Jest nim Arkadiusz Denkiewicz, dyżurny z komisariatu przy ul. Jezuickiej w Warszawie, który 25 lat temu nawoływał pozostałych, by bić Przemyka "tak, żeby nie było śladów". Jest on jedynym b. milicjantem prawomocnie skazanym w tej sprawie. W 1997 r. sąd wymierzył mu karę 2 lat więzienia, ale nie odsiedział on ani dnia, bo - jak głoszą opinie psychiatryczne - na skutek wyroku doznał takich zmian w psychice, że odbywanie kary nie jest możliwe. Sąd uzyskał w środę aktualną opinię biegłych psychologów na temat Denkiewicza. Mówi ona, że jego stan psychiczny wskazuje na depresję oraz "częściowe otępienie", więc nie jest możliwe wezwanie go do sądu w celu przesłuchania jako świadka w procesie Ireneusza K. Sąd czeka jeszcze na opinię biegłych psychiatrów - to oni chcieli, by w pierwszej kolejności o Denkiewiczu wypowiedział się psycholog. By nie tracić czasu, sąd rozpoczął w środę ostatnią czynność w procesie - zaliczanie akt do materiału dowodowego. To żmudne zadanie zajmie sporo czasu, bo trzeba "na piechotę" przejrzeć ponad sto tomów akt, jakie zgromadziły się w całej sprawie przez 25 lat. Sąd wciąż czeka na jeszcze jeden nowy dowód w sprawie - kilkadziesiąt zdjęć z nieformalnej wizji lokalnej w komisariacie MO na Jezuickiej, jaką SB przeprowadziła z milicjantami tuż po śmierci Przemyka. Formalnie ten dowód nigdy nie został wykorzystany w śledztwie prokuratury, może zaś być dowodem na fałszowanie śledztwa przez władze PRL i przygotowywanie milicjantów do zeznań. Na wydanie przez IPN zdjęć sądowi potrzebna jest zgoda Komendy Stołecznej Policji. Tej nie ma od 10 miesięcy. Jak ocenia mec. Ewa Milewska-Celińska, pełnomocniczka Leopolda Przemyka (ojca Grzegorza), zdjęcia te są prawdopodobnie jedynym dziś wiarygodnym źródłem odtwarzającym przebieg zdarzenia na Jezuickiej. Ten komisariat na Starówce już nie istnieje, a po śmierci Przemyka - jak twierdzą świadkowie - został gruntownie przebudowany, poprzestawiano w nim ściany działowe. Tym cenniejsze są zdjęcia, na których wszyscy milicjanci będący wtedy w komisariacie szczegółowo i pod nadzorem SB opisywali, co i gdzie robili. Protokoły z tej wizji lokalnej się nie zachowały, a materiał zdjęciowy nie został włączony do akt śledztwa ws. śmierci Przemyka. Był dokumentacją wewnątrzmilicyjnego postępowania dyscyplinarnego. W 1983 r. prokuratura wszczęła wprawdzie śledztwo w sprawie śmierci Przemyka, ale jednocześnie władze podjęły bezprawne działania mające uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. W ocalonych w 1989 r. aktach sprawy zachowała się notatka ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: "Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze". O tej tezie mówiła oficjalna propaganda, która prowadziła też kampanię zniesławiania matki Przemyka, opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej. Grzegorz Przemyk 12 maja 1983 r. został zatrzymany przez milicjantów na Starówce w Warszawie, gdzie z kolegami świętował zdany egzamin dojrzałości. W komisariacie przy ul. Jezuickiej został pobity. Zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Proces toczy się już po raz piąty. Jak dotąd, sądy cztery razy uniewinniły Ireneusza K. od stawianego mu zarzutu, ale w wyniku decyzji wyższych instancji - także Sądu Najwyższego - sprawa wracała do ponownego osądzenia. Ireneusz K., 20-letni wówczas zomowiec, do niedawna pracował w policji w Biłgoraju. Teraz korzysta z mundurowej emerytury. W 1984 r., po reżyserowanym przez władze procesie, od zarzutu pobicia Przemyka uwolniono dwóch milicjantów - właśnie Ireneusza K. i Arkadiusza Denkiewicza - dyżurnego komisariatu z Jezuickiej. Skazano zaś, po wymuszeniu w śledztwie nieprawdziwych zeznań, dwóch sanitariuszy, którzy wieźli chłopca z komisariatu do szpitala. Bezprawne działania SB i MO wobec nich doprowadziły do tego, że zaczęli oskarżać się wzajemnie. Po 1989 r. wyroki te uchylono. Dziś bada to IPN. W 1997 r. ówczesny Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił K., zaś Denkiewicza skazał na 2 lata więzienia. Kazimierz Otłowski, oficer MO, został skazany na półtora roku w zawieszeniu za utrudnianie postępowania. W wyniku apelacji Otłowski został uniewinniony.