Szef rządu był we wtorek pytany o niedzielny incydent w Łucku na Ukrainie, gdzie młody człowiek rozbił jajko na ramieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego. - Moje doświadczenie mówi mi, że nie ma takiej ochrony, która byłaby w stanie w stu procentach przeciwdziałać tego typu incydentom, nigdzie na świecie - ocenił Tusk.Zdaniem premiera należy zbadać każdy szczegół wydarzeń z Łucka. - Ale zarówno prezydent Komorowski - wiem o tym od niego, jak i ja, nie mamy zastrzeżeń, ani broń Boże pretensji do oficerów ochrony. Natomiast jest rzeczą oczywistą, że minister spraw wewnętrznych musi zbadać każdą sekundę tego zdarzenia także po to, żeby ograniczyć ewentualne ryzyka w przyszłości - powiedział szef rządu. Dodał też, że nie ma zastrzeżeń do pracy szefa BOR płk. Krzysztofa Klimka. Tusk powiedział, że incydentu w Łucku nie wolno lekceważyć, ale wydarzenie to należy opisywać we właściwych proporcjach, bez przesadnego dramatyzowania. Przypomniał też, że za bezpieczeństwo podczas zagranicznych wizyt polskich delegacji odpowiada zawsze państwo-gospodarz. - Kiedy jesteśmy za granicą, możliwości polskiej ochrony są ograniczone przepisami i procedurami państwa, które gości polityków, przywódców, prezydentów. Dlatego liczymy też tutaj na informację, jeśli chodzi o działanie ukraińskiej ochrony w sprawie tego incydentu - powiedział premier. Tusk ocenił, że zarówno on sam, jak i Komorowski, dążąc do kontaktów z ludźmi, nie ułatwiają życia BOR. - To też stwarza większe problemy ochronie, jeśli ktoś nie ma obawy w relacjach z ludźmi. Prezydent Komorowski nigdy nie obawiał się i podobnie było w Łucku, kiedy inaczej, niż było w planie, wszedł w tłum i rozmawiał z ludźmi - powiedział premier. Jak poinformowało we wtorek MSW, z wstępnych ustaleń wynika, że w Łucku nie zostały w pełni zastosowane właściwe procedury dotyczące ochrony najważniejszych osób w państwie. W BOR trwa postępowanie wyjaśniające, a sprawdzane są przede wszystkim obowiązujące procedury. Z analiz resortu wynika, że mogły zawieść także profilaktyczne działania ochronne, leżące w kompetencji służb ukraińskich. Według MSW i BOR za wcześnie, by mówić o ewentualnych konsekwencjach personalnych. W poniedziałek Komorowski zaapelował, by nie nadawać incydentowi z Łucka szczególnego znaczenia i oświadczył, że nie zamierza zmieniać zwyczaju normalnego kontaktowania się z ludźmi. Z kolei Kancelaria Prezydenta oceniła, że wyjaśnienie incydentu leży po stronie ukraińskich służb porządkowych. Również w poniedziałek do MSW trafił raport BOR na temat tego wydarzenia. Biuro zapewniło, że dokładnie przyjrzy się zajściu. Nieoficjalnie funkcjonariusze BOR wskazywali na odpowiedzialność raczej strony ukraińskiej. To ona bowiem odpowiadała za całokształt zabezpieczenia wizyty, podczas gdy polskie służby ograniczały się do działania w najbliższym otoczeniu prezydenta. 21-letni mieszkaniec obwodu zaporoskiego, który pobrudził rozbitym jajkiem marynarkę polskiego prezydenta, nie został aresztowany i jeszcze w niedzielę opuścił posterunek milicji. Jak poinformowała miejscowa milicja, w sprawie wszczęto postępowanie karne z artykułu o chuligaństwie, za co ukraiński kodeks karny przewiduje karę grzywny do wysokości 50 minimalnych płac, areszt do sześciu miesięcy, a nawet karę więzienia do lat trzech. Wizyta prezydenta na Ukrainie była związana z przypadającą w tym roku 70. rocznicą zbrodni wołyńskiej, w wyniku której w latach 1943-1945 oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii, wspierane przez miejscową ludność ukraińską, zamordowały ok. 100 tys. Polaków.