Dziś o bezpieczeństwo posłów i senatorów dba straż marszałkowska. Choć strażników jest już 120, a Kancelaria Sejmu zatrudni w tym roku 30 kolejnych, parlamentarzyści wcale nie czują się pod ich opieką pewnie. - Nie są uzbrojeni. Nie ochronią nas przed terrorystami - obawia się Wiesław Woda z PSL. Grupa posłów z sejmowej komisji regulaminowej i spraw poselskich zapragnęła więc, by ich bezpieczeństwa strzegli dodatkowo funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu. Teraz w parlamencie jest ich kilkunastu, ale ich zadania są niewielkie: kilku legitymuje wchodzących, pozostali - zgodnie z ustawą o BOR - chronią tylko marszałków. - Skoro większość obiektów rządowych ma tak dużą ochronę borowców, to dlaczego my jej nie mamy mieć? - dopytuje Wacław Martyniuk z SLD. - Przecież "borowiki" mają większe uprawnienia. Mogą np. używać broni palnej - twierdzi poseł. Według dziennika, zwolenników takiego rozwiązania jest coraz więcej. Pomysł gotowi są poprzeć parlamentarzyści PiS, LPR i PSL. Na razie nie wiadomo, ilu dodatkowych "borowików" miałoby strzec bezpieczeństwa posłów. Politycy mówią o kilkudziesięciu, ale zastrzegają, że ich liczba będzie zależeć od tego, kto będzie przebywał w budynku. Na pewno więcej będzie się ich pojawiać podczas posiedzeń parlamentarzystów. Ile zmiany te będą kosztować? Nie wiadomo. Minimalna pensja jednego "borowika" to ok. 2,5-3 tys. zł. Poseł Marek Suski z PiS zauważa, że można zaoszczędzić np. na umundurowaniu straży marszałkowskiej. - Tylko część strażników byłaby w mundurach dworskich. Sądzę, że tańszy jest czarny strój niż te mundury - mówi. Czy rzeczywiście taka ochrona jest parlamentarzystom potrzebna? - "Metro" zapytało byłego szefa ochrony prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Jerzego Dziewulskiego. Jego zdaniem, to zbędny wydatek. - Straż marszałkowska w zupełności spełnia swoje zadania - twierdzi. Potwierdzają to pracownicy Kancelarii Sejmu. Podkreślają, że strażnicy przechodzą profesjonalne szkolenia, na które tylko w ubiegłym roku wydano ok. 120 tys. zł.