Jolanta Kamińska, Interia: Korespondencyjne wybory prezydenckie 10 maja. Czy to się może udać? Prof Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie: - Obawiam się, że tzw. wybory zamienią się w korowód potknięć o charakterze organizacyjnym. Zacznijmy od tego, że forma korespondencyjnego głosowania nadal nie jest umocowana prawnie. Ustawa tkwi w Senacie. Nie jest pewne, czy po powrocie do Sejmu, zostanie przegłosowana. Szef Porozumienia Jarosław Gowin, który ma w parlamencie 17 posłów, jest jej przeciwny. - To jeden z wielu powodów, dla których wybory powinny być przesunięte. Natomiast problem polega na tym, że politycy kompletnie nie chcą ze sobą rozmawiać. Każdy z nich - mówię teraz o PiS-ie i opozycji - obstaje przy swoim. Na początku maja dojdzie do konfrontacji i sądzę, że ona będzie fatalna dla polskiej polityki. Obawiam się, że PiS swoimi znanymi sztuczkami jednak przepcha ustawę umożliwiającą przeprowadzenie głosowania korespondencyjnego już w maju. Mówiąc krótko: przekona tylu gowinowców, żeby Sejm ją przyjął. Wtedy, moim zdaniem, zacznie się kompletny rozkład systemu demokratycznego w Polsce. Mocne słowa, skąd taka prognoza? - Dotąd mieliśmy spór o to, czy obecny Trybunał Konstytucyjny, izby SN i KRS są wyłonione zgodnie z konstytucją, a teraz będziemy mieć gigantyczny problem ze sporem o poziom legitymizacji prezydenta. Nie wątpię, że jeśli te tzw. wybory w maju się odbędą, to wygra Andrzej Duda. W sytuacji jeszcze większej brutalizacji życia politycznego, której spodziewam się w związku z narastającym kryzysem, pojawią się twierdzenia, że prezydent został wybrany nielegalnie. PiS rozumuje niezwykle krótkoterminowo, uważając, że jak już Dudę w maju przepcha, to jakoś to będzie. Niestety, jakoś już nie będzie, a przepychany w ten sposób prezydent od pierwszego dnia będzie atakowany w sposób absolutnie bezpardonowy. Spodziewa się pan sytuacji, w której jakaś część społeczeństwa po prostu nie będzie uznawać prezydenta? - Na pewno tak będzie. Podejrzewam, że pojawią się akty nieposłuszeństwa obywatelskiego jak odmawianie uznawania podpisywanych przez niego ustaw. Jednak władza nie może sobie pozwolić na ostentacyjne ignorowanie prezydenta i wszystkich aktów prawnych, które podpisuje, dlatego trzeba będzie wprowadzić jakieś sankcje w obronie godności prezydenta RP, by egzekwować odpowiedzialność wobec tych, którzy tego prezydenta nie będą uznawać. To jest wstęp do rządów autorytarnych. Przewiduje pan zatem ogromny chaos. - Tak. Bardzo się tego obawiam. Dlatego uważam, że główni gracze powinni się dogadać co do rozsądnego terminu wyborów, bo niewątpliwie nie jest nim 10 maja. Która z dotychczas przedstawionych propozycji jest więc najrozsądniejsza? - Przesunięcia o kilka tygodni niewiele zmienią. Samo głosowanie korespondencyjne jest na tyle skomplikowane, że tu trzeba co najmniej kilku miesięcy, żeby je solidnie przygotować. Uważam, że wybory należałoby przeprowadzić za rok lub nawet za dwa lata. To są rozsądne terminy. Oswoimy się z sytuacją, a być może wirusa uda się już wówczas opanować, i przede wszystkim będzie możliwe przeprowadzenie normalnej kampanii wyborczej. Aktualnie kandydaci nie mają równych szans na rywalizację? - Nie ma obecnie żadnej kampanii wyborczej. To są pozory, jakieś namiastki. Z tych wszystkich powodów wybory powinny być przesunięte. Zatem uważa pan, że Andrzej Duda powinien dłużej, niż przewiduje to konstytucja, sprawować swój urząd? - Tak, powinien mieć przedłużony mandat i niekoniecznie trzeba go od razu pozbawiać prawa kandydowania po raz kolejny, co zakładała propozycja Jarosława Gowina, która de facto była ukłonem w stronę opozycji. Opozycja z kolei nie chciała słyszeć, o tym, że Andrzej Duda miałby być prezydentem jeszcze przez dwa lata. - Opozycja absolutnie błędnie zareagowała - jak pies Pawłowa - odrzucając momentalnie propozycję Jarosława Gowina, pod hasłem: nie będziemy zmieniać konstytucji w epidemii, kropka, won. A można było już wtedy zacząć z Gowinem rozmawiać. To mógł być moment przełomowy? - Tak, mogli spróbować wypracować kompromis. Zamiast tego Borys Budka wyszedł z własną propozycją - wybory za rok. - Pomysł, żeby grać stanem klęski żywiołowej po to, żeby dojść do rocznego przesunięcia terminu wyborów też jest absurdalny. To czysto instrumentalne traktowanie stanu klęski żywiołowej. Nie da się przedłużyć kadencji Andrzeja Dudy np. o rok bez zmiany konstytucji. Czyli zgadza się pan z Jarosławem Gowinem. - Co do kierunku myślenia, to Gowin miał rację. Problem polega na tym, że dziś polska polityka jest już na tak niskim poziomie zaufania, że jego propozycja zawisła w próżni. On sam, zdaje się, stracił kontrolę nad własną partią. Na początku maja będzie taki prawdziwy test tego, na ile on kontroluje swoich 17 posłów. Osobiście uważam, że jego pogląd popiera raczej mniejszość z nich. Natomiast wciąż mam nadzieję, że jednak propozycja majowych wyborów upadnie, bo inaczej zapłacimy za nie wszyscy jako obywatele Polski wysoką cenę. - Rozwiązanie jest jedno: PiS powinien w końcu zacząć rozmawiać z opozycją. W wielu innych krajach, które też się zmagają z kryzysem wywołanym koronawirusem, opozycja i rząd próbują się dogadywać, ponieważ mają pewne minimum zaufania. Choć dalej rywalizują, to jednak zdają sobie sprawę, że to jest moment, w którym trzeba zawiesić pewne spory. Tymczasem w Polsce kryzys tylko pogłębił totalny podział sceny politycznej? - Niestety tak. U polityków przeciwnych obozów ciągle dostrzegam wiarę w to, że kryzys się jakoś sam rozejdzie, wezmą w tym czasie całą pulę, a przeciwnik zostanie z pustymi kieszeniami. Rozmawiała Jolanta Kamińska