82-letni Kiszczak - któremu grozi do 3 lat więzienia za przekroczenie uprawnień i dyskryminację wyznaniową - napisał Sądowi Okręgowemu w Warszawie, że "nie czuje się na siłach" uczestniczyć w procesie; do pisma dołączył też wcześniejszą opinię lekarską o złym stanie zdrowia. Sąd zwrócił uwagę, że z opinii tej wynika, że Kiszczk może brać udział w rozprawie, choć nie dłużej niż 2 godziny dziennie. Dlatego uznał jego nieobecność za nieusprawiedliwioną i otworzył przewód sądowy (Kiszczaka nie reprezentował żaden adwokat). Zgodnie z prawem, gdy oskarżony nie przedstawia właściwego usprawiedliwienia, a zna termin procesu, można prowadzić sprawę bez niego. Tak samo stało się także w miniony piątek, gdy Kiszczak nie stawił się na pierwszej rozprawie w procesie za stan wojenny. Sąd uznał jego nieobecność za nieusprawiedliwioną, dzięki czemu prokurator mógł przedstawić akt oskarżenia. Także w poniedziałek prok. IPN Bartosz Tymosiewicz odczytał akt oskarżenia, który zarzuca Kiszczakowi nieprzedawniającą się zbrodnię komunistyczną. Polegała ona dyskryminacji z przyczyn wyznaniowych Tadeusza M., sierżanta milicji drogowej w Tucholi - zwolnionego ze służby za zawarcie ślubu kościelnego oraz za to, że w rodzinie żony było 3 księży. Formalnym powodem zwolnienia był zaś "ważny interes służby". Nawet w świetle prawa PRL dyskryminacja z przyczyn wyznaniowych była przestępstwem. W śledztwie Kiszczak nie przyznał się do zarzutu. Mówił, że rozkaz o zwolnieniu M. mógł podpisać szef kadr resortu. Podkreślał, że na wyciągu z dokumentów z lat 90. nie ma jego podpisu. - Wskazane byłoby, by IPN odnalazł oryginał rozkazu z moim podpisem - dodawał. Prok. Tymosiewicz nie chciał ujawnić mediom, czy taki dokument jest w aktach sprawy - zanim sąd go nie ujawni. - Oskarżono tego, kto wydał rozkaz - powiedział jedynie. Podkreślił, że materiał dowodowy wystarczał na skierowanie aktu oskarżenia. - Wszystko oceni sąd - dodał. Sam M. nie widział rozkazu, ale w kadrach mówiono mu, że podpisał go Kiszczak. 49-letni M. zeznał przed sądem, że ślub wziął w sposób konspiracyjny, wiele kilometrów od miejsca zamieszkania, bo liczył się z konsekwencjami, zwłaszcza, że w rodzinie żony było 3 księży, w tym jeden we Francji. Wkrótce potem wezwali go przełożeni z MO, którzy wyzywając go, zarzucili mu "zdradę służby", bo "wiąże się z klerem, który jest wrogiem socjalizmu". "Potraktowano mnie jak śmiecia" - dodał. Wyrzucono go ze służby, a odwołania do szefa MSW i premiera nie przyniosły skutku. W ujawnionym przez sąd liście do Kiszczaka z 1985 r. M. pisał, że "jest ostro przeciw chrześcijaństwu", że wraz z żoną wyznają światopogląd materialistyczny i że chcą wstąpić do PZPR; że nie wzięli ślubu kościelnego; że nie ochrzcili córki. - To wszystko była nieprawda; pisałem to by się ratować. To był trudny czas, bo było to krótko po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki - tłumaczył M. sądowi. Inną pracę znalazł potem w innym województwie, bo powiedziano mu, że w woj. bydgoskim "nie ma czego szukać". Dziennikarzom powiedział, że chciałby, by wobec Kiszczaka sąd orzekł: "winny". Dodał, że nie żałuje decyzji o ślubie kościelnym. Sprawę odroczono do wtorku. Kiszczak jest w innym procesie - który jeszcze się nie zaczął - oskarżony o wyrzucenie w 1985 r. ze służby milicjanta Romualda K. z Koszalina za to, że posłał córkę do pierwszej komunii. Od 1994 r. Kiszczak ma proces za wydanie szyfrogramu, mającego być podstawą działań milicji w kopalni "Wujek" w 1981 r., gdzie zabito 9 górników (grozi za to do 10 lat więzienia). W lipcu tego roku warszawski sąd umorzył sprawę z powodu przedawnienia. Prokuratura ma apelować.