W rozmowie z dziennikiem Zuzanna Kurtyka wspomina m.in., że w momencie, kiedy dowiedziała się, że doszło do katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem, była w drodze na swoją konferencję naukową. - Przejechałam kilka kilometrów i zadzwoniła do mnie moja mama. Powiedziała, że z samolotem jest problem, coś się pali... Zawróciłam do domu. W telewizji informowano już o tym, że wszyscy zginęli - opowiada Kurtyka w rozmowie z "Super Expressem". Kurtyka wspomina także swoją wizytę w Smoleńsku jakiś czas po katastrofie: "Byłam i widziałam, że do wraku każdy może podejść, że niszczeje na płycie lotniska, że wciąż można znaleźć jego fragmenty. Pod wpływem takich rzeczy różne dziwne myśli przychodzą do głowy. Z jednej strony jakiś skandaliczny bałagan. Opóźnione dotarcie straży pożarnej w dniu katastrofy. I z drugiej strony nagle w ciągu jednego dnia znajduje się w Smoleńsku ponad 90 identycznych trumien. Bez problemu! Choć w Krakowie, przy tak wielu zakładach pogrzebowych, byłby to kłopot! Nie dziwię się, że przy absurdach tego śledztwa tak wiele osób ma najgorsze podejrzenia. Do tego dochodzi nieodpowiednie traktowanie rodzin ofiar w tym śledztwie" - mówi w rozmowie z "SE" wdowa po prezesie IPN.Cała rozmowa w dzisiejszym "Super Expressie".