Czy wytłumaczeniem tej prędkości mogło być wybrzuszenie jaru? - Gdyby przyjąć, że załoga posługiwała się radiowysokościomierzem, czego nie powinna była robić, to rzeczywiście ten jar mógł ich zmylić. Chęć utrzymania stałej wysokości na radiowysokościomierzu mogła spowodować, że załoga starała się zniżać szybciej niż to pierwotnie zakładała ścieżka schodzenia - mówi Sobczak. Redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" zwraca też uwagę na zachowanie generała Andrzeja Błasika. Jego zdaniem, niezidentyfikowany głos mówiący na kilkadziesiąt sekund przed katastrofą "sto", a zatem zwracający w ten sposób uwagę na przekroczenie wysokości decyzji, należy właśnie do generała. Jest to forma ostrzeżenia załogi, powiedzenia jej: Panowie, zastanówcie się, co dalej robić!. Sobczak uważa natomiast, że największą wartością ujawnionych stenogramów jest oficjalne potwierdzenie tego, co mówił polski przedstawiciel w Moskwie. Edmund Klich informował, że załoga świadomie przekroczyła wysokość decyzji i odczytywała wysokość aż do 20 metrów nad poziomem ziemi. Nie znamy technicznego przebiegu lotu Stenogramy bez nałożonych danych o parametrach lotu niewiele wyjaśniają - twierdzi dziennikarz RMF FM i specjalista ds. lotnictwa Marcin Friedrich. Jak zaznacza, wciąż nie wiemy nic o technicznym przebiegu ostatnich minut przed katastrofą. Nie we wszystkich momentach wiemy bowiem na jakiej wysokości był samolot. Nie wiemy też z jaką prędkością schodził, chociaż to akurat można wydedukować po czasie, w którym rejestrowane są komunikaty z odczytu radiowysokościomierza. Wydaje się, że Tu-154 M momentami schodził o wiele za szybko - nawet 15 metrów na sekundę, normalnie byłoby to około 5 metrów na sekundę. Oczywiście mogło to być spowodowane opadającą ziemią pod samolotem, czyli słynnym jarem. Z drugiej jednak strony kontroler ze smoleńskiego lotniska podawał odległość samolotu od pasa i dodawał uspokajające słowa "na kursie i ścieżce", czyli, że samolot jest w osi pasa i na odpowiedniej do tej odległości wysokości. Nie wiadomo jednak skąd miał odczyt wysokości, by móc stwierdzić, że maszyna była na prawidłowej ścieżce. Warto zwrócić też uwagę na moment, w którym odezwał się system TAWS, tj. około 300 metrów nad ziemią. Kilka sekund później kontroler mówił: "4 - na kursie i ścieżce", czyli, że odległość do pasa wynosi 4 kilometry, a samolot jest na kursie i ścieżce. Czy załoga zareagowała na sygnały systemu TAWS i komendę "Odchodzimy"? Tego nie wiemy. Z zapisu to nie wynika. Może wyniknąć z danych o parametrach lotów, a tych jeszcze po prostu nie mamy. Trzeba czekać na ustalenia komisji Opublikowany stenogram rozmów z kabiny pilotów Tu-154 nie wyjaśnia, dlaczego załoga zeszła poniżej wysokości decyzji, trzeba czekać na ustalenia komisji - powiedział z kolei doświadczony pilot komunikacyjny Tomasz Pietrzak. - Zapis zawiera to, co już wiedzieliśmy. Nie ma niczego, co zmieniałoby dotychczasową wiedzę - powiedział Pietrzak, były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego i instruktor na Tu-154, obecnie pilot cywilny. - Widać, że założenie było prawidłowe - załoga miała się zniżać do 100 metrów, było alternatywne lotnisko. Nadal nie wiadomo, dlaczego zniżali się dalej - zaznaczył. "Obecność dowódcy mogła mieć znaczenie" Również kapitan pasażerskich boeingów Dariusz Sobczyński uważa, że zapis rozmów z kabiny Tu-154 nie zaskakuje, a wyjaśnić okoliczności katastrofy może komisja, która ma też inne dane. - Zapis nie zawiera niczego zaskakującego. Piloci wykonywali prawidłowe podejście, załoga była spokojna - powiedział Sobczyński. Po lekturze stenogramu pilot powiedział, że choć nie było bezpośredniego polecenia ze strony dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, to sama jego obecność w kokpicie zapewne miała wpływ na załogę. - Słownej presji nie było, ale niech nikt nie mówi, że obecność przełożonego nie powoduje chęci wykazania się. Gdy podchodzimy do lądowania w skrajnie trudnych warunkach, taka obecność z jednej strony rozprasza, z drugiej pośrednio wypływa na chęć wykonania zadania - powiedział pilot. "Tego lądowania nie powinno było być" Dodał, że czynników, które doprowadziły do próby lądowania w skrajnie trudnych warunkach, było więcej - "obecność dowódcy w kabinie, świadomość, jaka osoba jest na pokładzie, znaczenie imprezy i pogoda". - Powtórzę. Tego lądowania nie powinno było być. Podejście zawsze możemy wykonać, nie możemy tylko przekroczyć wysokości decyzji (100 m - przyp. red.). Nie wiem, dlaczego podejście do lądowania nie zostało przerwane i nie podjęto odejścia na drugi krąg, choć sugerował to drugi pilot - powiedział Sobczyński. Wyraził zdziwienie, że załoga nie przerwała podejścia mimo dźwiękowych ostrzeżeń systemu TAWS. - Kiedy nie widać ziemi, a system ostrzega przed zderzeniem, należy odejść natychmiast, nie zastanawiając się - zaznaczył. Zastrzegł, że "publikacja rozmów jest małą częścią, tylko na jej podstawie nie można odtworzyć przebiegu lotu". - Powinniśmy poczekać na ustalenia komisji, w której pracują fachowcy, dysponujący zapisami danych technicznych, operacyjnych, informacjami o pogodzie - zaznaczył. - Społeczna presja spowodowała ujawnienie zapisów, ale to nie przybliża nas do wyjaśnienia. Publikacja tylko zwiększy dowolne interpretacje, bo tekst można interpretować na wiele sposobów. Nie powinniśmy debatować, pozwólmy specjalistom wyjaśnić - zaapelował.