Gliwiccy prokuratorzy wystąpili o pomoc prawną do Kanady krótko po wszczęciu polskiego śledztwa. Rok później postępowanie zawieszono w oczekiwaniu na realizację polskiego wniosku. Jesienią tego roku Kanada odmówiła przekazania Polsce wnioskowanych materiałów. W grudniu, po przetłumaczeniu kanadyjskiej odpowiedzi, śledztwo zostało umorzone. - Strona kanadyjska odmówiła wykonania pomocy prawnej, powołując się na artykuł trzeci dwustronnej umowy z 1994 r. o pomocy w sprawach karnych. Przewiduje on możliwość odmowy m.in. w sytuacji, gdy wykonanie pomocy naruszyłoby ważny interes którejś ze stron - wyjaśnił rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, prok. Michał Szułczyński. Polscy śledczy wnioskowali m.in. o przekazanie protokołów przesłuchań świadków w kanadyjskim śledztwie oraz innych materiałów dowodowych. Spodziewali się, że materiały zostaną im udostępnione, tym bardziej, że w 2008 r. gliwiccy prokuratorzy pomagali - właśnie w ramach pomocy prawnej - Kanadyjczykom, wykonując pewne czynności w Polsce. Szułczyński powiedział, że wprawdzie raport komisji sędziego Thomasa Braidwooda, która badała tę sprawę na zlecenie rządu Kolumbii Brytyjskiej, jednej z prowincji Kanady, (określono w nim użycie paralizatora wobec Dziekańskiego jako nieuzasadnione), jest dostępny w internecie, jednak takie materiały nie mogą być dowodem w polskim śledztwie. Na decyzję o umorzeniu polskiego śledztwa przysługuje zażalenie - może złożyć je np. matka zmarłego lub jej pełnomocnik w ciągu siedmiu dni od otrzymania postanowienia o umorzeniu. Według rzecznika prokuratury dalsze prowadzenie śledztwa - w sytuacji braku pomocy ze strony kanadyjskiej - byłoby bezprzedmiotowe. Wiosną tego roku matka Dziekańskiego, Zofia Cisowski, wystąpiła z wnioskiem o wznowienie zawieszonego polskiego śledztwa w sprawie jej syna. Wyrażała też rozczarowanie, że kanadyjscy policjanci nie są podejrzani o spowodowanie jego śmierci. Kanadyjska prokuratura, która zarzuciła czterem policjantom składanie fałszywych zeznań. 14 października 2007 roku Robert Dziekański zmarł po tym, gdy na lotnisku w Vancouver policjanci użyli tasera (paralizatora), żeby go obezwładnić. Jak wynikało z nagrania, które jeden ze świadków wydarzenia zrobił na lotnisku, Dziekański zachowywał się dość gwałtownie po długim locie i dziesięciogodzinnym oczekiwaniu, kiedy nikt go nie skierował do właściwej dalszej części lotniska, jednak w niczym nie zagrażał policjantom. W kwietniu 2010 r. policja federalna (RCMP) przeprosiła publicznie matkę Roberta Dziekańskiego za śmierć syna. Policja zdecydowała się też na wypłatę odszkodowania. Proces policjantów, którzy użyli paralizatorów do obezwładnienia Polaka, zacznie się w przyszłym roku. Każdy z policjantów będzie miał odrębny proces. Najwcześniejszy rozpocznie się w kwietniu 2012 roku, dwa wyznaczono na październik przyszłego roku, daty czwartego jeszcze nie podano. Zarzuty składania fałszywych zeznań podczas dochodzenia w sprawie śmierci Polaka zostały sformułowane przez prokuratora Richarda Pecka. Został on specjalnie oddelegowany do zajęcia się sprawą czterech policjantów. Peck uznał, iż małe jest prawdopodobieństwo ich skazania w związku z innymi potencjalnymi zarzutami.