W czwartek "Fakt" poinformował, że poseł Kukiz 15' Grzegorz Długi zaangażowany był w pozyskanie kamienicy przy ul. Dietla 9 w Krakowie. Śledczy nie wykluczają, że jego pełnomocnictwo było sfałszowane - dodaje gazeta. "W czwartek mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem bardzo niepokojącym. Ze zjawiskiem, które uderza bezpośrednio wręcz w porządek prawny naszego państwa polegającym na tym, że informacje wyssane z palca, lub informacje po prostu nieprawdziwe, tzw. fake newsy, zostały użyte po to, aby jakąś tam wiadomość polityczną przekazać. Niestety mamy do czynienia po prostu z przestępstwem" - podkreślił poseł Długi odnosząc się do informacji w "Fakcie". Poinformował, że w piątek złożył "zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnieniu przestępstwa zarówno przez dziennikarza, który podał fałszywe informacje, jak i organu państwowego, który udzielił nieprawdziwych informacji". "Chyba, że dziennikarz po prostu przekręcił te informacje" - zaznaczył Długi. Poseł oświadczył, że redakcja "Faktu" otrzymała od niego "żądanie sprostowania". Poinformował też, że jest zmuszony, aby wnieść sprawę do sądu o odszkodowanie. "Niestety ze względu na to, że jako poseł, który pracuje społecznie i w ten sposób chodzi o to, że ktoś usiłuje, aby była utrata zaufania do mojego zawodu oznacza to, że żądania odszkodowawcze i żądania zadośćuczynienia będą niestety szły w miliony" - podkreślił. Jego zdaniem nie może być tak, "że ktoś dla jakiś niejasnych celów mówi nieprawdę, mówi totalną nieprawdę, co jest następnie rozpowszechniane i wszyscy zaczynają w to wierzyć. Inaczej mówiąc: akcja prawna rozpoczęła się dzisiaj i będzie kontynuowana" - zapowiedział Długi. "Fakt" napisał, że kilka lat temu śledczy kwestionowali autentyczność dokumentu, którym posłużył się Długi, kupując kamienicę dla spółki S.L. Kraków od umierającego Abrahama Issachara Englarda. Brakowało na nim daty, nie wpisano miejsca wystawienia pełnomocnictwa. Dziennik zacytował uzasadnienie umorzenia sprawy, z którego wynika, że "na dokumencie widniał nieczytelny podpis wraz z przekładem tłumacza przysięgłego języka angielskiego". Prokuratura nie była w stanie stwierdzić, że dokument sfałszowano. W śledztwie zeznawał mec. Długi. Stwierdził, że braki w dokumencie oraz fakt, że nie znał właściciela, nie miały dla niego znaczenia - informuje gazeta. Jak podaje "Fakt", teraz sprawa trafiła pod lupę kontrolerów z Prokuratury Krajowej. Zdaniem dziennika ustalili oni, że "prawowity właściciel nie mógł podpisać takiego pełnomocnictwa w 2002 roku w kancelarii notariusza w Izraelu, ponieważ od 2000 roku do swojej śmierci w 2005 roku przebywał nieprzerwanie w Centrum Medycznym w Izraelu, a od 2002 roku - na oddziale geriatrycznym".