Przesłuchanie odbywało się bez udziału publiczności, w sali przeznaczonej do prowadzenia rozpraw z wyłączeniem jawności. Były szef BOR po złożeniu zeznań nie odpowiadał na pytania czekających na niego dziennikarzy. W późniejszej rozmowie z PAP przyznał, że pytań, także ze strony pełnomocników oskarżycieli posiłkowych, "było wiele". "Nie mogę nic powiedzieć, bo to był tryb niejawny i mogę być skazany za ujawnienie tajemnicy. Nie mogę mówić o szczegółach, w tym o tym co było przedmiotem przesłuchania" - zaznaczył. Nie chciał odpowiadać na pytanie czy podtrzymał swoje poprzednie medialne wypowiedzi, że jeśli chodzi o zabezpieczenie wizyty prezydenta, ze strony BOR "wszystko było sprawdzone i dograne". W podobnym tonie wypowiadali się prokuratorzy. Prokurator Przemysław Ścibisz pytany czy prokuratura uzyskała odpowiedzi na swoje pytania powiedział, że "rozprawa odbywała się z wyłączeniem jawności, a więc nie może udzielać żadnych informacji odnośnie jej przebiegu". Pytany czy jest usatysfakcjonowany zeznaniami odparł, że "to zachowa już dla siebie". Przesłuchanie było niejawne na mocy decyzji Sądu Okręgowego w Warszawie, który uwzględnił konieczność zachowania tajemnicy działań ochronnych Biura Ochrony Rządu. W tym samym trybie przesłuchiwano wcześniej innych świadków związanych z BOR. Gen. Janicki, którego przesłuchanie zaplanowano na godzinę 11, w sądzie stawił się już przed 10. W czasie jego przesłuchania, przed ustawionymi przez policję bramkami, czekał tłum dziennikarzy. O tym, co dzieje się na niejawnej rozprawie, nie można udzielać informacji. Publiczne rozpowszechnianie wiadomości z rozprawy prowadzonej z wyłączeniem jawności jest przestępstwem, za które grożą kary grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 2 lat. Świadkowie z BOR byli już przesłuchiwani we wtorek i w czwartek. W piątek oprócz Janickiego zeznawał jeszcze jeden świadek. 5 czerwca świadkiem ma zaś być b. wiceszef BOR gen. Paweł Bielawny - prawomocnie skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za nieprawidłowości przy ochronie wizyt Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 r. Długa lista zarzutów Sądy dwóch instancji uznały, że Bielawny m.in. "dopuścił do przeprowadzenia przez dowódcę obu zabezpieczeń nienależytej analizy zadania nieuwzględniającej zagranicznego charakteru obu zabezpieczeń", "dopuścił do wyznaczenia nienależytego składu grupy rekonesansowej", "odstąpił od przeprowadzenia przez funkcjonariuszy BOR przed 7 kwietnia 2010 r. rekonesansu z udziałem funkcjonariuszy rosyjskich służb ochrony miejsca planowanego lądowania", "dopuścił do zaniechania pozyskania wszystkich niezbędnych informacji o sposobie zabezpieczenia przez stronę rosyjską obu wizyt w zakresie określania zasad współdziałania ze służbami gospodarza" oraz "zatwierdził zaniżony stopień zagrożenia obu wizyt". Prywatny akt oskarżenia przeciwko Arabskiemu i innym złożono w sądzie w 2014 r. - po tym, gdy cywilna prokuratura prawomocnie umorzyła śledztwo ws. organizacji lotów prezydenta i premiera do Smoleńska. Oskarżycielami prywatnymi są bliscy kilkunastu ofiar katastrofy, m.in. Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna. W rozprawach uczestniczą dwaj prokuratorzy. Podsądni nie przyznają się do zarzutów. Poza Arabskim oskarżeni są urzędnicy: Monika B. i Miłosław K. (oboje z kancelarii premiera) oraz Justyna G. i Grzegorz C. z ambasady RP w Moskwie. Grozi im do 3 lat więzienia. 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku zginęło 96 osób, w tym Lech Kaczyński i jego małżonka. Śledztwo w sprawie początkowo prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom rozwiązanego po katastrofie 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który zajmował się transportem najważniejszych osób w państwie. 4 kwietnia 2016 r. śledztwo przejęła Prokuratura Krajowa z nowym zespołem śledczym, która poszerzyła zarzuty dla trzech w sumie rosyjskich kontrolerów lotu. Własne śledztwo prowadzi strona rosyjska, która wiele razy podkreślała, że przed jego zakończeniem nie zwróci Polsce wraku Tu-154 i jego "czarnych skrzynek".