28-letni Miłosz S. jest podejrzany o umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu 15-letnich dziewcząt, które 4 stycznia 2019 r. zginęły w pożarze. Grozi mu nawet 8 lat więzienia. Miłosz S. został zatrzymany 5 stycznia, zarzuty usłyszał 6 stycznia, następnego dnia decyzją Sądu Rejonowego w Koszalinie został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. 3 kwietnia Sąd Okręgowy w Koszalinie uwzględnił wniosek prokuratury i postanowił o przedłużeniu aresztu o kolejne trzy miesiące wobec Miłosza S. Podzielił argument prokuratury o istnieniu obawy matactwa procesowego. Obrońcy mieli siedem dni na złożenie skargi na tę decyzję. "Nie złożyliśmy skargi na postanowienie sądu na wyraźne żądanie klienta. To sytuacja dla niego bardzo ciężka i on w swoim przeświadczeniu ma konieczność jeszcze takiego odosobnienia. To nie jest kwestia tego, czy on się na to godzi czy nie. Jemu pod opieką psychologiczną i księdza, który do niego przychodzi, jest psychicznie lepiej" - powiedział PAP mec. Breliński. Dodał, że "my (obrońcy - PAP) uważamy, że nie ma przesłanek, by go nadal izolować w areszcie, poza tymi, które tkwią w jego psychice". 3 kwietnia Breliński, po wyjściu z niejawnego posiedzenia, na którym sąd uwzględnił wniosek prokuratury dotyczący dalszego stosowania aresztu wobec Miłosza S., poinformował dziennikarzy, że jego zdaniem "okoliczności sprawy wskazują na to, że jakby wyczerpała się formuła stosowania tego najsurowszego środka w stosunku do naszego klienta". Breliński i drugi z obrońców Wojciech Janus powiedzieli, że najprawdopodobniej będą skarżyć to postanowienie do Sądu Apelacyjnego w Szczecinie. Obrońcy poinformowali wówczas, że ich klient "w dalszym ciągu jest zrozpaczony, pozostaje pod ciągłą opieką psychologów, duszpasterza". Tragedia w Koszalinie Według ustaleń prokuratury to 28-letni Miłosz S., mieszkaniec Poznania, faktycznie organizował i prowadził escape room w Koszalinie, choć działalność gospodarcza zarejestrowana była na jego babcię. Zajmował się zawodowo obsługą tego typu pokoi zagadek. 25-letni Radosław D., pracownik escape roomu, który został poparzony w pożarze, przesłuchany w charakterze świadka podczas pobytu w szpitalu w Gryficach 6 stycznia zeznał, że to Miłosz S. go zatrudnił, powiedział, co będzie należało do jego obowiązków i jakiego rodzaju pokoje zagadek są w obiekcie. W grudniu 2018 r. zaczął pracę. 14 lutego z udziałem pracownika escape roomu przeprowadzona została wizja lokalna w miejscu tragedii. Uczestniczyli w niej również strażacy, biorący udział w akcji ratowniczo-gaśniczej, rodzice zmarłych dziewcząt, ich pełnomocnicy prawni oraz obrona podejrzanego. Śledczy nadal czekają na zleconą opinię z zakresu pożarnictwa. Prokuratura poszukuje też świadków, którzy w okresie od lutego 2018 r. do 4 stycznia 2019 r. korzystali z usług escape roomu "To Nie Pokój" i mają wiedzę na temat scenariuszy poszczególnych gier, wyposażenia pomieszczeń, działań osób odpowiedzialnych za kontakt z klientami i ich obsługę w trakcie realizowania usług. Liczą też na kontakt z osobami, które dysponują nagraniami z przebiegu gier lub zdjęciami. Do tragicznego pożaru w escape roomie "To Nie Pokój" w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88 doszło 4 stycznia po godz. 17. Zginęło pięć 15-letnich dziewcząt, uczennic jednej klasy, trzeciej "d" Gimnazjum nr 9, obecnie SP nr 18. Według wstępnych ustaleń prokuratury, przyczyną pożaru był ulatniający się gaz z butli gazowej (butle zasilały w paliwo piecyki w budynku). Ogień miał uniemożliwić 25-letniemu pracownikowi escape roomu dotarcie do nastolatek. Mężczyzna został poparzony, nie otworzył dziewczętom drzwi. One same mogły to zrobić dopiero po rozwiązaniu ostatniej zagadki. W obiekcie nie było dróg ewakuacyjnych. Dziewczęta zatruły się tlenkiem węgla. Pogrzeb ofiar pożaru odbył się 10 stycznia. Dziewczęta spoczęły obok siebie na koszalińskim cmentarzu komunalnym.