Dzisiaj przed Sądem Okręgowym w Warszawie strony wygłosiły mowy końcowe w rozpoczętym w styczniu 2007 r. procesie 42-letniej b. asystentki Cimoszewicza. Afera z jej udziałem doprowadziła do wycofania się tego polityka z wyborów prezydenckich w 2005 r. Jarucka, której formalnie grozi do 5 lat więzienia, nie przyznawała się do zarzutów, powtarzając, że Cimoszewicz upoważnił ją w 2002 r. do zamiany swego oświadczenia za 2001 r. i usunięcia informacji o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen. B. szef MSZ zaprzeczał, choć przyznawał, że pomylił się, wypełniając oświadczenie według stanu na dzień złożenia, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze miał akcje Orlenu. Prokurator Katarzyna Jakacka powiedziała przed sądem, że motywem podsądnej była chęć zemsty na Cimoszewiczu za ignorowanie jej starań o placówkę dyplomatyczną. Według pełnomocnika Cimoszewicza mec. Bogdana Michalaka, proces nie wykazał motywów "nikczemnego działania" Jaruckiej, bo "to mogła być zemsta, a mogło być zlecenie polityczne lub chęć przypodobania się komuś". Dodał, że jego klient "nie oczekuje kary bezwzględnego pozbawienia wolności", ale ma nadzieję, że wyrok skazujący "może pozbawi innych chęci, by manipulować życiem politycznym". Obrońca nieobecnej w sądzie Jaruckiej mec. Michał Kołodziejczyk mówił, że w sprawie jest bardzo dużo wątpliwości. - Niewątpliwie odbywały się jakieś czary nad oświadczeniem, a trudno uwierzyć, by tak doświadczony polityk nie wiedział, według jakiego stanu wypełnia się oświadczenie - dodał. Przeciw tym słowom protestował mec. Michalak.