Przesłuchanie Michała S. trwało pięć godzin i będzie kontynuowane na kolejnej rozprawie przez Sądem Okręgowym Warszawa-Praga. Ujawnił kluczowe szczegóły biznesu Mężczyzna z niespotykaną precyzją opisywał sposób, w jaki wszedł we współpracę z "Królem dopalaczy", jak funkcjonował nielegalny biznes, pamiętał także szczegółowo daty i kwoty, którymi operowała grupa Jana S. Z zeznań 20-latka wynika jednak, że nigdy nie spotkał osobiście swojego "szefa" - rozmawiał z nim telefonicznie i za pomocą komunikatorów. - Miałem okazję być świadkiem tej działalności od końca 2016 do maja 2018 roku. Z Janem S. i innymi osobami kontaktowałem się na komunikatorach internetowych. Znalazłem się tam, bo zaproponowano mi stworzenie witryny internetowej, po znajomości. Miałem 16 lat. Żeby sprawdzić moje kwalifikacje, dostałem zadanie wyłączenia strony internetowej szkoły w Mielcu. Udało mi się - relacjonował Michał S. przed sądem. 20-latek twierdzi, że miał stworzyć nową witrynę istniejącego już sklepu o nazwie "predator-rc.nl". - Moim zdaniem działała całkiem sprawnie, ale dowiedziałem się, że na ten sklep były ataki, które skutecznie wyłączały go o określonych godzinach. Janek przedstawiał się wtedy jako "Łukasz Pietrzak" - dodał świadek. Podkreślił, że zadania nie wykonał, bo na "darmowym oprogramowaniu" nie był w stanie tego zrobić. "Pojawiły się groźby" Stronę internetową stworzyła ostatecznie firma z Bydgoszczy, ale Michał S. miał zostać wytypowany przez Jana S. jako osoba, która usprawni jej działanie, bo "Janek nie był zadowolony". Wziął za to trzy tys. zł. - Miałem kończyć współpracę, ale Janek nie był zadowolony, pojawiły się groźby. Nakłaniał mnie także do odpowiadania na maile klientów, sprawdzanie informacji na forach, dodawanie i usuwanie produktów itp. Żadnej z tych czynności nie robiłem - zapewnił. Świadek zeznał, że groźby ze strony S. pojawiały się regularnie. "Król dopalaczy" miał mu grozić m.in. w 2018 roku, po zatrzymaniu go w Holandii. - Wydzwaniał do mnie z więzienia, nie wiem, czy to w ogóle jest możliwe. Kazał mi wyciągnąć z bankomatu pieniądze z kont, na które wpływały płatności od klientów sklepu. Wyciągnąłem około 50 tys. zł. Wraz z Pauliną C. (partnerką oskarżonego) przekazałem 10 tys. zł na kaucję w holenderskim więzieniu. Niedługo po tym zostałem zatrzymany - podał. 16-latek myślał, że to legalne 20-letni dziś Michał S. zaczął "pracę" u Jana S., mając 16 lat. Twierdzi, że nie był świadomy, że w sklepie "predator-rc.nl" sprzedawane są dopalacze. "Jan S. zapewniał, że to było legalne" - mówił. Dowiedział się tego na "pracowniczym" forum. - Musiałem polecić Jankowi nowego grafika, ponieważ po zażyciu pewnej substancji osoba odpowiedzialna poprzednio za tworzenie grafik zmarła - zeznał Michał S. - Wpisałem nazwę sklepu w wyszukiwarce, trafiłem na fora internetowe dopalamy.com, gdzie sklep miał swoja reklamę. Była tam dyskusja na temat dopalaczy - dodał. Z relacji młodego informatyka wynika, że chciał zrezygnować ze współpracy, ale "Król dopalaczy" na to nie pozwalał. - Za wszelkie próby odejścia z działalności otrzymywałem groźby, musiałem kontynuować pracę, za którą nie otrzymywałem wynagrodzenia. Mniej więcej w marcu 2018 roku, po zatrzymaniu osób pakujących substancje, baza danych sklepu została uszkodzona i działanie serwisu zostało zatrzymane na około miesiąc. Janek wyżywał na nas swoją frustrację, wszyscy doświadczyli gróźb - twierdził. Dziennie nawet 50 tys. zł, w rok - 15 mln zł Świadek zeznał, że pieniądze od klientów sklepu "predator-rc.nl" wpływały na konta osób, którym za to zapłacono. - Rachunki zmieniały się w zależności od tego, jaka kwota widniała na zamówieniu. Kwoty poniżej 500 zł obsługiwały inne konta niż te powyżej kilku tysięcy zł. Dziennie sklep potrafił nazbierać zamówień na kwotę średnio 50 tys. zł, co w skali całego roku stanowiło kwotę przewyższającą znacząco 15 mln zł - obliczył. - Wypłacaliśmy pieniądze z bankomatów w maskach, żeby nie dało się nas rozpoznać - dodał. "Król dopalaczy" nigdy nie podpisał się jako Jan S. Z aktu oskarżenia wynika kwota 16,4 mln zł, jakie miał zarobić na dopalaczach Jan S., ale świadek wyjaśnił, że wynika ona z błędnych obliczeń. - Wiele zamówień było anulowanych. Były też zamówienia testowe, robione przez informatyków, na kwoty bardzo wysokie - wyjaśnił. Płatności realizowano także za pomocą wirtualnej waluty bitcoin. Według Michała S. to oskarżony Jan S. miał osobiście zarządzać pieniędzmi i opłacać swoich pracowników. Świadek jasno stwierdził, że Jan S. pełnił rolę przywódczą, nadzorował wszystkie procesy związane ze sklepem i wypłatami. Michał S. przyznał jednak, że "Król dopalaczy" nigdy, pod żadną wiadomością, nie podpisał się "Jan S." ani nie przedstawił mu jako taki. Świadek nie spotkał się nigdy twarzą w twarz z oskarżonym, do czasu procesu. Zapewniał jednak, że poznaje odzianego w pomarańczowy, więzienny uniform Jana S., ponieważ kiedyś S., "robiąc zdjęcie ekranu komputera, które później wysłał na komunikatorze, bardzo wyraźnie odbił się w monitorze". Śmierć 16-latka i śledztwo, które zrujnowało imperium Proces przeciwko Janowi S., jego ojcu Jackowi S., partnerce "króla dopalaczy" Paulinie C. i mężczyźnie, który dla głównego oskarżonego miał zakładać konta służące do prania pieniędzy z przestępstw, ruszył na początku marca. "Król dopalaczy" nie przyznał się do czynów, które miały mu zapewnić przypisywany pseudonim. Śledztwo, które zrujnowało imperium "Króla Dopalaczy", zaczęło się od śmierci mieszkańca warszawskiego Targówka we wrześniu 2017 roku. Rodzina znalazła zwłoki 16-letniego Filipa przy biurku. Wyglądał, jakby zasnął przed komputerem z głową opartą o blat. Chwilę wcześniej dzielił się ze znajomymi przez komunikator wrażeniami po zażyciu dopalaczy. Przy chłopcu znaleziono środki opisane m.in. jako "BUC". Historia transakcji z konta zmarłego chłopca wskazuje, że dopalacze ze strony "Predator-rc" zakupił sześć razy. "BUC" zawierał fentanyl z grupy opioidów, który substancją silnie uzależniającą i wyjątkowo niebezpieczną. "Centrum dystrybucji" w luksusowym apartamentowcu Po śmierci chłopca w sortowni firmy wysyłkowej ujawniono kilka nieodebranych paczek, wysyłanych przez nadawcę o fikcyjnych danych. W opakowaniach znaleziono m.in. BUC-3 i BUC-8. Pieniądze od klientów trafiały na rachunek obywatela Ukrainy, a następnie były wypłacane na stacji paliw w okolicach Brwinowa lub w centrum Warszawy, przy ul. Dobrej. Tak udało się namierzyć "centrum dystrybucji dopalaczy", mieszczące się w luksusowym apartamentowcu w pobliżu Centrum Nauki Kopernik. Na miejscu zabezpieczono kilkadziesiąt kilogramów substancji psychoaktywnych, sprzęt do ważenia i pakowania, a także "centrum obsługi klienta" sklepu "Predator-rc.nl". Skorzystało 16 tys. osób Sklep "Predator-rc" był liderem na rynku dopalaczy. Udało się to m.in. codziennym promocjom, zachęcającym do kupowania większych ilości dopalaczy za niższą cenę. "Predator-rc" szukał także chętnych do testowania nowych produktów, które miały być wysyłane bezpłatnie. Zaopatrywał w używki klientów z Europy, ale także z USA, Australii, Meksyku. Z zakupów u "Króla Dopalaczy" skorzystało - według prokuratury - 16 tys. użytkowników. Od marca 2017 roku do maja 2018 roku sklep zarobił co najmniej 16 716 117 zł, a prokuratura szacuje, że w pozostałym okresie funkcjonowania grupy, mógł zarobić kolejne cztery mln zł. Zastraszał i instruował Po zatrzymaniach w 2018 roku "Predator" zawiesił działalność, informując klientów o problemach technicznych i szybkim powrocie na rynek. Jeszcze w kwietniu 2018 roku Jan S. zorganizował przy ul. Puławskiej kolejną "sortownię" dopalaczy, zlikwidowaną półtora miesiąca później. Zatrzymani tam mężczyźni szczegółowo opisali pracę dla "Predatora-rc". Według prokuratury "Król dopalaczy" zastraszał podwładnych i instruował, jakie wyjaśnienia powinni złożyć w przypadku zatrzymania przez policję. S. zapewniał im także pełnomocników, którzy - jak ustaliła prokuratura - mieli pilnować, żeby podejrzani nie naprowadzali śledczych na jego osobę. Z aktu oskarżenia wynika, że "Król dopalaczy" pośrednio przyczynił się do śmierci 16-letniego Filipa z Warszawy, 15-letniego Damiana z Biłgoraju, 23-letniego Artura z Radomia i dwóch młodych Polaków: Mateusza i Krystiana, których ciała 12 lutego 2018 roku ujawniano w miejscowości Rugby w Wielkiej Brytanii. 18-letni Bartek ze Świdnika i Ania ze Strzelec Opolskich zostali odratowani w szpitalu. Wszyscy zatruli się fentanylem zawartym w "BUC-8". Oskarżyciel publiczny zebrał liczne dowody mające świadczyć o tym, że to właśnie Jan S. odgrywał kluczową rolę w grupie, zatrudniał ludzi, dzielił zadania i finanse. Według śledczych, nadzorował swój biznes nawet podczas zatrzymania w 2018 roku w Holandii, gdzie na terenie jednostki penitencjarnej miał dostęp do komunikatorów internetowych. Z notatek Jana S. prokuratura dowiedziała się, że planował zainwestować w mercedesa E 63 amg, Bentley’a, stajnię oraz mieszkania "na słupa". Gotówką zapłacił za pięć luksusowych zegarków kwotę 196 tys. zł. Kolejne 11 tys. płacił co miesiąc za wynajem mieszkania przy ul. Tamka w Warszawie. "Król Dopalaczy" był poszukiwany dwoma listami gończymi, w tym Europejskim Nakazem Aresztowania. Ukrywał się głównie w Holandii. Był tam nawet zatrzymywany w maju 2018 roku, ale tamtejszy sąd nie zgodził się na jego aresztowanie i wyznaczył kolejny termin posiedzenia. W międzyczasie "Król" zniknął. Został zatrzymany 3 stycznia 2020 roku w Milanówku, w okolicach domu swoich rodziców. Jan S. został w tym roku oskarżony także przez Dolnośląski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. Przedstawiono mu zarzut podżegania do zabójstwa Ministra Sprawiedliwości - Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobro, a także podżegania do zabójstwa prokuratora i policjantów, którzy rozpracowywali kierowaną przez niego grupę. Ziobro miał zginąć za prace nad przepisami zaostrzającymi kary za produkcję i handel dopalaczami. Proces ten rozpoczął się w grudniu 2020 roku przed Sądem Okręgowym w Warszawie, ale ze względu na zmianę sędziego będzie musiał ruszyć ponownie.