"Moim zdaniem jest to istotne. Nie chodzi tu o wielkość sił rozmieszczonych w pobliżu granicy, ale o to, żeby w ogóle były. Obecność jest ważniejsza niż wielkość" - powiedział Koziej PAP. Zdaniem szefa BBN ważny jest fakt obecności sił "czaty", które w odróżnieniu od "szpicy" - sił natychmiastowego reagowania - mają być stale obecne w pobliżu granic sojuszu. Podkreślił, że "chodzi nie o gotowość do odparcia agresji na dużą skalę, lecz o sygnał wobec potencjalnego agresora: jeżeli wtargnięcie na terytorium przygraniczne, natkniecie się na żołnierzy z innych krajów, z USA, a w przyszłości, miejmy nadzieję, także z innych państw sojuszu". "To sygnał polityczno-strategiczny, chodzi o powstrzymywanie, hamowanie, zniechęcanie do stosowania agresji poniżej progu wojny. Jeśli chodzi o agresję na dużą skalę, potencjał NATO jest tak wielki, łącznie z arsenałem nuklearnym, że trudno sobie wyobrazić, by ktoś chciał wywołać taki konflikt. Dużo bardziej prawdopodobna jest agresja poniżej progu wojny, to dotyczy zwłaszcza krajów bałtyckich. Więc wszelka obecność sojuszu ma znaczenie, bo mityguje potencjalnego agresora" - podsumował szef BBN. We wtorek przebywający z wizytą w Estonii sekretarz obrony USA Ashton Carter poinformował o planie rozlokowania w Polsce i pięciu innych krajach regionu - Estonii, Litwie, Łotwie, Rumunii i Bułgarii - wyposażenia dla amerykańskiej ciężkiej brygady, w tym czołgów, transporterów opancerzonych i artylerii. Jak powiedział w Warszawie wicepremier, minister obrony Tomasz Siemoniak, to, jaki sprzęt w którym kraju zostanie rozmieszczony, będzie przedmiotem szczegółowych ustaleń, specjalna umowa określi też podział kosztów utrzymania magazynów sprzętu. Polska od dłuższego czasu opowiada się za jak największą amerykańską obecnością wojskową w regionie. Ulokowanie magazynów sprzętu, który w razie potrzeby mógłby służyć przerzucanym amerykańskim siłom, był w maju tematem rozmów Siemoniaka w Waszyngtonie.