Wybraliśmy najciekawsze komentarze użytkowników INTERIA.PL, którzy na naszym forum wymieniali się swoimi poglądami na temat biedy. Wśród naszych użytkowników dominuje pogląd, że bieda jest trudna do zdefiniowania i nie ma dobrych i właściwych pytań, które można zadać, aby dobrze zbadać to zjawisko. Zwraca na to uwagę zdegustowany, który pisze: "Nie można tak prosto definiować biedy. Każdy dysponuje pewnymi środkami, ma też swoje priorytety. Czy biedna jest osoba, której nie stać na jeden posiłek dziennie, ale wydaje miesięcznie 2000 zł na narkotyki? Albo taka, której nie stać na czynsz, ale stać na codzienne alkoholowe imprezy? A co z osobą, której nie stać na lekarstwa, bo dobija ją czynsz za 120 metrowe mieszkanie, w którym mieszka sama? A żyjąca z zasiłku babina mieszkająca w rozwalającej się ruderze na działce, którą deweloper oferuje jej 2 miliony?". "Bez przesady, już takiej biedy to nie ma w Polsce" Na forum pojawiają się również opinie, które wyrażali badani przepytywani na potrzebę badań Homo Homini przeprowadzonych na zlecenie INTERIA.PL. Wśród nich były takie, w których można było przeczytać, że istnieje coś takiego, jak bycie biednym z własnej woli. Też biedna zwraca na to uwagę: "Szkoda, że się postrzega ludzi biednych wtedy, jak śpią na ulicach albo nie mają na flaszkę. Tylko nikt nie zastanawia się z czyjej przyczyny ktoś taki jest tzw. biednym. Przeważnie ta biedota na ulicy, to na własne życzenie, nie chce się pracować ani dostosować do środowiska. Bez przesady, już takiej biedy to nie ma w Polsce, żeby normalny obywatel chodził głodny albo nie miał na czynsz, są dotacje dla biednych także tylko trzeba chcieć normalnie żyć, to nie będzie biedy". Z kolei naprawdę biedna pisze: "Czym jest bieda? Zarabiam tyle, że dla naszego państwa i instytucji udzielających pomoc mam za dużo kasy... Nie mam domu i muszę wynajmować kawalerkę, jestem samotną matką, po wynajęciu mieszkania i opłaceniu rachunków zostaje mi tyle, że jeśli rodzina mi pomoże, to cały miesiąc mam co jeść. Nie mówię już o tym, żeby dziecko mi zachorowało! To by był koszmar, ponieważ nie miałabym na leki! Mieszkania nie kupię, bo za mało zarabiam dla banku, a do tego jestem samotną matką bez majątku itp. Jestem z biednej rodziny... Jeśli straciłabym pracę - zostaję bezdomną. To jest bieda... Nie jeżdżę na wakacje, nie mam prawa jazdy ani tym bardziej samochodu! Faktycznie ludzie mówią o swojej biedzie w zależności od zachcianek! Ale wokół żyją dumni ludzie, którym jest naprawdę źle, a państwo się na nich wypina!". W podobnej sytuacji jest też Emerytka: "A ja właśnie wczoraj dostałam marcowa emeryturę wyższą od lutowej o 28 zł. Lecę na pocztę zapłacić czynsz (650zł) i energię (130 zł). Jak za resztę przeżyć i co kupić jedzenie czy lekarstwa? Będę zastanawiała się potem. 40 lat na to pracowałam, no to mam..." Nieco inne spojrzenie na biedę prezentuje na forum użytkownik Beer: "Znam co najmniej kilka osób bezrobotnych, młodych przed 30-stką, którzy 'chcą' pracować ale mają sporo wymówek: 1. Nie ma pracy 2. A to za daleko, trzeba dojechać poza miasto 15 km 3. Za mało płacą (najniższa krajowa) 4. To nie dla mnie 5. Nie chce mi się 6. itd. itd. Ludzie bezrobotni wynajdują mnóstwo wymówek, żeby nie iść do pracy. Ludzie po studiach nie znajdują pracy w swoim kierunku i nie szukają innej, czekają aż im spadnie z nieba ta jedyna właściwa. Każdy stawia jakieś warunki, ale najpierw się zdobywa doświadczenie, a potem negocjuje. Młodzi ludzie masowo chodzą na studia, nie wiadomo po co, studiują jakieś cudaczne kierunki i się dziwią, że nie ma pracy. No nie ma takiej cudacznej. Studiować trzeba to, na co jest zapotrzebowanie, a nie jakieś pierdoły" - podsumowuje. "Nowa, kapitalistyczna Polska zniszczyła całe pokolenie takich ludzi jak ja" W komentarzach na forum INTERIA.PL pojawiają się także westchnienia za czasami PRL. Według niektórych użytkowników "za komuny było lepiej". 60-letni użytkownik Kurczak wpisuje się w tę retorykę: "Mam 60 lat, średnie wykształcenie zawodowe, za Polski Ludowej byłem wielkoprzemysłowym robolem, bezpartyjnym, a mimo to zarabiałem ok. 120 proc. średniej krajowej. Mogłem dorabiać do pensji tak, że kupiłem sobie 60 mkw. mieszkanie (nie dostałem go ani z zakładu, ani ze spółdzielni). W 1990 r. kupiłem sobie nowy samochód, później dom do remontu. W tym okresie to ja wybierałem pracę, nie musząc o nią żebrać, udało się mi w ZUS uskładać ponad ponad 400 tyś. zł tzw. kapitału początkowego. Po 1989 r. do dzisiaj byłem za to 6 razy na bezrobociu, ponieważ zlikwidowano przemysł ciężki, to musiałem kilka razy zmienić zawód i kilka razy prosić MOPR o zapomogę, i teraz patrzę jak moja chałupka zacznie obracać się w ruinę, bo nie mam za co jej remontować. Jestem za stary i już zbyt wyrobiony, a poza tym nie znam języków, żeby próbować gdzieś szczęścia za granicą, nie to zdrowie i nie ta siła. Pracuję obecnie za minimum krajowe, nie mam na leki, nie mam na kulturę, nie mam z czego pomóc dzieciom. Nie mam możliwości żadnego manewru, który mógłby odmienić tę sytuację, po prostu staczam się w biedę. I nic tu nie pomoże, świadomość, czy chęć odmiany tego stanu rzeczy. Nowa, kapitalistyczna Polska zniszczyła całe pokolenie takich ludzi jak ja. Za co? Za to chyba, że byli tacy głupi, że zmanipulowani poparli tzw. przemiany w 1989 r. Podobny proces dotyczy dzisiaj Ukraińców, którym obiecuje się cuda jak oderwą się od matuszki Rosji, a będzie jeszcze większa bieda i głód". Problemy wyzysku w pracy dotyczą nie tylko starszego pokolenia. Tak swoje doświadczenia z pracą wspomina student: "Przez trzy lata pracowałem w sklepie meblowym. Na kwicie oczywiście najniższa krajowa, w miesiącu czasem 30 nadgodzin. Pracowałem jako obsługa klienta, monter, kierowca, a w umowie miałem magazynier. Właściciel poza mną zatrudniał jeszcze cztery osoby na takich samych umowach śmieciowych. Gdy powiedziałem mu, że przydałyby mi się jakieś dodatkowe złotówki, bo popsuło mi się auto, usłyszałem, że mam rower, a on nie ma pieniędzy. A teraz sedno sprawy. Jak jesteśmy w Polsce traktowani przez pracodawców i czemu rządzący pozwalają na coś takiego? Przez trzy lata właściciel dał radę kupić mieszkanie, samochód za gotówkę (nowy pasat), (...) Praktycznie w 80 proc. postawił dom, który ma prawie 300 metrów kwadratowych. Pięciu pracowników generowało mu takie zyski, za takie wynagrodzenie i prace średnio po 10 h dziennie. Dwa lata szukałem innej pracy, w której właścicielowi nie przeszkadzało to, że chcę studiować zaocznie, bo tam też był z tym problem. Polska piękny kraj??" - pyta na koniec prowokacyjnie student. Jeszcze inne spojrzenie na sprawę prezentuje BOB, który na forum jest głosem pracodawców w Polsce: "Jak słyszę ‘pracownik’, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Od 2 lat szukam fachowców do pracy za 10-15zł/godz. do ręki i kto przychodzi? Same nieroby, którzy pierwsze, co to ‘ile zarobi’, nie ważne, że nic nie potrafi robić, ale jemu się należy. Ostatnio trafił się taki ‘przeszczep’, że wiertarką wiercił na lewych obrotach. Nie mówić o tych, którzy jak się powie zrób próbkę spawania, to uciekają z firmy. I ja się pytam - gdzie to 14 proc. bezrobocie? Gdzie ci, którzy tak pilnie pracy szukają?" Z kolei użytkowniczka Daisy pisze: "Chory kraj i ludzie, którzy chwalą sobie, że da się wyżyć za 1500 pln. Jestem samotną matką, budżetu miesięcznego mam ok. 1400 pln. Mieszkanie kosztuje mnie 780 pln z wodą, plus prąd ok. 60 pln. Zostaje 560 pln. Zrobię porządne zakupy jak np. kurczaki, które porcjuje tak, że mam 4 dania, plus rosołowe, warzywa, trochę owoców, przyprawy, środki czystości, coś do picia dla syna, mnie wystarczają herbatki i woda przegotowana, i co miesiąc jestem pod kreską. Nie wydaje na luksusy, bo nie mam za co, a chętnie poszłabym do kina nawet w te czwartki, co są promocyjne bilety po 10 pln, ale to już koszty, bo trzeba dojechać, kupić bilety, a nie ma już z czego. Nie wspomnę o innych przyjemnościach. A od państwa mi się nic nie należy, bo za wysoki dochód na dwie osoby. To nie Niemcy czy Szwajcaria, byłam tam i wiem jak się tam żyje, od paru dni zastanawiam się nad wyjazdem, jak syn skończy rok szkolny, bo tu człowiek nie jest wstanie GODNIE żyć!" - podsumowuje rozgoryczona. Temat pracy w Polsce krótko i konkretnie podsumowuje Henio: "Polski pracodawca jakby mógł, zmusiłby pracowników do pracy za miskę ryżu. A i tak w mediach by płakał, jak to mu ciężko i jak go pracownicy wykorzystują!" „Prawda jest jedna: Polacy to oszuści i złodzieje” Trzecia część naszego raportu dotyczyła wykształcenia, które badani wskazywali, jako coraz mniej istotny gwarant dobrobytu. A co na ten temat sądzą użytkownicy Interii? Zobaczmy. Najbardziej odważną opinię zaprezentował LEPMOS: "Polska pada na pysk już od wielu, wielu lat. Ponad dwa miliony Polaków opuściło kraj. Kolejni jeszcze się zastanawiają. Więcej Polaków umiera niż się rodzi - młodych nie stać na dzieci. Towary są tańsze za granicą niż w Polsce. Zarobki Polaków są głodowe. Dlaczego młodzi Polacy uciekają z "zielonej wyspy" Słońca Peru? Ponieważ tam jest ojczyzna, gdzie jest chleb". Głos w dyskusji zabrał także pracownik publicznej uczelni. Oto, co napisał Krakus Realista: "Pracuję 15 lat na jednej z lepszych uczelni publicznych w Polsce. I studenci i wykładowcy, wspólnie twierdzą, że to, co robią jest przynajmniej dobre. Większość studentów wyjeżdża na staże zagraniczne, wielu stara się godzić pracę etatową ze studiami. Mało jest tzw. bananowej młodzieży, czymś nienaturalnym jest obnoszenie się ze swoim statusem materialnym. Z drugiej jednak strony dzisiejszy uniwersytet to hegemonia bezmyślnej administracji, emerytowanych profesorów, (dla których mam ogromny szacunek, ale po skończeniu 60 lat nie powinni już zarządzać). Niestety musimy mieć również świadomość, że z punktu widzenia działalności Premiera D. Tuska i pani minister Kudryckiej, celem było osłabienie sektora publicznych szkół wyższych i możliwe najszersze jego sprywatyzowanie. Co zresztą nadal jest realizowane!". Kiepskie zdanie na temat swoich rodaków ma jednak użytkownik Pinokio, który na forum Interii napisał: "Podoba mi się pytanie o przyczynę biedy w Polsce. Moi drodzy jest tylko jedna przyczyna - POLACY TO OSZUŚCI I ZŁODZIEJE! Nie wszyscy, ale jednak oszukują taksówkarze na kilometrach i cennikach, oszukuje każdy jeden fachowiec, którego zaprosisz do domu, aby coś wyremontował, każdy jeden mechanik, do którego pojedziesz z autem, wymieni sprawną część albo zawyży koszty. Każda budowa finansowana przez państwo czy UE ma zawyżone koszty, są tam wliczone łapówki, ustawione przetargi, a ludzie na dole wykradają materiały i sprzedają na lewo. Urzędnicy oszukują na wydawaniu wszelkich zezwoleń, pozwoleń. Lekarz nic ci nie pomoże, jak nie odwiedzisz dodatkowo jego prywatnego gabinetu. Moja mama pracuje na kasie w hipermarkecie, dobrze wiem jak zwykli dobrze ubrani ludzie kradną, co tylko się da. Najprostszy sposób to, że niby nie wiedzą, że nie wszystko wyłożyli z wózka na taśmę kasy. Uczelnie udają, że uczą. Politycy udają, że politykują. Nawet jak ktoś zakłada firmę, to albo jest to samozatrudnienie, aby oszukać na podatkach, opłatach, albo wyłudzenie dotacji z UE albo oszukiwanie pracowników, manipulując czasem pracy stawkami niewypłacanie wypłaty itd. Czego wy się wszyscy spodziewacie? Bieda była jest i będzie. Taka jest prawda". Swoje "trzy grosze" do dyskusji dorzuca także ElmoVanKielmo: "Kreatywność, zdolność podejmowania decyzji, współpraca w grupie, zarządzania czasem". Żeby się tego nauczyć, trzeba iść na studia? W życiu większej głupoty nie słyszałem. Od kiedy to uczelnie w Polsce uczą kreatywności? System kształcenia mamy rodem z Ferdydurke. Zdolność podejmowania decyzji? Codzienne życie studenta uczy, że nikt się z twoim zdaniem nie liczy. W ogóle to o czym niby student decyduje? Współpraca w grupie? Tak, tego studenci się uczą, ale nie na zajęciach. Zarządzanie czasem? Chyba tylko przed sesją...". Kropkę nad i w sprawie poziomu kształcenia w Polsce stawia Dobry Inkwizytor: "Poziom uczelni dostosowuje się do poziomu kandydatów na studia. Gdyby uczelnie stosowały takie zasady przyjęć, jak 20 lat temu to okazałoby się, że 80 proc. kandydatów nadaje się do łopaty, nie na studia. Problem jest tylko taki, że polskie państwo finansuje ilość nie, jakość. Moim zdaniem jedynym kryterium, które decyduje o pozycji w rankingu danej uczelni powinna być ilość studentów, którzy po niej dostali dobrą pracę i od tego powinny być uzależnione dotacje. Sam uczę informatyki i spotykam bardzo często osoby, które chcą iść na studia informatyczne, nie znając pojęć "kolejność działań", "warunek logiczny", tabliczki mnożenia, a umiejętności komputerowe sprowadzają się do uruchomienia przeglądarki i gry. Nie wspominam już o ciągach, liczbach Fibonacciego, funkcjach. Co te osoby robiły na lekcjach matematyki i informatyki w szkole średniej?". A Ty? Zgadzasz się z powyższymi opiniami? Podyskutuj na forum! Red.: Katarzyna Krawczyk