Minister edukacji został zapytany o to, czy rozumie obawy związane z powrotem uczniów do szkół i czy może dać gwarancję, że za np. dwa tygodnie nie będzie dwóch, trzech tysięcy przypadków zakażeń dziennie, a w szkołach będą pojawiać się kolejne ogniska koronawirusa. - Nikt nie da gwarancji, jak będzie wyglądał rozwój epidemii. Było wiele różnych schematów prognozujących, co będzie się działo za kilka tygodni czy pół roku. Mamy co najmniej kilka różnych poglądów: z jednej strony, że nie ma żadnej pandemii, z drugiej strony przerażenie części specjalistów, którzy mówią, że to straszna choroba. Próbujemy znaleźć złoty środek i dostosować się do tego, jaki jest aktualny, realny poziom epidemii - wskazał minister. Prowadzący program Marcin Fijołek dopytywał Piontkowskiego o to, czy autonomia dla dyrektorów szkół przy podejmowaniu ewentualnych decyzji o zamknięciu placówek powinna być większa. - Mamy do czynienia z dwoma skrajnymi punktami widzenia. Z jednej strony jesteśmy oskarżani o to, że krępujemy dyrektorom ręce, a z drugiej o to, że nie wiedzą co mają robić i ministerstwo pozostawiło ich samych sobie. (...) Daliśmy ogólne wytyczne dla dyrektorów, (...) ale zdajemy sobie sprawę, że każda szkoła jest inna - większa, mniejsza, z szerszymi bądź węższymi korytarzami i to dyrektor musi ostatecznie zdecydować, jakie elementy zastosować - wyjaśniał na antenie Polsat News. Piontkowski mówił też o kluczowej roli sanepidów. - To jedyna służba profesjonalnie zajmująca się zwalczaniem epidemii. (...) To inspekcja sanitarna będzie ostatecznie podejmowała decyzje. Dyrektor nie jest specjalistą od stanu zdrowia swoich podopiecznych - dodał. Automatyczny mechanizm? Fijołek pytał również o wprowadzenie automatycznego mechanizmu dotyczącego przejścia na zdalny bądź hybrydowy model nauczania w przypadku umieszczenia danego powiatu na liście stref żółtej lub czerwonej. - Nie planujemy takiego rozwiązania. Sam kolor żółty w danym powiecie nie oznacza, że jest realne zagrożenie epidemicznie. Może to być lokalny ośrodek zakażenia, np. DPS, gdzie choruje kilka lub kilkanaście osób. (...) Wtedy jest on zamknięty, koronawirus się nie rozprzestrzenia i nie ma potrzeby zamykać innych zakładów pracy czy szkół - powiedział szef MEN. Zaznaczył, że "niektórzy uważają, że w przypadku kilku zachorowań na południu Polski należy zamknąć szkoły na północy". - Tak epidemia nie działa. Stąd uznaliśmy, że nie należy podejmować decyzji w skali całego kraju, a jedynie lokalnie, gdzie występuje zagrożenie. No chyba, że zmieniłaby się sytuacja epidemiczna nie tylko w Polsce, ale także w Europie, wówczas pozostawiamy sobie możliwość takich decyzji w całym kraju bądź w kilku województwach - dodał. 4,6 mln uczniów Z nowym rokiem szkolnym 2020/2021 szkoły - które w związku z epidemią COVID-19 od połowy marca do końca czerwca prowadziły kształcenie na odległość - mają wrócić do stacjonarnego nauczania. Mają w nich obowiązywać wytyczne sanitarne. Ze względu na sytuację epidemiczną w tym roku inauguracje nowego roku szkolnego będą wyglądać inaczej niż zazwyczaj. Zadecyduje o tym dyrektor szkoły czy placówki oświatowej, który ma zorganizować je w taki sposób, aby zapewnić uczniom, nauczycielom czy rodzicom, którzy będą towarzyszyć dzieciom, bezpieczne warunki.