- Śledztwo jest prowadzone w sprawie; nikt nie ma postawionych zarzutów - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Mateusz Martyniuk. Nie ujawnił szczegółów postępowania. Wiadomo tylko, że jedną z osób, której w śledztwie nadano status pokrzywdzonej, jest Krzysztof Mroziewicz. W październiku 2006 r. "Nasz Dziennik" podał, że ten dziennikarz "Polityki", wcześniej zagraniczny korespondent, miał być agentem peerelowskiego wywiadu wojskowego. Mroziewicz zaprzeczał i zapowiadał "kroki prawne". Rozpoczęte jesienią 2006 r. przecieki do mediów dotyczyły także rzekomych związków z WSI m.in. Andrzeja Grajewskiego (b. szefa Kolegium IPN) oraz zwerbowanych jeszcze przez tajne służby wojska PRL Milana Suboticia z TVN i Piotra Nurowskiego z Polsatu. Zaprzeczali oni współpracy z WSI - do dziś procesują się z MON lub z Antonim Macierewiczem. Śledztwo w sprawie przecieków zapowiedział w styczniu 2007 r. ówczesny prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła z urzędu śledztwo na podstawie artykułu kodeksu karnego, przewidującego karę od 3 miesięcy do 5 lat więzienia dla tego, kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową. Czynności śledcze powierzono ABW, w której kompetencjach mieści się "rozpoznawanie, zapobieganie i wykrywanie przestępstw naruszenia tajemnicy państwowej". Sprawą nie zajęła się prokuratura wojskowa, lecz powszechna, bo śledczy zakładali, że "ujawnienie nastąpiło ze strony osób cywilnych, nie żołnierzy". "To przecież cywile pracują nad raportem z weryfikacji WSI" - mówił J. Kaczmarek. 24-osobowa komisja weryfikacyjna WSI skończyła pracę z końcem czerwca 2008 r. Według orzecznictwa Sądu Najwyższego przestępstwem jest pierwotne ujawnienie tajemnicy - przez urzędnika zobowiązanego do jej przestrzegania, który udostępnił ją mediom - a nie przez dziennikarzy, którzy ją potem opublikowali. Politycy mówili wtedy, że źle się stało, iż wycieki nastąpiły jeszcze przed ujawnieniem raportu z weryfikacji WSI przez prezydenta. Ówczesny szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz nazywał przecieki "skandalicznymi". Dodawał, że "może zagwarantować, iż takie informacje nigdy nie wypłynęły i nie wypłyną ze służb i instytucji, za które jest odpowiedzialny". Według ówczesnego szefa Kancelarii Prezydenta Aleksandra Szczygły, "jeżeli przecieku dokonał funkcjonariusz publiczny, to powinien ponieść konsekwencje i odpowiedzialność karną". Powołanym w 1991 r., a rozwiązanym jesienią 2006 r., WSI zarzucano wiele nieprawidłowości, m.in. brak weryfikacji z PRL, tolerowanie szpiegostwa na rzecz Rosji, udział w aferze FOZZ, nielegalny handel bronią, dziką lustrację b. wiceszefa ABW. Opisano je w ujawnionym w lutym 2007 r. przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego raporcie. SLD i PO uznały, że raport naruszył interesy państwa. PO żądała powołania komisji śledczej. Prezydent L. Kaczyński i ówczesny premier Jarosław Kaczyński oceniali, że PO stała się "obrońcą III RP". Na podstawie raportu wszczęto kilka śledztw w sprawie przestępstw WSI; prowadzą je różne prokuratury cywilne i wojskowe - nie wiadomo, jak są zaawansowane. Część osób wymienionych w raporcie wytoczyła procesy MON lub Macierewiczowi. Niedawno stołeczny wydział Prokuratury Krajowej przejął od prokuratury okręgowej śledztwo nt. domniemanego niedopełnienia obowiązków przy tworzeniu raportu. Także to śledztwo toczy się "w sprawie", a nie przeciw komukolwiek. Ujawnienie raportu nie oznaczało zniesienie klauzul tajności z akt WSI nt. poszczególnych osób. Sądy prowadzące procesy o raport umieszczają takie dokumenty w kancelariach tajnych i utajniają rozprawy, gdy te źródłowe dokumenty są omawiane.(