Jak poinformowała rzeczniczka płockiej Prokuratury Okręgowej Iwona Śmigielska-Kowalska, zgodnie z procedurą zażalenie zostało skierowane do rozpatrzenia przez Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów. - Zażalenie zostało nieuwzględnione przez prokuratora. Wraz z aktami, zgodnie z procedurą, zostało przekazane do sądu właściwego dla jego rozpoznania, w tym przypadku do Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów - powiedziała Śmigielska-Kowalska. W połowie marca płocka Prokuratura Okręgowa, prowadząc postępowanie sprawdzające, uznała, że w śledztwie dotyczącym ujawnienia raportu ABW na temat incydentu w Gruzji w 2008 r. nie doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego i odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie. Zgodnie z prawem zażalenie na tę decyzję przysługiwało osobie, która jako strona procesowa może być uznana za pokrzywdzoną - w wypadku zawiadomienia o podejrzeniu inwigilacji Lecha Kaczyńskiego jest to córka pary prezydenckiej Marta Kaczyńska. Według pełnomocnika Marty Kaczyńskiej mecenasa Grzegorza Ksepko to, czy doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego należy zbadać procesowo, wszczynając śledztwo. - W naszej ocenie należało przynajmniej przeprowadzić czynności dowodowe, żeby ewentualnie wykluczyć popełnienie przestępstwa. Odmowa wszczęcia postępowania oznacza, że prokurator wziął zawiadomienie, przeczytał i stwierdził, że nic nie będzie robił, bo i tak nie ma przestępstwa - mówił w marcu Ksepko. Dodał też wtedy: "Nie sprawdzono, czy do przestępstwa doszło, a priori przyjęto, że nie". Na początku lutego PiS złożył w Prokuraturze Generalnej zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ABW. Sprawę przekazano następnie warszawskiej prokuraturze apelacyjnej, by ta zdecydowała, która jednostka zbada zawiadomienie. Ostatecznie podjęto decyzję, że będzie to płocka Prokuratura Okręgowa - prokuratura mogła wszcząć śledztwo lub tego odmówić. 23 listopada 2008 r. konwój samochodów z prezydentem Lechem Kaczyńskim i prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Powołując się na tajny raport ABW, "Dziennik" napisał, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, że "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". Według ujawnionych ustaleń, polskie Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółów wyjazdu na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Lech Kaczyński - przebywający razem z prezydentem Gruzji - nie miał właściwej obstawy. W styczniu "Rzeczpospolita" napisała, że podczas śledztwa w sprawie ujawnienia raportu "sprawdzano bilingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta". "Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW" - podała wówczas "Rz". Po tej publikacji PiS ocenił, że jest to sprawa "na skalę amerykańskiej afery Watergate". Posłowie tej partii: Arkadiusz Mularczyk, Antoni Macierewicz i Adam Hofman pytali na konferencji prasowej w Sejmie, czy o działaniach ABW wiedział premier Donald Tusk i czy śledztwo prowadzone przez ABW nie było "pretekstem do zbierania danych wrażliwych na temat prezydenta i całego jego otoczenia". 3 lutego warszawska Prokuratura Okręgowa zapewniła, że nie było wystąpień o bilingi Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki, przyznając zarazem, że występowano o bilingi urzędników prezydenckich: Piotra Kownackiego (oskarżonego pod koniec 2010 r. o ujawnienie mediom tajnego raportu ABW) i Małgorzaty Bochenek, planowano też przesłuchanie Lecha Kaczyńskiego jako świadka. Następnego dnia rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska oświadczyła, że Agencja nie prowadziła żadnych czynności wobec Marii i Lecha Kaczyńskich. W wydanym wtedy komunikacie Koniecpolska-Wróblewska podkreśliła, że każdorazowe ujawnienie informacji niejawnych w mediach jest analizowane przez ABW. Zastępca prokuratora generalnego Marzena Kowalska zapewniła 25 lutego sejmową komisję, że w sprawie ujawnienia poufnego raportu ABW, dotyczącego incydentu w Gruzji, nie było inwigilacji Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Kowalska powiedziała posłom, że prokuratura nigdy nie zwracała się o przekazanie bilingów pary prezydenckiej; nie dysponowała też i nie dysponuje wiedzą o uzyskaniu takich danych przez ABW. Zarazem wyjaśniła, że w śledztwie prokuratura zwróciła się do operatorów telefonii komórkowej o wydanie bilingów czterech pracowników Kancelarii Prezydenta i dwóch dziennikarzy. Po uzyskaniu wykazu połączeń tych sześciu osób zwrócono się o numery telefonów, z którymi prowadziły one rozmowy. Gdy ustalono, że część tych telefonów należy do Kancelarii Prezydenta, zwrócono się do niej o wskazanie użytkujących je osób. - Odpowiedziała ona, że dwa numery były przypisane do prezydenta i jego małżonki; po uzyskaniu tej informacji prokurator nie podejmował co do tych numerów żadnych czynności - dodała wtedy Kowalska.