Gazeta ubolewa jednak, że Lech Kaczyński nie wykazał równego zaangażowania i determinacji w staraniach o nadanie odpowiedniej rangi upamiętnieniu 65-lecia ludobójstwa OUN-UPA (Ukraińska Powstańcza Armia - red.) na wschodnich kresach Rzeczpospolitej. "Mamy jeszcze w pamięci postawę głowy państwa, gdy w lipcu tego roku prezydent nie zaszczycił swoją obecnością głównych uroczystości w Warszawie przed pomnikiem 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej" - pisze "Nasz Dziennik". Wypowiada się na ten temat m.in. Kazimierz Bogucki z Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia: "Biorąc udział w ukraińskich obchodach, a unikając polskich, pan prezydent dał dowód nie tylko lekceważenia prawdy o ukraińskim ludobójstwie, o którym z taką pasją mówił w Sejmie jego brat, ale i lekceważenia milionów Polaków. W taki oto sposób (...) zaczyna stopniowo ginąć pamięć o zagładzie Polaków w imię przyjaźni Kaczyńsko-Juszczenkowskiej". Zaś prezes Towarzystwa Zygmunt Mogiła-Lisowski wręcz mówi: "Prezydent za dwa lata będzie starał się o reelekcję, oczekując naszych głosów. W tej chwili cała ściana wschodnia nie odda ani jednego głosu, z uwagi na jego stanowisko w stosunku do UPA".