"To, co opublikowano na stronie RMF, nie jest niczym nowym i odkrywczym. Tę teorię wymyślono już w 2011 r. i tak naprawdę jest to powrót do tezy Pawła Artymowicza (forsował on w Polsce koncepcję Tatiany Anodiny o obecności gen. Błasika w kokpicie tupolewa), który nawet bez przesłuchania taśm krytykował raport Millera jako zbyt łagodny dla gen. Andrzeja Błasika. Warto podkreślić, że animacje do tej tezy produkowało studio jego brata Andrzeja Artymowicza" - komentuje sprawę prof. Kazimierz Nowaczyk, który od ponad 4 lat współpracuje z zespołem parlamentarnym, którym kieruje Antoni Macierewicz.Naukowiec podkreśla, że nagrania z kokpitu Tu-154M zostały zapisane na taśmach magnetofonowych i wymienia trzy elementy ograniczające możliwość dokonania różnych odczytów tego samego nagrania: "Pierwszym elementem są mikrofony i ich zakres, określone częstotliwości, poza którymi nic więcej się nie nagra. Drugim elementem jest taśma magnetofonowa, która ma określoną pojemność. Trzecią kwestią jest procedura odczytywania głosu poprzez porównanie z głosami wzorcowymi [autentycznymi głosami rozmówców]. Każdy bowiem inaczej wypowiada słowa". Prof. Nowaczyk przypomina, że badania taśm w sposób bardzo dokładny i profesjonalny przeprowadził już krakowski Instytut im. J. Sehna. Tymczasem według RMF śledczym udało się odczytać o 1/3 więcej słów niż w dotychczas publikowanych odczytach m.in. wykonanych przez krakowski instytut. "Tego rodzaju amatorskie odczyty można włożyć między bajki" - podkreśla naukowiec. "Przecież w Polsce jest drugi tupolew, więc bardzo łatwo można np. sprawdzić zasięg mikrofonu, który znajduje się w kabinie pilotów. Niestety do tej pory, przez te pięć lat prokuratura nie wykonała żadnych profesjonalnych i podstawowych działań" - mówi "Codziennej" prof. Nowaczyk. Stenogramy ze Smoleńska – przełom czy przykrywka?