Najnowszy sondaż prezydencki, przeprowadzony przez Kantar, bardzo różni się od takiego samego badania sprzed miesiąca. Tym razem "zaledwie" 39 proc. ankietowanych zagłosowałoby na obecnego prezydenta. "Zaledwie", ponieważ to aż o 20 punktów procentowych mniej niż w sondażu kwietniowym. Na drugim miejscu znalazł się Rafał Trzaskowski z 18-procentowym poparciem, na trzecim Szymon Hołownia (15 proc.), a za nimi już z wyraźną stratą Krzysztof Bosak (8 proc.), Władysław Kosiniak-Kamysz (3 proc.) i Robert Biedroń (2 proc.). - Andrzej Duda osiągał bardzo dobre wyniki w poprzednich sondażach, bo w zasadzie tylko jego wyborcy chcieli wziąć udział w głosowaniu, które trudno byłoby nazwać wyborami. Na dzisiaj wygląda na to, że większość wyborców jednak zamierza głosować - nawet jeśli jeszcze nie wiemy, jak będzie wyglądała ordynacja - mówi prof. Wołek. To oznacza również wyraźne przetasowania sondażowe. Jak jednak przekonuje, poparcie dla Dudy jest dosyć zbliżone do tego, co można było zaobserwować przed epidemią i nie odbiega aż tak bardzo od stanu z końca lutego. - Dlatego nic wielkiego się jeszcze nie wydarzyło, poza tym, że dla prezydenta minęła okazja zgarnięcia całej puli w I turze. Teraz wybory powinny być bardziej normalne i Duda nie wygra w I turze - mówi ekspert. "Andrzej Duda musi zacząć grę od nowa" - Wejście do gry Rafała Trzaskowskiego zmieniło całą konstrukcję poparcia kandydatów - mówi nam z kolei prof. Kazimierz Kik z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Jego zdaniem to nie musi być trwała tendencja, ale na pewno pojawiło się nowe zjawisko - potencjalnie większej frekwencji. - Jeszcze niedawno prognozowano ją na poziomie 40 proc., teraz nawet 60 proc. Notowania prezydenta zupełnie inaczej wyglądały na tle niskiej frekwencji. Natomiast przy tak prognozowanej jak obecnie Andrzej Duda musi zacząć grę od nowa. Pojawił się nowy elektorat, ten, który do niedawna nie zamierzał głosować. Przy większej frekwencji jego sukces już nie jest tak wyraźny - twierdzi prof. Kik. Za plecami Andrzeja Dudy zaczęła się natomiast ostra walka o zajęcie drugiego miejsca i przejście do II tury. Według prof. Kika warto zwrócić uwagę na dwa elementy. Po pierwsze, nastąpiła znowu zmiana układu sił na opozycji, czyli Platforma ponownie wróciła na pierwszy plan. Po drugie, ogólny układ sił przed II turą może być taki, że nawet przy utrzymaniu się tendencji wzrostowej kandydat PO nie ma gwarancji sukcesu. - Choć różnica jest w granicach błędu statystycznego - mówi politolog i dodaje: - Platforma może uzyskać swoje cele, ale połowicznie. Pytanie jest natomiast takie: czy fakt, że o wejście do II tury Trzaskowski będzie musiał walczyć z Hołownią i Kosinakiem nie wpłynie negatywnie na potencjalne poparcie w decydującej rozgrywce? Kandydaci opozycji będą się "wycinać"? Prof. Artur Wołek: - Na razie Hołownia nie traci z powodu pojawienia się Trzaskowskiego, znacznie bardziej widać to u Kosiniaka-Kamysza. Czy to oznacza, że kandydaci opozycji będą się wzajemnie "wycinać"? Byłoby to szaleństwo z punktu widzenia II tury, gdzie wyborcy trzeciego i czwartego w kolejności muszą zagłosować na tego drugiego, żeby miał jakiekolwiek szanse. Zdaniem politologa z Akademii Ignatianum na razie mamy do czynienia z pewnego rodzaju "podszczypywaniem", ale w granicach przyzwoitości i rozsądku. Tak, aby zaznaczyć własne stanowisko. Prof. Wołek zwraca uwagę, że Rafał Trzaskowski przyjął na początku walki o prezydenturę taką samą strategię, jaką miała Platforma w poprzednich latach - czyli bardzo ostro antypisowską. Z kolei Hołownia kładzie akcent - jego zdaniem - przede wszystkim na to, że będziemy musieli żyć razem w Polsce również po wyborach. - Przekaz jest inny, co daje pole do współistnienia tych dwóch kandydatów, bez brutalnej walki - uważa prof. Wołek, choć jednocześnie podkreśla, że najnowszy sondaż nie jest bardzo obiecujący dla Trzaskowskiego, pamiętając o tym, jakie poparcie miała Kidawa-Błońska przed epidemią, czyli prawie 30 proc.