Do 10 maja, czyli pierwotnego terminu wyborów prezydenckich rozpisanych w tradycyjnym trybie, czyli głosowania w lokalach wyborczych, zostało 17 dni. Jacek Sasin - wicepremier, minister aktywów państwowych i człowiek odpowiedzialny za organizację wyborów - oświadczył, że trwają przygotowania do przeprowadzenia ich w tym dniu. PiS dąży do tego by, głosowanie zostało przeprowadzone w trybie korespondencyjnym. Taka forma wyborów wciąż nie ma jednak umocowania w prawie. 6 kwietnia Sejm przyjął ustawę umożliwiającą przeprowadzenie głosowania korespondencyjnego, ale ścieżka legislacyjna jeszcze się nie zakończyła. Teraz prace trwają w Senacie, który ma 30 dni na rozpatrzenie projektu i wszystko wskazuje na to, że wykorzysta ten czas w pełni. Decyzję senatorów poznamy najprawdopodobniej dopiero 6 maja. Na końcu ustawę musi jeszcze podpisać prezydent. Przepisy mogą wejść w życie w ostatniej chwili, co i tak nie jest pewne. Jeśli były wicepremier Jarosław Gowin, który w tej chwili otwarcie mówi o tym, że wybory 10 maja nie powinny się odbyć, wraz z posłami Porozumienia zagłosuje za poprawkami Senatu, sytuacja jeszcze bardziej się skomplikuje. Na ten moment nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy głosowanie 10 maja się odbędzie. Nie ma też jasności, co do ewentualnego nowego terminu. Mnożą się znaki zapytania i problemy organizacyjne dotyczące przygotowań i przebiegu głosowania. Kontrowersje budzi sposób doręczania pakietów wyborczych przez pocztę. Pojawiają się obawy o manipulowanie wynikami. Kiedy poznamy wyniki wyborów? Nasuwa się też pytanie, co się wydarzy już po zakończeniu głosowania - ile czasu potrwa liczenie głosów i ile będziemy musieli czekać na wyniki wyborów. Z obliczeń prof. Jarosława Flisa, socjologa i eksperta ds. wyborów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przygotowanych w oparciu o dane z wyborów korespondencyjnych w Bawarii, wynika, że tylko w Krakowie liczenie głosów zajęłoby 22,5 dnia roboczego. - Przy umiarkowanym łamaniu kodeksu wyborczego, to znaczy przy założeniu, że pracę podzieli się na sześcioosobowe zespoły, tak jak to miało miejsce w Monachium - zastrzega w rozmowie z Interią ekspert. - To jest absurdalny czas. W zasadzie nie ma o czym rozmawiać - komentuje. Członków komisji wyborczych będzie znacznie mniej niż w przypadku wyborów tradycyjnych. W przypadku głosowania korespondencyjnego, ustawa przewiduje powołanie nowego typu komisji - gminnych obwodowych komisji wyborczych, w miejsce tych znanych z poprzednich wyborów. W każdej gminie ma powstać jedna taka komisja, licząca do 45 osób (mamy w Polsce 2472 gminy). Wyjątek ma stanowić Warszawa, gdzie powstaną komisje dzielnicowe. W przypadku tradycyjnego głosowania, zgodnie z Kodeksem wyborczym, w Polsce powinno funkcjonować 27 360 obwodowych komisji wyborczych. Do pracy w nich potrzeba armii ludzi - 260 tysięcy osób. "Problemy zaczną się w miejscowościach od miasta powiatowego w górę" Ostateczne wyniki wyborów poznamy dopiero w chwili, gdy spłyną one do PKW ze wszystkich okręgów. - Łańcuch jest tak mocny jak najsłabsze ogniwo. To, że w gminach wiejskich wyniki spłyną bladym świtem, to nie jest problem. Problemy zaczną się w miejscowościach od miasta powiatowego w górę. W miejscowościach typu Żory, Wałbrzych - tam też są takie proporcje - zwraca uwagę prof. Flis. Trudno dziś sobie wyobrazić konsekwencje tak długiego oczekiwania na wynik wyborów. - Nikt nie ćwiczył takiej operacji. Ćwiczyliśmy, co się dzieje, wtedy jak liczenie głosów trwało trzy dni i były wątpliwości co do systemu komputerowego. Wtedy cała PKW podała się do dymisji, został wymieniony szef Krajowego Biura Wyborczego, który odpowiadał za organizację wyborów. Natomiast sprawa odbijała się czkawką de facto przez całą kadencję - prof. Flis przypomina sytuację z wyborów samorządowych w 2014 r. - Nie podejmuję się przewidywać, jaka będzie skala tej sytuacji teraz. Moja wyobraźnia nie sięga tak daleko - mówi. Co z drugą turą? Jeśliby sprawdziły się czarne scenariusze i liczenie głosów trwało tak niewyobrażalnie długi czas, pojawia się problem z II turą wyborów. Według kodeksu wyborczego, powinna się odbyć dwa tygodnie po pierwszej. Ale podstawą decyzji o tym, czy jest w ogóle potrzebna, jest wynik pierwszej tury. Przez zagrożeniem dla terminowego ogłoszenia wyników wyborów ostrzega też Helsińska Fundacja Praw Człowieka w opinii wysłanej do Senatu, do której dotarła "Rzeczpospolita". Fundacja wylicza na przykładzie Łodzi, gdzie w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych głos oddało 415 tys. osób, że członkowie komisji będą potrzebowali niemal 40 godzin nieprzerwanej pracy na samo przeniesienie głosów oddanych korespondencyjnie do urn wyborczych. O to, ile może potrwać liczenie głosów i kiedy możemy poznać wyniki wyborów zapytaliśmy Państwową Komisję Wyborcza. Do chwili publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi. *** #POMAGAMINTERIA Inżynierowie wywodzący się z Politechniki Śląskiej prowadzą zrzutkę na bramy odkażające dla szpitali. Chcą postawić ich co najmniej dziesięć, uruchomili już działający prototyp. Możesz im pomóc i wesprzeć szpitale w walce z epidemią koronawirusa. Sprawdź szczegóły >> W ramach akcji naszego portalu #POMAGAMINTERIA łączymy tych, którzy potrzebują pomocy z tymi, którzy mogą jej udzielić. Znasz inicjatywę, która potrzebuje wsparcia? Masz możliwość pomagać, a nie wiesz komu? Wejdź na pomagam.interia.pl i wprawiaj z nami dobro w ruch!