Według łódzkiego "Expressu Ilustrowanego" prezydent Jerzy Kropiwnicki w nieparlamentarny sposób odezwał się do miejskiego strażnika, mówiąc: "do k... nędzy! Jak was potrzeba, to was nie ma! Gdzie masz ch... czapkę?!". Jak twierdzi gazeta, prezydent był zdenerwowany zachowaniem i wypowiedzią jednego z uczestników uroczystości. Zdaniem gazety wszystko miało zostać nagrane na dyktafony i mikrofony dziennikarzy. Jak powiedział dziś rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania, prokuratura - w oparciu o publikację prasową - sprawdzi, czy "można mówić o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, a tym samym, czy są podstawy do wszczęcia postępowania". Dodał, że badana będzie sprawa "pod kątem znieważenia funkcjonariusza publicznego podczas pełnienia przez niego obowiązków służbowych". Może za to grozić kara do roku więzienia. Kopania zaznaczył, że prokuratura na podjęcie decyzji w tej sprawie ma miesiąc. We wtorek prezydent miasta w piśmie skierowanym do gazety napisał m.in., iż nie przeczy, że był zdenerwowany zachowaniem mężczyzny "w stanie wskazującym", który próbował zakłócić uroczystość i obrazić go osobiście. - Brak obecności strażników, którzy mają swój posterunek w pasażu Schillera (miejsce, w którym uruchamiano również zdrój - red.), pogłębił moje zdenerwowanie. Użyłem ostrych słów. Ubolewam i przepraszam za to. Powinienem być bardziej odporny na takie zachowania i takie sytuacje - napisał. Kropiwnicki nie sądzi jednak, aby nazwał strażnika "ch...". Zaproponował autorowi tekstu, że jeśli ten dysponuje takim nagraniem, to przeprosi strażnika publicznie na łamach gazety, bo "w żadnym przypadku takimi słowami człowieka poniżać nie wolno". Jeśli zaś takich nagrań nie ma, to redaktor na łamach "EI" przeprosi prezydenta miasta.