- Jeśli sytuacja się nie zmieni, będziemy chcieli jako Polacy wyraźnie zaznaczyć swój krytyczny stosunek wobec tego, co w Tybecie się dzieje - powiedział premier we wtorek na konferencji prasowej. Szef rządu był pytany o komentarz do poniedziałkowej sugestii PiS, że na letnie igrzyska do Pekinu nie powinni jechać przedstawiciele polskiego rządu. - Jeśli chodzi o ewentualną wizytę przedstawicieli polskiego rządu na inauguracji igrzysk w Pekinie, bardzo poważnie tę sugestię rozważymy - powiedział premier. Przypomniał, że w poniedziałek minister spraw zagranicznych wezwał do siebie ambasadora Chin. - To w dyplomatycznej procedurze jest bardzo znaczący gest - podkreślił Tusk. Na początku ubiegłego tygodnia w 49. rocznicę krwawego stłumienia tybetańskiego powstania przeciwko Chinom i ucieczki Dalajlamy mnisi buddyjscy zorganizowali w Lhasie pokojowe marsze. W kolejnych dniach przerodziły się one w największe od 20 lat antychińskie wystąpienie. Protesty przekształciły się w zamieszki. Interweniowała policja i wojsko. Według szacunków tybetańskiego rządu na uchodźstwie, w stolicy Tybetu zginęło co najmniej 80 osób. - Jak sięgam pamięcią, przedstawiciele polskich władz prawie bez wyjątku, zawsze wtedy, gdy mieliśmy kontakt z władzami Chin Ludowych, znajdowali czas i sposobność, by upomnieć się o prawa człowieka w Tybecie - przekonywał Tusk. Premier dodał, że było tak także w czasie ostatniej oficjalnej wizyty chińskiej delegacji w Polsce, którą miał okazję gościć w Warszawie. W połowie stycznia szef rządu spotkał się z goszczącym wówczas w Warszawie wicepremierem Chin Zengiem Peiyanem. - Wtedy prosiłem jednoznacznie o to, by władze chińskie przestrzegały standardów międzynarodowych, jeśli chodzi o poszanowanie praw Tybetańczyków do własnej kultury, tradycji i autonomii - podkreślił szef rządu. Dodał też, że miał okazję osobiście poznać Dalajlamę i "niezwykle wysoko ceni jego heroiczne starania, czasami wręcz walkę Tybetańczyków o swoje prawa".