50-letni Zygmunt Kapusta, który trzy lata temu przeszedł w stan spoczynku, oświadczył, że nie pamięta sprawy Olewnika i w odpowiedzi na szczegółowe pytania odsyłał do akt śledztwa. Dodał, że osobiście nigdy nie czytał akt sprawy Olewnika. Pamiętał jedynie, że "skandalem" była sytuacja w Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Śródmieście, która prowadziła śledztwo ws. zaginięcia radiowozu z aktami sprawy Olewnika. - Tam było 220 zaginionych postępowań - mówił. Na początku jego przesłuchania doszło do kilku spięć słownych między Kapustą a wiceszefem komisji Zbigniewem Wassermannem (PiS), który przekonywał, że Kapusta powinien pamiętać tę bulwersującą i medialną sprawę. - Tak można powiedzieć po ośmiu latach. Ta sprawa dotyka przede wszystkim rodziny zmarłego. Ja nie mam tu nic do ukrycia. Pan wie, że mój związek z tą sprawą jest żaden - odpowiedział przesłuchiwany. Przyznał, że "zawsze można lepiej poprowadzić postępowanie". - Na poszczególnych etapach prowadzenia sprawy porwania Olewnika poziom merytoryczny pracy był nie najlepszy, a postępowanie od początku nie trafiło na zdecydowanego prokuratora referenta - ocenił Kapusta. Wassermann (PiS) replikował, że sprawa na takiego referenta trafiła, tylko "referent nie miał szczęścia do jej kontynuowania". Odniósł się w ten sposób do awansowania jednej z prokurator - Elżbiety Gielo - z warszawskiej prokuratury okręgowej po miesiącu prowadzenia śledztwa. - Czy ta sprawa rzeczywiście miała takiego pecha, że co decyzja, to fatalna, czy sytuacja jest inna? - pytał poseł. Kapusta odpowiedział, że na sposób prowadzenia postępowania złożyło się kilka czynników i zaznaczył, że "pechem by tego nie nazywał". - Ja też nie, ja bym się tu doszukiwał czegoś więcej - zaznaczył Wassermann.