Jak ustalił reporter RMF FM Konrad Piasecki, prezydent rozważa inny termin, niż ten wskazany przez Platformę Obywatelską, by w ten sposób pokazać do kogo w tej sprawie należy decyzja i ostatnie zdanie. PO - mocno niefrasobliwie - najpierw po cichu ustaliła, że wybory powinny odbyć się 23 października, a potem właściwie oficjalnie to ogłosiła. W Pałacu Prezydenckim nie spotkało się to - delikatnie mówiąc - z uznaniem. Budujący swą polityczną pozycję Bronisław Komorowski nie ma ochoty pełnić roli wyłącznie notariusza decyzji rodzimej partii i Donalda Tuska, dlatego z jego obozu dochodzą sygnały, że prezydent bierze pod uwagę także inne daty. Decyzję podejmie, gdy rząd przedstawi mu kalendarz naszej unijnej prezydencji. Najpoważniej rozważana jest pierwsza niedziela listopada. Prezydent wychodzi zapewne z założenia, iż z punktu widzenia polskiej prezydencji może okazać się, że im później odbędą się wybory, tym lepiej. A może wcześniej? Wcześniej szef SLD Grzegorz Napieralski wyraził opinię, że szybkie układanie list wyborczych przez PO może świadczyć o jej planach przyspieszenia wyborów parlamentarnych. - Spadają notowania (PO - red.) i to bardzo mocno, w każdym sondażu. Rosną sondaże SLD i ewidentnie widać zaniepokojenie i nerwowość w PO. Więc być może jest to pokerowa zagrywka - przyspieszamy wybory - powiedział w Kontrwywiadzie RMF FM szef Sojuszu.