Przedstawiciele Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Inspekcji Weterynaryjnej na piątek zapowiadają blokady dróg w pięciu województwach. W planach są również inne formy protestu, m.in. głodówka. W listopadzie ubiegłego roku weterynarze wystosowali apel do premiera Mateusza Morawieckiego. Złożyli 2 tys. kopii wniosków o podwyżki. Weterynarzom zależało, by premier się z nimi spotkał, a także wskazał, jakie konkretne działania podejmie, by zrealizować ich postulaty. Odpowiedź nie nadeszła. 19 grudnia do ministra Jana Ardanowskiego trafiła informacja o rozpoczęciu protestu przez Inspekcję Weterynaryjną. Do tej pory ich postulaty nie zostały spełnione. "Już w to nie wierzymy" - Byliśmy ciągle zwodzeni, że do tego transferu środków dojdzie, jednak słysząc kolejne zapewnienia, po prostu już w to nie wierzymy - mówi przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Inspekcji Weterynaryjnej Sara Meskel w rozmowie z Interią. - Wniosek ministra Ardanowskiego trafił do ministra finansów, który nie bardzo poczuł się do realizacji tej obietnicy. Nie wiemy, w jakim momencie teraz jesteśmy. Doniesienia medialne mówiły o tym, że minister rolnictwa wycofał się z tego wniosku. Trudno wierzyć w jakiekolwiek zapewniania ministerstwa przy takim dziwnym sposobie załatwienia sprawy - tłumaczy. "Źle się dzieje" - Rozpoczęliśmy protest w walce o lepszą służbę weterynaryjną oraz o lepsze warunki dla pracowników - tłumaczy przewodnicząca OZZPIW. - Walka o polską weterynarię tak naprawdę rozpoczęła się 10 lat temu. Od tego czasu co chwilę próbujemy przebić się do świadomości społeczeństwa, że źle się dzieje w służbie weterynaryjnej - tłumaczy. Głównym postulatem protestujących jest wzmocnienie kadrowo-finansowe. Meskel mówi o problemach z rekrutacją: - Ciągle ludzie nam odchodzą z pracy, jest ogromna rotacja pracowników, bardzo trudno pozyskać takich, którzy mają odpowiednie kwalifikacje (...). Odchodzenie wykwalifikowanej kadry i problemy z pozyskiwaniem nowej przekładają się na jakość naszej pracy - tłumaczy. W Inspekcji Weterynaryjnej wolnych etatów jest sporo. Brakuje jednak osób chętnych do pracy. Pytamy, z czego to wynika. - Mamy problem ze zdefiniowaniem tego, dlaczego nie kładzie się nacisku na to, żeby służba weterynaryjna funkcjonowała dobrze, bo przecież jest to związane z korzyściami dla państwa i obywateli. Bezpieczna żywność, nadzór nad chorobami odzwierzęcymi ma przecież ogromne znaczenie. - Dzięki nam sporo wpływa do budżetu. Chwalimy się, jako kraj, tym, że eksport polskiej żywności to kwota rzędu 19 mld złotych. Trudno nam zrozumieć, dlaczego ludzie, którzy nad tym czuwają, są ciągle pomijani - mówi Meskel. Związkowcy walczą m.in. o wyrównywanie płac. - Formułując postulaty, staraliśmy się racjonalnie spojrzeć na kwoty, jakie nasi pracownicy powinni zarabiać. Wydaje nam się, że kwota w wysokości półtorej średniej krajowej dla lekarza weterynarii, który jest po trudnych studiach i specjalizacji, oprócz tego często po studiach podyplomowych, pracuje kilkanaście lat w Inspekcji, nie jest kwotą z kosmosu - relacjonuje Sara Meskel. - Na poczet zabezpieczenia tych wynagrodzeń wyliczyliśmy, że cała Inspekcja powinna być wzmocniona kwotą 160 mln zł. Jednak po ogłoszeniu protestu rozpoczęliśmy rozmowy z ministerstwem i umówiliśmy się, że pierwsza transza jakichkolwiek podwyżek w Inspekcji to 40 mln zł - podkreśla. - Padły deklaracje, że ministerstwo faktycznie taką kwotą wzmocni naszych pracowników. Obietnica ta miała być zrealizowana w pierwszym kwartale 2019 roku. Do tego doszliśmy podczas spotkania strony rządowej z przedstawicielami związków zawodowych i pracowników 9 stycznia bieżącego roku - wspomina Meskel. Przewodnicząca OZZPIW przyznaje, że głównym problemem pracowników Inspekcji jest poziom wynagrodzeń. Lekarze weterynarii, jak mówi, zarabiają 1700-2700 zł netto. Jedną z najbardziej palących kwestii zatrudnienia w tej branży jest także brak ścieżki kariery. - Po zatrudnieniu możemy zostać na tej samej pensji przez szereg lat. Młodzi lekarze weterynarii, zootechnicy czy inni specjaliści przychodząc tutaj do pracy, nie mają perspektywy, że np. za 10 lat ich pensje wzrosną - mówi. "Czcza obietnica resortu" Pytamy, na jakim etapie stanęły rozmowy z resortem. - Na początku mieliśmy spore nadzieje, że coś się zacznie dziać - wyznaje Meskel. - Po ogłoszeniu protestu minister Ardanowski zaprosił nas na rozmowę i powiedział, że chciałby konkretnie podejść do tematu. Na tym spotkaniu miały się rozpocząć prace nad grupą roboczą, w skład której wchodziliby przedstawiciele pracowników związków zawodowych i administracji. Chcieliśmy, by powstały rozwiązania takich problemów jak np. systemowe podejście do wynagrodzeń, siatka płac, komunikacją ze społeczeństwem... Chcieliśmy powołać rzecznika prasowego. Takie spotkania miały odbywać się co miesiąc - mówi Meskel. - Szybko przekonaliśmy się, że to pierwsze było tylko czczą obietnicą - dodaje. - O zaostrzeniu protestu informowaliśmy decydentów. Prosiliśmy o rozmowę, prosiliśmy o konkretne plany realizacji obietnic... Niestety nie otrzymaliśmy żadnych wiążących odpowiedzi - wspomina Meskel. Plan działania Związkowcy mają plan działania przynajmniej na kilka najbliższych tygodni. Jeśli strona rządowa nie podejmie rozmów, rozpoczną kolejne akcje. Obecnie "kluczowa jest obserwacja ministerstwa". Na 14 czerwca zaplanowano pierwszy etap blokady dróg. W województwach: śląskim, podlaskim, pomorskim, wielkopolskim i dolnośląskim protestujący zamierzają głośno mówić o swoich potrzebach. - Chcemy pokazać, że jesteśmy w całej Polsce - mówi Meskel. Na tym jednak nie poprzestaną. Kolejne blokady odbędą się w środę, 19 czerwca. - Będziemy w dużych miastach takich jak Wrocław, Katowice czy Białystok, ale będziemy też na wsiach - zapowiada w imieniu protestujących. W rozmowie z Interią Sara Meskel zdradza szczegóły kolejnej formy zaostrzenia protestu, jakim ma być głodówka. - Na 90 proc. będzie to Warszawa. Mamy już przewidziane konkretne miejsce - jak mówi, nastąpi ona na przełomie czerwca i lipca. - Głodówka będzie w pewnym sensie symboliczna, bo my ciągle nie możemy odejść od pracy. Tę radykalną formę podejmie kilkunastu naszych przedstawicieli - zdradza Meskel. Czy protest zamieni się w strajk? - Formalnie protest nie może zamienić się w strajk, ponieważ my jako grupa zawodowa nie możemy podjąć strajku. To wynika z ustawy o służbie cywilnej. Podjęcie strajku wiązałoby się z dyscyplinarnym zwolnieniem - tłumaczy nasza rozmówczyni. Protestujący są nastawieni na ciągnącą się miesiącami akcję. - Wypalenie tej grupy zawodowej trwa, nie ma ludzi do pracy - przyznaje Meskel. - Nasi pracownicy ciągną na oparach, mogą odejść. Jeżeli rząd nic nie zrobi, podejmą drastyczne kroki. Mamy deklaracje, że pewna grupa złoży wypowiedzenia z pracy - zdradza. Podjęcie tych kroków może stanowić zagrożenie nie tylko dla funkcjonowania niektórych inspektoratów, ale także dla krajowego importu i eksportu. - W najbliższym czasie protestem dotknięci zostaną kierowcy. Obiecujemy jednak, że nasz protest nie zagrozi bezpieczeństwu żywnościowemu. Żywność za naszym pośrednictwem codziennie trafia do milionów ludzi. Zależy nam na tym, żeby nikt nie ucierpiał z tego powodu - zaznacza. Poszerzenie protestu Protest weterynarzy może się poszerzyć. Jak mówi nasza rozmówczyni, w najbliższym czasie związkowcy będą zabiegać o to, by nawiązać współpracę z osobami wykonującymi pracę tzw. wolnej praktyki. Ich protest to walka o godne życie. Część lekarzy weterynarii zatrudnionych w Inspekcji dodatkowo pracuje w lecznicach dla zwierząt, ponieważ pensja nie starcza na utrzymanie rodziny. Mimo to "państwowa służba weterynaryjna musi funkcjonować" - mówi Meskel. - Jesteśmy związani z państwem polskim, które nas potrzebuje - dodaje. Kim są pracownicy Inspekcji Weterynaryjnej? - Ludzie często nie wiedzą, czym się zajmujemy - przyznaje Meskel, dlatego wytłumaczyła nam, jak funkcjonują ich struktury i na czym polegają obowiązki instytucji. Inspekcja weterynaryjna należy do administracji publicznej. Składają się na nią struktury powiatowe, wojewódzkie oraz centralny oddział, czyli Główny Inspektorat Weterynarii w Warszawie. Opiekuje się dużymi miastami oraz powiatem ziemskim, czyli pełni bezpośredni nadzór nad terenami rolniczymi. W Inspektoracie zatrudnia jest kadra merytoryczna, czyli osoby, które bezpośrednio czuwają nad wypełnianiem Ustawy o Inspekcji Weterynaryjnej. Pracownicy kontrolują też gospodarstwa, tzw. warunki hodowli zwierząt, tzw. dobrostan zwierząt, laboratoria muszą zapewnić ciągłość badań dotyczących zdrowia zwierząt gospodarskich, tj. bydła, trzody chlewnej, owiec, kóz, drobiu itd. Ważne są poglądowe badania, realizowane celem zachowania tzw. zdrowotności stad. Badane są też tysiące próbek żywności. Istnieją zespoły do zwalczania chorób zakaźnych i dobrostanu zwierząt, zespoły do tzw. higieny żywności, zachowania bezpieczeństwa żywnościowego, nadzoru w zakładach produkujących żywność pochodzenia zwierzęcego, zespoły zajmujące się odpadami pochodzenia zwierzęcego czy osoby zajmujące się wystawianiem eksportowych świadectw produktów odzwierzęcych. Pracownicy Inspektoratu dbają też o weterynaryjne kontrole graniczne. Oprócz tego wymagane jest sporządzanie odpowiedniej dokumentacji, która jest dowodem, że Polska spełniała warunki handlu wewnątrz UE, a także handlu z krajami poza UE. Nadzorują to jednostki wojewódzkie oraz Główny Inspektorat Weterynarii.Jak mówi Meskel, pracownicy całej Inspekcji to ok. 5,5 tys. osób. Na tę liczbę składają się pracownicy administracji (księgowość, kadry, obsługa prawna) oraz personel wspomagający (kierowcy, pracownicy gospodarczy, laboranci). Natomiast kadra merytoryczna to ok 3,5 tys. pracowników.... W chwili publikacji artykułu nie uzyskaliśmy komentarza od ministerstwa.