Sprawa dotyczyła ujawnienia osobie nieuprawnionej informacji ze śledztwa. Podejrzewany o przeciek był nadzorujący śledztwo smoleńskie prokurator Marek Pasionek z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Według mediów wojskowi prokuratorzy występowali w tej sprawie o billingi i esemesy dziennikarzy śledczych Macieja Dudy z TVN24.pl i Cezarego Gmyza z "Rzeczpospolitej". Płk Przybył powołując się na przepisy kodeksu postępowania karnego, które umożliwiają prokuratorowi sięganie po dowody elektroniczne, mówił w poniedziałek, że postanowienia wydane w zakresie uzyskania danych personalnych, wykazu połączeń telefonicznych, wykazu wiadomości tekstowych, a nawet te dotyczące żądania wydania treści esemesów uważa za całkowicie uzasadnione i nie naruszające obowiązującego prawa. Jak stwierdził, wszechstronne sprawdzenie okoliczności musiało obejmować również sprawdzenie wątku ewentualnego udziału obcych służb specjalnych, zainteresowanych podgrzewaniem atmosfery wokół katastrofy smoleńskiej i wzajemnego konfliktowania Polaków. Dodał, że śledztwo miało wyjaśnić źródła wycieku informacji w sprawie dotyczącej katastrofy smoleńskiej. Odnosząc się do zarzutów medialnych, że prokuratura wojskowa w Poznaniu sześć razy złamała prawo, badając te przecieki, stwierdził: "Zarzuty, że miałem pełną wiedzę (...) i podałem przedstawicielom mediów informacje nieprawdziwe, są całkowicie bezpodstawne i kłamliwe. Grożenie mi przez gazety odpowiedzialnością dyscyplinarną za rzekome wprowadzenie opinii publicznej w błąd uważam za jawne godzenie w zasadę niezależności prokuratora i kneblowanie mi ust". "Gazeta Wyborcza" napisała w sobotę, że prokuratura wojskowa sześć razy złamała prawo, występując o ujawnienie treści esemesów, które można wydać tylko za zgodą sądu. Powołując się na informacje z Prokuratury Generalnej podała, że pułkownik może mieć sprawę dyscyplinarną za świadome wprowadzenie w błąd opinii publicznej. W czasie 15-minutowego oświadczenia płk Przybył powtórzył, że w prowadzonym przez niego śledztwie nie było żadnych nieprawidłowości, a dziennikarze piszący o tym, że prokuratura wojskowa złamała prawo, zostali zmanipulowani. Według niego wynikało to z faktu, że prokuratura "prowadzi bardzo poważne śledztwa związane z przestępczością zorganizowaną w Wojsku Polskim". Pułkownik mówił, że śledztwo w sprawie przecieku rozpoczęło się od uzyskania notatki służbowej z dnia 10 listopada 2010 r. sporządzonej przez pełniącego obowiązki rzecznika prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej kpt. Marcina Maksjana. Źródło: Agencja TVN/TVN24 - Notatka zawierała informację o tym, że osoba, która przedstawiła się jako redaktor Maciej Duda zażądała odpowiedzi na pytania dotyczące materiału opatrzonego klauzulą niejawne. Rzecznik takiej informacji nie udzielił. W odpowiedzi usłyszał, (...) aby rzecznik prasowy uzyskał dla niego wiedzę od prokuratora Pasionka lub gen. bryg. Zbigniewa Woźniaka - zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego - powiedział Przybył. Jak wyjaśnił, osoba ta podała informacje przesłane pocztą elektroniczną, dotyczące kontaktowych numerów telefonicznych. Przybył mówił, że na początku ocenił sytuację - w której dziennikarz ujawnia swoje źródło informacji - jako nieprawdopodobną. - Na moje polecenie kpt. Łukasz Jakuszewski, wykonujący incydentalne czynności w sprawie, sporządził szereg postanowień o żądaniu podania danych abonentów numerów telefonicznych, z którymi łączyli się prokuratorzy posiadający limitowane informacje. Prokurator ten nie wiedział, do kogo w istocie należą lub mogą należeć telefony - mówił Przybył. Płk Przybył w niedzielę poinformował PAP, że w poniedziałek zamierza zwołać konferencję prasową, której tematem będzie sprawa rzekomego inwigilowania dziennikarzy. Poprosił o wpisanie tego wydarzenia do kalendarium PAP. Zapowiedział, że konferencja odbędzie się nie w sali konferencyjnej prokuratury, gdzie właśnie trwa remont, ale w gabinecie Wojskowego Prokuratora Okręgowego. W poniedziałek, przed konferencją, prokurator powiedział dziennikarzom, że odbędzie się ona z przerwą pomiędzy jego wystąpieniem a pytaniami dziennikarzy. Jak dodał, w czasie przerwy będzie chciał przewietrzyć salę. Prokurator odczytywał swoje stanowisko z kartki, przygotował też prezentację wideo z tezami wystąpienia, wyświetlane na ekranie. W trakcie odczytywania oświadczenia prokurator sprawiał wrażenie poruszonego; kilkakrotnie nie mógł zapanować nad głosem. Po piętnastu minutach, po odczytaniu emocjonalnego oświadczenia, poprosił o chwilę przerwy, "by dać mu odetchnąć". Kiedy dziennikarze wyszli z sali, zza zamkniętych drzwi dał się słyszeć huk. Pierwsi dziennikarze weszli do środka, sądząc że upadła jedna z pozostawionych w pokoju kamer telewizyjnych. Prokurator Przybył leżał na podłodze za biurkiem. Kiedy dziennikarze, wśród nich reporter PAP, podeszli bliżej, stwierdzili, że głowa mężczyzny jest we krwi. Jeden z dziennikarzy zaczął udzielać mu pomocy, i prosił innych o pomoc. Zobacz materiał z konferencji prasowej: prokurator wyprasza dziennikarzy, po czym słychać strzał: Źródło: Agencja TVN/TVN24 - Zobaczyłem, że za biurkiem leży prokurator, myślałem, że zemdlał. Kiedy podszedłem, zobaczyłem, że ma zakrwawioną głowę, chwilę później zauważyłem broń. Próbowałem mu pomóc i prosiłem o pomoc operatorów kamer, ale oni tylko filmowali - powiedział Łukasz Cieśla z "Głosu Wielkopolskiego". Po kilkudziesięciu sekundach na miejscu pojawił się personel medyczny ze znajdującej się w budynku przychodni; po kilku minutach przyjechało kilka karetek pogotowia. Na miejsce przyjechali też policjanci, Żandarmeria Wojskowej i prokurator. Płk. Przybyła po reanimacji przewieziono do szpitala - miał uszkodzoną twarzoczaszkę, był przytomny; jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Jak poinformował później rzecznik Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu ppłk Sławomir Schewe, Przybył postrzelił się z prywatnej broni, na którą miał pozwolenie. Płk Przybył w ciągu ostatnich tygodni kilkakrotnie odnosił się do doniesień mediów dotyczących tego, że wojskowi prokuratorzy występowali o billingi i esemesy dziennikarzy. W wydanym 29 grudnia oświadczeniu prokurator podkreślał, że dziennikarze nie byli inwigilowani przez prokuraturę. 2 stycznia płk Przybył powtórzył w rozmowie z PAP, że w sprawie badane były wyłącznie billingi prokuratorów, a nie dziennikarzy. Potwierdził, że prokuratura chciała uzyskać również treść esemesów, ale takich danych od operatora nie otrzymała "ze względu na czas, który upłynął". Płk Mikołaj Przybył nadzorował i prowadził ważne śledztwa, m.in. sprawy związane z modernizacją okrętów czy naprawie sprzętu wojskowego, który trafiał do Afganistanu. Pełni funkcję zastępcy Wojskowego Prokuratora Okręgowego w Poznaniu ds. przestępczości zorganizowanej. Jest prezesem Stowarzyszenia Prokuratorów Rzeczypospolitej Polskiej. Prywatnie jest członkiem grupy rekonstrukcyjnej zajmującej się odtwarzaniem uzbrojenia oraz wyposażenia legionów rzymskich. Według opinii dziennikarzy jest osobą twardą, zrównoważoną, silną.