Polityczny spór na linii Pałac Prezydencki - MSZ wywołały piątkowe słowa szefa resortu Radosława Sikorskiego, iż brakuje stu podpisów prezydenta Lecha Kaczyńskiego pod dokumentami niezbędnymi dla funkcjonowania polskich ambasad. Szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki słowa te nazwał "nieprawdą". - Jak się mówi o stu podopisach, to się sugeruje sto spraw i to jest zabieg czysto propagandowy - powiedział Lech Kaczyński na poniedziałkowej konferencji prasowej. Jego zdaniem, cała sprawa ma charakter propagandowy i chodzi o "chęć przykrycia sprawy związanej z ustawą medialną czy sprawą poszukiwania nieistniejących pieniędzy". Pytany czy w związku z tą sytuacją jest gotów spotkać się z szefem MSZ Radosławem Sikorskim, prezydent żartował, że "jeśli (minister) uczyni mu taki zaszczyt". Dopytywany, czy go zaprosi, powiedział jednak, że w przeszłości już go zapraszał, ale ten się nie pojawił. Lech Kaczyński powiedział też, że w sprawie nominacji ambasadorskich obecnie pomijana jest - ustalona jeszcze za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego - procedura, polegająca na tym, że MSZ najpierw występuje do prezydenta o wstępną akceptację kandydata na ambasadora, a dopiero później - o zgodę do państwa, w którym ma pełnić on misję. - W tej chwili ta procedura jest pomijana. Nie ma żadnej mojej wstępnej zgody - najpierw występuje się o zgodę do obcego państwa, a potem występuje się do mnie - mówił prezydent. - To jest naruszenie reguł, które zostały przyjęte - ocenił Lech Kaczyński. Podkreślił, że nominacja ambasadorów to "konstytucyjne uprawnienie" prezydenta. Jak mówił, nie jest tak - jak słyszy się w mediach - że prezydent nominacje tylko podpisuje. Prezydent zaznaczył, że na ustalonych zasadach jest gotów do współpracy z rządem w sprawie nominacji ambasadorskich. Podkreślił, "można przyjąć różne reguły, ale to muszą być reguły". - W tej chwili reguła polega na tym, że przychodzi do mnie wniosek już po zgodzie obcego państwa, co stawia mnie w trudnej sytuacji. Jakieś państwo wyraziło zgodę, a ja mogę skorzystać - lub nie - z prezydenckiej kompetencji. To jest rozwiązanie, które bardzo nie służy Polsce - mówił prezydent. Jego zdaniem, w warunkach kohabitacji kompromis jest najlepszym rozwiązaniem - a więc pewną część ambasadorów proponowałby prezydent, a część premier. Prezydent powtórzył, że jest gotów do kompromisu z rządem, jeśli będzie brał w procesie powoływania ambasadorów "aktywny udział". - Jeżeli będę brał aktywny udział (w procesie nominacji ambasadorskich) to jestem gotów do kompromisu. Jak dotąd tak nie było - ocenił. W jego opinii, po stronie rządu "żadnego śladu kompromisu" jednak nie ma. Zaznaczył, że na 29 ambasadorów w 41 państwach, których powołał od stycznia 2008 roku, z jego inicjatywy urząd ten objęła jedna osoba - ambasador Polski w Gruzji Urszula Doroszewska. Prezydent poinformował jednocześnie, że dokonał już powołania ambasadora w Polski w Afganistanie. - Pana ambasadora Langa, który od sierpnia miał objąć obowiązki - podkreślił L. Kaczyński. Jak ocenił, ta nominacja była "istotnie potrzebna". Dodał, że przy okazji tej nominacji złożył osiem podpisów. - Nie ma możliwości, żeby istniały dwie dyplomacje - w ten sposób do wypowiedzi prezydenta o regułach dokonywania nominacji ambasadorskich odniósł się szef sejmowej komisji spraw zagranicznych Andrzej Halicki (PO). W jego opinii, procedura powoływania polskich ambasadorów jest "jasna". - Procedura, w której po uzgodnieniach na końcu komisja spraw zagranicznych z danym kandydatem przeprowadza rozmowę i opiniuje tę kandydaturę. Dalej jest już techniczna procedura wysłania danej osoby na placówkę. W tym samym momencie, kiedy wręcza się listy odwołujące, powinno się wręczać listy uwierzytelniające, aby ten proces był płynny i jasny dla naszych partnerów - powiedział szef komisji SZ. Jak dodał, polskie placówki zagraniczne są "w obszarze kompetencji polskiego rządu i ministra spraw zagranicznych". Dopytywany, czy w związku z tym prezydent wykonuje tylko techniczną czynność podpisania nominacji ambasadorskiej, Halicki odparł, że kompetencje prezydenta określone są w konstytucji. Zgodnie z art. 133 konstytucji, prezydent "mianuje i odwołuje pełnomocnych przedstawicieli Polski w innych państwach i przy organizacjach międzynarodowych". Do ostatniego spięcia na linii Pałac Prezydencki-MSZ, wywołanego wypowiedzią szefa MSZ, że brakuje 100 podpisów prezydenta pod dokumentami niezbędnymi do funkcjonowania polskich placówek dyplomatycznych, odniósł się w poniedziałek także wicepremier, szef MSWiA Grzegorz Schetyna. - To są dziesiątki podpisów, to są sparaliżowane ambasady, to jest polityka zagraniczna, która nie może być przez polski rząd, przez polskiego ministra spraw zagranicznych realizowana - mówił Schetyna w TVN24. - Tego nie można akceptować, trzeba to nazywać po imieniu i nie można przyzwalać na kontynuowanie takiej polityki. To jest po prostu przeciwne polskiej racji stanu - powiedział wicepremier.