prof. Wiesław Godzic: - Bardzo chciałbym, żeby to było rozumiane wyłącznie jako wewnętrzna sprawa tego ciekawego dziennika. Chodzi o to, żeby nie dorabiać, jeśli ich rzeczywiście nie ma, żadnych wątków politycznych. Przyjmijmy po prostu fakty takimi jakie są: ukazał się bulwersujący artykuł, właściciel po przeprowadzeniu procedury stwierdził, że to było nierzetelne, no i w takim razie proponuje rozwiązanie umowy o pracę. Źle się stało, ale pamiętajmy, że przyczyną był jednak artykuł, a nie decyzja właściciela. - To też oznacza, że już nie będzie "Rzeczpospolitej" takiej jaka była. Trudno mi gdybać, co się stanie z tym zespołem, ale będzie na pewno inny, tym bardziej, że za tym pójdą dobrowolne zwolnienia. Myślę, że będzie to zasada domina i sprawa tym samym stanie się polityczna. - Czy Presspublika ratuje swój wizerunek? Na pewno jest to sposób. Wskazuje się winnych i mówi, że już ich nie ma. W końcu gazeta to nie tylko iluś tam dziennikarzy, ale pewna idea, w tym przypadku stara i piękna. I można znaleźć inne osoby, które tę ideę będą realizowali, tylko proszę pamiętać, że tego nie można zrobić tak od zera. Muszą to być osoby, które zagwarantują realizację tej idei, czyli silni redaktorzy naczelni, szefowie działów. Musi powstać nowy dobry zespół. Gdyby jednak okazało się, że gazeta ma "dziury, wyrwy informacyjne" to byłoby bardzo źle, bo oznaczałoby, że "Rzeczpospolita" spada do drugiej czy trzeciej ligi. - Po prostu po wskazaniu winnych, gazeta musi oczyścić się i zakasać rękawy, bo ma swoich czytelników. Cóż innego pozostaje jej teraz jak nie ostro pracować? - Polskim mediom paradoksalnie wyjdzie to na dobre. W dobrym stylu wskazano, kto jest winny, nikt tu niczego nie udawał, wiadomo było, kto jest twórcą tej informacji, bardzo szybko redaktor naczelny podał się do dymisji, a rada nadzorcza szybko zadziałała. To wzorcowe postępowanie w tym przypadku. Czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że zdarzają się błędy, natomiast - jak się okazuje - media potrafią przyznać się do błędów. Wszyscy przecież je popełniamy.