Wielotysięczne protesty na ulicach polskich miast z udziałem opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej wybuchły w lipcu w związku z toczącymi się w parlamencie pracami nad trzema ustawami reformującymi sądownictwo - obowiązującą już nowelizacją ustawy o ustroju sądów powszechnych oraz zawetowanymi później przez prezydenta ustawą o Sądzie Najwyższym i nowelą o Krajowej Radzie Sądownictwa. Manifestowano m.in. przed sądami, gmachem Sejmu, Pałacem Prezydenckim i siedzibami PiS. Demonstrujący apelowali do prezydenta o zawetowanie wszystkich trzech ustaw. Premier pytana w wywiadzie, który ukaże się w środowej "Gazecie Polskiej", czy - jej zdaniem - fala protestów "była kreowana, czy może był to autentyczny protest społeczeństwa", oceniła, iż "trudno zaakceptować tezę, że ostatnie protesty były spontaniczne". "Rozumiemy to i szanujemy" Według niej - "tak samo jak słynny już pucz w Sejmie w grudniu ubiegłego roku" - była to "dobrze wyreżyserowana i dobrze opłacona akcja, mająca uderzyć w polski rząd". "Nie zmienia to faktu, że sporo osób protestowało, bo ma inne zdanie niż my. Rozumiemy to i szanujemy. To przecież normalne w demokracji" - zaznaczyła szefowa rządu. Zdaniem premier, spór i dyskusja powinny jednak toczyć się "w sposób pokojowy i parlamentarny". "A odnoszę wrażenie, że politycy obecnej opozycji, którzy zawsze mówili o sobie, że są politykami umiarkowanymi, dążą dziś wyłącznie do eskalacji agresji. Dlatego apeluję o otrzeźwienie" - powiedziała Beata Szydło.