Prezentując opinię biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna z Krakowa, którzy badali rejestrator dźwiękowy, prokuratorzy podkreślali, że biegli uznali, iż nagranie jest autentyczne - co ich zdaniem ma "kardynalne" znaczenie dla prowadzących śledztwo. Po ekspertyzie rejestratorów nie ma nowych hipotez ws. katastrofy pod Smoleńskiem - poinformowano. Według biegłych nagranie zaczyna się o godzinie 8:02 (czasu polskiego), a kończy o godz. o 8:41 i trwa 38 minut. Nie wszystkie wypowiedzi zidentyfikowano Według szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk. Ireneusza Szeląga taśma z rejestratora Tu-154M jest w bardzo dobrym stanie, ale biegłym nie udało się rozszyfrować wszystkich zarejestrowanych głosów. Dodał, że są niezidentyfikowane wypowiedzi osób spoza załogi, także w końcowej fazie lotu. Treści wielu wypowiedzi w ogóle nie zdołano zrekonstruować m.in. z powodu uwarunkowań technicznych sprzętu zamontowanego w samolocie - powiedział. - Zasadnicza trudność wynika z niskiej wyrazistości mowy, spowodowanej wysokim poziomem szumu i sumowania sygnałów jednoczesnych z trzech mikrofonów oraz samej charakterystyki tychże mikrofonów. Dodatkowo w początkowej części nagrania brak jest określonego kontekstu sytuacyjnego, który pozwoliłby weryfikować semantycznie dokonywane odsłuchy - powiedział Szeląg. Wyodrębniono wypowiedzi 17 osób Szeląg poinformował, że biegłym udało się wyodrębnić wypowiedzi łącznie 17 osób. W różnym stopniu udało się je przypisać dziewięciu osobom - podał. Są to: czterej członkowie załogi Tu-154M, dwie osoby spoza załogi wypowiadające się w kabinie albo w jej pobliżu, trzech członków załogi Jak-40, trzech kontrolerów ruchu lotniczego w Mińsku, kontroler z Moskwy, czterech kontrolerów ruchu ze Smoleńska. Na podstawie badań identyfikacyjnych biegli przypisali wypowiedzi konkretnym osobom - załodze Tu-154M, dyrektorowi protokołu dyplomatycznego MSZ Mariuszowi Kazanie, jednej ze stewardes oraz trzem członkom załogi Jak-40. - Biegli dokonali stopniowania swoich ustaleń, określając ich identyfikację jako załogi Tu-154M jako wysoce prawdopodobną, stewardesy i dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ jako prawdopodobną oraz z najwyższym prawdopodobieństwem określili identyfikację co do dwóch osób spośród załogi Jaka-40 - powiedział Szeląg. - Poza tymi dziewięcioma osobami nie zdołano wyodrębnić w nagraniu dalszych grup wypowiedzi, które konstytuowałyby kolejne osoby - dodał. Nie ma jednoznacznych opinii ws. gen. Błasika Płk Szeląg podkreślił, że prokuratura nigdy nie twierdziła, iż zidentyfikowano głos. gen. Błasika w kokpicie. Jak powiedział, nie ma opinii wskazującej jednoznacznie, że gen. Błasik przebywał w kokpicie; nie ma dowodów pozwalających ustalić taką obecność, ani takich, które to wykluczają - w odniesieniu zarówno do Błasika, jak i innych osób spoza załogi. Ustalenia dotyczące obecności gen. Błasika w kokpicie zawierał raport komisji Jerzego Millera (na podstawie odczytów dokonanych przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji); o obecności w kokpicie polskiego Dowódcy Sił Powietrznych mówił też raport MAK. Szeląg nie chciał odpowiedzieć na pytania, czy i komu biegli przypisali słowa, które MAK lub komisja Millera przypisywała Błasikowi. Jak podkreślił, dziennikarze będą mogli sami to przeanalizować na podstawie stenogramów, które udostępniono mediom po konferencji. Szef WPO dodał, że ocena, czy i kto podawał prawidłowe odczyty wysokościomierzy (wg komisji Millera był to gen. Błasik) będzie zależała od korelacji opinii fonoskopijnej i ekspertyzy co do działania określonych urządzeń z samolotu. Szeląg podkreślił też, że biegli opracowujący opinię fonoskopijną mieli dostęp do oryginałów w tak szerokim stopniu, że wykonali wszystkie oględziny, jakie mogliby wykonać, gdyby mieli dostęp do tego sprzętu na miejscu. Według niego krakowscy biegli konfrontowali też swoje ustalenia z wcześniejszymi ekspertyzami ABW i policji. Na podstawie odsłuchiwania nagrań dźwiękowego tła kokpitu biegli postawili hipotezę, że drzwi do kabiny pilotów mogły pozostawać otwarte, bo nie zarejestrowano dźwięku zamykanych lub otwieranych drzwi. Wymijające odpowiedzi Pytany o to, w jakich miejscach samolotu zostały odnalezione ciała poszczególnych osób (na tym również MAK opierał tezę, że gen. Błasik był w kokpicie), Szeląg odparł, że opisujące to protokoły są dostępne dla powołanego zespołu biegłych, który "zawiera w swym gronie specjalistów, którzy będą w stanie wypowiedzieć się co do tej kwestii". Pytany, czy prawdą jest, że lecący do Smoleńska generałowie w ogóle nie byli przypięci pasami, płk Szeląg oświadczył, że cały materiał z pracy MAK "został przekazany przez stronę rosyjską naszej prokuraturze, został włączony w poczet akt śledztwa i oczywiście będzie wykorzystywany przez zespół biegłych do formułowania określonych tez". Śledczy poinformowali też, że biegli analizują dokumentację medyczną wszystkich ofiar katastrofy, porównując dokumenty sporządzone w Polsce przed katastrofą z ekspertyzami dostarczonymi przez stronę rosyjską. Jak wyjaśnił płk Szeląg, biegli badają zgodność i ewentualne rozbieżności między tymi dokumentami. Jak powiedział Szeląg, powodem przeprowadzenia analizy były rozbieżności, jakie pojawiły się po ekshumacji ciała Zbigniewa Wassermanna. Co mówi raport Millera? Z raportu komisji Millera wynika, że gen. Błasik pojawił się w kabinie załogi o godz. 8.36 (czasu polskiego). W raporcie podano przypuszczenie, że Błasik pojawił się w kokpicie po tym, jak dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusz Kazana, który wcześniej rozmawiał z załogą, poinformował go o złych warunkach atmosferycznych. Z kolei według MAK gen. Błasik na dwie minuty przed katastrofą, przebywając w kabinie, o godz. 8.39 wyjaśniał komuś, do czego służy mechanizacja skrzydła. Jak napisano w raporcie MAK, głos Błasika zidentyfikowali polscy specjaliści na tle czytania karty kontrolnej przez załogę. Opracowywana w Krakowie od lata 2010 r. ekspertyza jest jednym z ważniejszych dowodów w śledztwie dot. katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Krakowscy biegli pracowali na kopiach zapisów - ich oryginały znajdują się w Rosji w dyspozycji tamtejszej prokuratury i nie będą przekazane Polsce przed zamknięciem rosyjskiego śledztwa ws. katastrofy. Zanim polscy biegli zakończyli ekspertyzę, w czerwcu wyjechali do Moskwy, by na miejscu porównać swoje odczyty z oryginałami. Opinia publiczna już wcześniej poznała zapisy nagrań z Tu-154M - w wersji, jaką opracował rosyjski MAK, bo to tam były początkowo rejestratory (produkcji rosyjskiej), odnalezione przez Rosjan w Smoleńsku jeszcze 10 kwietnia 2010 r. W czerwcu 2010 r. ówczesne MSWiA ujawniło dokonaną przez nich transkrypcję. 40-stronicowy dokument zawierał rozpisane w tabelach: czas, treść zdania po rosyjsku i polsku oraz oznaczenie, kto wypowiada dane słowa. Część zdań (np. będąca korespondencją załogi z innymi samolotami) była w języku angielskim, niektóre fragmenty opisano jako niezrozumiałe, nie do wszystkich wypowiedzi udało się też przyporządkować ich autora. Historia stenogramów Raport MAK kładł nacisk na błędy polskiej załogi, napisano też, że w kokpicie samolotu był obecny gen. Błasik; MAK uznał, że we krwi generała był alkohol. Rodzina i prawnicy Błasika protestowali przeciw tym ustaleniom i żądali ich usunięcia. W rosyjskim dokumencie nie stwierdzono jakichkolwiek uchybień w pracy kontrolerów z wieży lotniska w Smoleńsku. Ponieważ część nagrań z rejestratorów była nieczytelna, WPO przekazała je biegłym z Krakowa, aby ci dokonali badań nagrań na potrzeby prokuratury. Po raz kolejny stenogramy ujawniono w Polsce po zakończeniu prac komisji kierowanej przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera - w wersji opracowanej przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji. Na początku września zeszłego roku komisja opublikowała protokół wraz z załącznikami do ogłoszonego w lipcu raportu. Załącznik nr 8 zawiera transkrypcję rozmów z samolotu zestawioną z transkrypcją rozmów zarejestrowaną na wieży w Smoleńsku. Według komisji Millera Błasik był w kokpicie jedynie jako "bierny obserwator" i nie stanowiło to presji na załogę. Poinformowano wtedy, że odczyt korespondencji radiowej między samolotem a wieżą i pełna analiza tego odczytu ujawniła, iż kierownik strefy lądowania podawał błędne komendy załodze samolotu Tu-154M, podchodzącego do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Zdaniem komisji Millera było tak zarówno wtedy, gdy samolot był powyżej ścieżki i obok kursu, jak i wtedy, gdy był poniżej ścieżki; kontrolerzy informowali załogę, że samolot jest na ścieżce i na kursie.