Komorowski w wywiadzie dla sobotniej "Gazety Wyborczej" powiedział, że jeśli będzie zgoda, to stanie na czele wspólnego marszu w Święto Niepodległości w 2012 roku. Nie pozwólmy ekstremistom i chuliganom na psucie naszych wspólnych polskich świąt narodowych - dodał prezydent. Ale - jak podkreślił - w prezydenckim projekcie zmian w prawie o zgromadzeniach nie chodzi o ograniczenie wolności, tylko zwiększenie odpowiedzialności. Projekt ten, który trafił już do Sejmu, zakłada m.in zakaz uczestnictwa w manifestacjach osób zamaskowanych oraz możliwość zakazania organizacji dwóch lub więcej demonstracji w tym samym miejscu lub czasie. Doradca prezydenta prof. Tomaz Nałęcz powiedział w niedzielę w Radiu Zet, iż rzeczywiście prezydent "bardzo poważnie rozważa, by w 2012 roku poważne polskie autorytety ponad partyjnymi podziałami w dzień Niepodległości wspólnie zorganizowały taki Marsz Niepodległości". Ale - jak zastrzegł - oczywiście organizatorem tego pochodu nie będzie Młodzież Wszechpolska. Nałęcz dodał, że marsz z udziałem prezydenta można nazwać inaczej niż Marsz Niepodległości, żeby nie wpisywać się w inicjatywę radykalnych środowisk narodowych. Doradca Komorowskiego podkreślił, że prezydent uważa, że w Dniu Niepodległości wszyscy Polacy mają prawo do radości i, jeśli sobie życzą, do wspólnego pochodu. "Rzeczywiście Warszawa dzisiaj jest już jednym z nielicznych miast, gdzie się takiego wspólnego pochodu nie organizuje" - zaznaczył Nałęcz. A - jak zauważył - "życie nie znosi pustki". I w tym przypadku - ocenił Nałęcz - wypełniły ją środowiska radykalne, "bardzo zazdrosne" teraz o inicjatywę Komorowskiego "jak widać po ich reakcji". "Przecież nie chodzi o to, że prezydent chce się wprosić na marsz Młodzieży Wszechpolskiej" - podkreślił jego doradca. Nałęcz odniósł się w ten sposób do słów prezesa Młodzieży Wszechpolskiej Roberta Winnickiego, który napisał do prezydenta w oświadczeniu przesłanym PAP, że "niepodległość nie jest jedynie historycznym wspomnieniem, a Święto Niepodległości nie zamyka się w pamięci o przodkach - to realna treść, praca na rzecz silnego, niezależnego państwa". "To dbałość o tożsamość narodową, o sprawnie zarządzaną administrację, o silną gospodarkę pozostającą w polskich rękach, o polską walutę. To pilnowanie, by państwo polskie zajmowało stanowisko podmiotu, a nie przedmiotu, w stosunkach międzynarodowych" - czytamy w tym oświadczeniu. "Powtórzmy - nie tylko forma, a przede wszystkim treść decyduje o realnym wymiarze świętowania niepodległości. Treść, z którą pan i pańska formacja polityczna nie macie nic wspólnego. Musiałby pan zupełnie zmienić prowadzoną przez siebie dotychczas politykę, aby zostać zaproszonym na Marsz. Bez takiej radykalnej zmiany - zgody na pański udział w Marszu Niepodległości 2012 po prostu nie będzie" - napisał Winnicki w oświadczeniu. W ocenie europosła marka Siwca (SLD) to oświadczenie jasno wskazuje, że jego autorzy ponoszą odpowiedzialność za wydarzenia z 11 listopada w Warszawie. To - jak mówił - Siwiec - "stawia kropkę nad i". "To jest nasza zadyma, dalej jazda tam jakiś prezydent i inni tacy. Nie będę nam tutaj chodzić, bo gdzie jest Polska, to my wiemy, tu jest Polska, gdzie mówi Młodzież Wszechpolska" - powiedział eurodeputowany. Zaznaczył też, iż nie posądza Komorowskiego o naiwne myślenie, że można zorganizować jedną manifestację 11 listopada z tym środowiskiem. Z kolei Janusz Palikot wyraził "zaszokowanie" postawą prezydenta z powodu - jak mówił - zarówno próby ograniczenia prawa obywateli zgromadzeń poprzez zmiany w prawie jak i próbę spacyfikowania personalnie przez prezydenta marszu. - Mamy próbę, niestety z jak najgorszej tradycji, jakiegoś manipulowania swobodnymi zgromadzeniami publicznymi - ocenił Palikot. Jego zdaniem, Komorowski stawia na szali swój autorytet, żeby spacyfikować swobodę różnych organizacji. Zdumienie wypowiedzią Palikota wyrazili Adam Szejnfeld (PO) i minister rolnictwa Marek Sawicki (PSL). W ocenie Sawickiego, marsz radości, o którym mówi prezydent nie jest przeciwko komuś. Pochwalił też inicjatywę Komorowskiego zmian w prawie. Szejnfeld podkreślił zaś, że idea uczestnictwa Komorowskiego w marszu "jest fantastyczna". Ale - jak mówił - obawia się, iż "człowiek, który ma aspiracje rządzić tym krajem - prezes PiS Jarosław Kaczyński", nie chce nadal podać ręki prezydentowi, nie chce przyjąć godności uczestniczenia w pracach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, nie pójdzie "ręka w rękę" na marszu razem z prezydentem. W ocenie europosła Jacka Kurskiego, deklaracja Komorowskiego to "taki rodzaj wpraszania się" na marsz 11 listopada. Dodał jednak, że jedyną korzyścią z tej zapowiedzi jest to, że być może dzięki obecności prezydenta "polska policja będzie się zachowywać zgodnie z przepisami", co - jak mówił - nie miało miejsca 11 listopada. Z kolei rzecznik PiS Adam Hofman zaznaczył, że gdyby prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz nie zgodziła się na drugą manifestację w tym samym miejscu 11 listopada w Warszawie, to nie zaistniałyby te problemy. - W związku z tym może warto sięgnąć do praprzyczyn, a nie próbować stanąć na czele takiego czy innego pochodu, bo to - moim zdaniem - do niczego dobrego nie doprowadzi - zaznaczył Hofman.