W czwartek przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga dobiegł końca proces karny, w którym Widacki jest oskarżony o nakłanianie lobbysty Marka Dochnala do wycofania się z zeznań obciążających biznesmena Jana Kulczyka, złożonych przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen. Widacki jest oskarżany o nakłanianie do fałszywych zeznań i utrudnianie prowadzenia śledztwa. Zarzuca się mu, że w 2004 r. nakłaniał gangstera Sławomira R. do składania nieprawdziwych zeznań, korzystnych dla bronionego przez Widackiego szefa gangu pruszkowskiego Mirosława D., ps. Malizna. Poseł miał również namawiać znanego lobbystę Marka Dochnala, by ten nie oczerniał przed komisją ds. PKN Orlen Jana Kulczyka, którego Widacki był pełnomocnikiem. Trzeci zarzut wobec Widackiego dotyczy przekazywania przez niego w 2003 r. grypsów Krzysztofowi F., swojemu klientowi, który teraz odsiaduje dożywocie za podwójne zabójstwo. W czwartek prokurator Jarosław Walędziak zażądał dla Widackiego kary półtora roku więzienia w zawieszeniu na dwuletni okres próby oraz dwóch lat zakazu wykonywania zawodu adwokata. Jak uznał, wina oskarżonego "nie budzi wątpliwości" a przemawiają za nią zebrane dowody, w tym zeznania świadków. Dla pozostałych oskarżonych - powiązanych z kryminalnymi środowiskami - prokurator zażądał kar po 10 miesięcy więzienia i grzywny. - Całe Śledztwo było prowadzone tendencyjnie, na polityczne zamówienie PiS - mówił mec. Andrzej Patela, pierwszy z obrońców Widackiego. Jego zdaniem, kara w zawieszeniu i zakaz wykonywania zawodu dla kogoś takiego jak Widacki, to "śmierć cywilna". Jak podkreślił Patela, zeznania świadków - kryminalistów, którzy mówili w śledztwie i przed sądem to, czego oczekiwali przesłuchujący - zostały w całości zdyskredytowane. - Kraj liże rany po latach 2005-07 - powiedział drugi z obrońców Widackiego, mec. Jan Kulisiewicz. Przypomniał, że jeden z oskarżających Widackiego kryminalistów, który następnie przyznawał, iż był do tego nakłaniany przez funkcjonariuszy państwowych, otrzymywał za to gratyfikację od policji, a także od rodziny Dochnala. Media pisały wtedy, że Sławomir R. był często odwiedzany w areszcie przez wiceprokuratora generalnego w rządzie PiS Jerzego Engelkinga. Sam R. odwołał na procesie zeznania obciążające Widackiego i określił je jako "bzdury w 99 procentach". Oświadczył też, że nie chce mówić o kulisach sprawy, bo boi się o swe życie. Tymczasem w piątek o zeznaniach tego świadka wypowiedział się biegły psycholog. Określił go jako "gracza", który udziela takich informacji, jakie są mu w danym momencie wygodne. - On nie mówi tak, jakby relacjonował swoje własne spostrzeżenia, lecz jakby odrabiał zadaną mu wcześniej lekcję - uznał biegły psycholog. - Profesor Widacki to mój nauczyciel. Uczył mnie, że nigdy nie wolno adwokatowi korzystać z podstawionych świadków lub nakłaniać do fałszywych zeznań. Szkoda, że nie miał kto nauczyć tego niektórych prokuratorów - mówił trzeci z obrońców, mecenas Tomasz Wójcik. W piątek mowy kolejnych obrońców i wystąpienia oskarżonych. Jan Widacki ma 61 lat i jest posłem Demokratycznego Koła Poselskiego, profesorem prawa i adwokatem. W latach 90. był wiceszefem MSW i ambasadorem RP na Litwie. W swej praktyce adwokackiej bronił m.in. oskarżonego o zabójstwa mężczyznę o pseudonimie Inkasent (ta głośna sprawa skończyła się uniewinnieniem), a także funkcjonariuszy SB oskarżonych o utrudnianie śledztwa w sprawie zabójstwa Stanisława Pyjasa (tu zapadły wyroki skazujące); był też pełnomocnikiem szefa Optimusa Romana Kluski.