środków, ani charyzmy, żeby do tego wyścigu w telewizji stanąć. Mogą próbować, ale to powinny być ustalenia pomiędzy sztabami wyborczymi, a nie jakaś pseudodemokratyczna formuła, którą oferuje TVP. Najważniejszym kryterium jest to, kto prowadzi w sondażach - ocenił politolog.