nie będzie mógł skorzystać z samolotu rządowego, bo ten pozostaje do dyspozycji premiera i delegacji rządowej przebywającej już w Brukseli. Prezydent zapowiedział jednak, że i tak w środę do Brukseli na szczyt UE poleci. Kancelaria Prezydenta ma wyczarterować samolot. - Dopóki nie będzie werdyktu odpowiedniego ciała - Trybunał Konstytucyjny wydaje się chyba, mam nadzieję - odpowiednim do rozstrzygnięcia tego sporu - to ja muszę podejmować decyzje, które umożliwią mi prowadzenie pracy tutaj, na szczycie europejskim - powiedział premier. Na pytanie, czy potrzebuje samolotu do tej pracy odpowiedział: "Powiem brutalnie - nie potrzebuję pana prezydenta, na tym polega problem". Tusk zaznaczył, że Polska na szczycie UE musi dysponować zorganizowaną, dobrą ekipą w sprawach stoczni czy pakietu energetycznego. Dodał, że jego ekipa "bardzo powściągliwie podsumowała działania poprzedników w tej kwestii". Premier podkreślił, że chodzi o "miliardy złotych". - I dlatego nie stać nas na to, aby w sprawach takich, jak pakiet energetyczno- klimatyczny, przyszłość Traktatu Lizbońskiego, albo kryzys finansowy, w delegacji polskiej było dwóch polityków, z których każdy ma inne zdanie na ten temat - powiedział Tusk. - Czy wyobrażacie sobie państwo, że w dyskusji na temat Traktatu Lizbońskiego prezydent Lech Kaczyński, a powinien tak zrobić, w imieniu polskiego rządu powie: "jestem za podpisaniem Traktatu Lizbońskiego, ale go nie podpisuję"? Czy w sprawie kryzysu finansowego, kiedy my podejmujemy działania, naszym zdaniem słuszne, które zmierzają do ulokowania Polski szybko w strefie euro, do stabilności finansowej - patrz emerytury pomostowe - mamy drastycznie odmienny pogląd od pana prezydenta - mówił premier. Jak dodał, "tutaj trzeba prezentować poglądy spójne". Stwierdził też, że "konstytucja mówi jednoznacznie, że za politykę międzynarodową - a w tych sprawach to już w ogóle bez wątpliwości - odpowiada rząd". - Podjęliśmy wszystkie możliwe działania, żeby ekipa była jednolita i prezentowała jednolite stanowisko - powiedział Tusk. Dodał, że w tej sprawie ustąpić nie zamierza, nie dlatego - jak mówił - że jest uparty, tylko dlatego, że w kwestiach omawianych na szczycie UE chodzi "o naprawdę duże pieniądze". Na uwagę, że prezydent i tak przyleci do Brukseli, premier odpowiedział, że to nie on "decyduje o tym, gdzie pan prezydent się udaje i jakimi środkami transportu". - Ja nie je rozstrzygam o planach pana prezydenta, ja rozstrzygam zgodnie z konstytucją o kształcie delegacji rządowej - mówił szef rządu. - I ta delegacja tutaj na szczycie będzie pracowała. Proszę mnie zwolnić z odpowiedzialności za to, co będzie robił pan prezydent. Uważam, że odpowiedzialny polityk w takiej sytuacji zadbałby o interes kraju, a nie o własny interes. I mam nadzieję, że prezydent to rozumie - dodał premier.