Poprzednik Jacka Kurskiego wygrał z TVP w sądzie. I może wkrótce wrócić
Jak dowiedziała się Interia, były prezes TVP Janusz Daszczyński, zwolniony po pół roku w następstwie tzw. małej ustawy medialnej, wygrał przed sądem pracy. - Stworzono przepisy prawa, żeby z dnia na dzień, bez żadnej przyczyny, pozbyć się niewygodnych ludzi i przejąć media - uważa dr Marcin Wojewódka, radca prawny w Wojewódka i Wspólnicy Sp. K., który reprezentuje Daszczyńskiego.

Janusz Daszczyński wygrał konkurs na prezesa TVP w lipcu 2015 r. Zawarto z nim umowę o pracę na czas określony. Pensja - ponad 20 tys. zł. Do tego sześciomiesięczny okres wypowiedzenia, wiek dający tzw. ochronę przedemerytalną.
Ówczesne prawo stanowiło o możliwości odwołania prezesa ledwie w kilku określonych przypadkach. W praktyce kadencja Daszczyńskiego powinna potrwać do połowy 2019 r. Tak się jednak nie stało.
Tzw. mała ustawa medialna umożliwiła zmiany zarówno w Polskim Radio jak i TVP. Posadę stracił nie tylko szef telewizji, ale również prezes publicznej rozgłośni, śp. Andrzej Siezieniewski. Ich stanowiska objęli Jacek Kurski oraz Barbara Stanisławczyk.
"To swoista hucpa"
- Doszło w praktyce do wygaszenia stosunku pracy po decyzji ministra. To rozwiązanie PiS przeforsował właśnie uchwaloną w kilkadziesiąt godzin 30 grudnia 2015 roku tzw. małą ustawą medialną. W tej ustawie w praktyce chodziło o to, żeby w praktyce można było tych niewygodnych dla nowej władzy zwyczajnie wyrzucić z pracy - wyjaśnia Wojewódka.
- To co nazwali w ustawie wygaszeniem stosunku pracy miało nastąpić jako bezpośredni skutek powołania nowego zarządu TVP, nie oglądając się przy tym na jakieś uprawnienia pracownicze czy to wynikające z przepisów, czy z umów. Jak taran - uważa.
Szefowie mediów publicznych zostali w praktyce odwołani 8 stycznia 2016 r. Taki ruch nazwano "wygaszeniem". - To swoista hucpa, bo przecież nie powinno się nadużywać instytucji prawnych, żeby realizować polityczny cel w postaci nagłego przerwania w miarę sztywnej kadencji, na jaką umówiono się z tymi prezesami - mówi nam prawnik Daszczyńskiego. - W tej sytuacji państwo polskie potraktowało prezesów trochę jak gangsterów: stworzono przepisy prawa, żeby z dnia na dzień, bez żadnej przyczyny, pozbyć się niewygodnych ludzi i przejąć media - uważa.
Sądowa batalia
Wojewódka podkreśla, że nikt nie miał zastrzeżeń ani do pracy prezesa TVP, ani Polskiego Radia. Zmiany na stanowiskach kierowniczych publicznej rozgłośni nazywa "zalegalizowanym bezprawiem".
Zarówno Janusz Daszczyński jak i Andrzej Siezieniewski szukali sprawiedliwości w sądach pracy. Były prezes TVP, po wielu latach, wygrał prawomocnym wyrokiem z 26 października 2022 r.
Co zdecydował sąd? Przyznał Daszczyńskiemu trzymiesięczne odszkodowanie za niezgodne z prawem rozwiązanie stosunku pracy. Dotychczas TVP musiała mu wypłacić ok. 62 tys. zł, czyli trzykrotność wynagrodzenia.
- Dalej trwa sprawa o dodatkowe odszkodowanie za pół roku, za wypowiedzenia zapisane w umowie o pracę. Jednak to co najważniejsze już wiemy: sądy, tak Najwyższy jak też Okręgowy w Warszawie potwierdziły jednoznacznie, że mechanizm "wygaszania" zastosowany w małej ustawie medialnej był złem i nadużyciem prawa - tłumaczy Wojewódka. - Jego zastosowanie pozbawiało chronionych pracowników pracy z dnia na dzień.
Janusz Daszczyński jest przedstawiany w kuluarach jako osoba, która może zastąpić Mateusza Matyszkowicza na stanowisku prezesa TVP.
Jakub Szczepański