- Stan wszystkich górników jest stabilny. Dwaj, przebywający na OIOM-ie, są podsypiający, ale prowadzeni w sedacji - to jedna z form leczenia. Robimy wszystko, co jest konieczne - powiedział dziennikarzom dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, Mariusz Nowak. Jego zdaniem, jest jeszcze zbyt wcześnie, aby oceniać, czy szanse leczonych w "oparzeniówce" górników na przeżycie wzrosły. - To początkowa faza oparzenia - powiedział dyrektor. Zastrzegł, że sposób leczenia górników jest na bieżąco konsultowany ze specjalistami, m.in. w zakresie stosowania komór hiperbarycznych. W siemianowickim szpitalu przebywa 18 rannych w piątkowej katastrofie górników. W poniedziałek część z nich była w komorze hiperbarycznej, co łagodzi ból i pomaga w leczeniu ran. - Wszyscy, którzy dostali komory hiperbaryczne, znieśli je dobrze - powiedział dyr. Nowak. - W odległych skutkach komory hiperbaryczne pomagają pacjentom, dając im większe szanse na pozytywne skutki leczenia - ocenił dyrektor. Niewykluczone, że wkrótce do CLO trafią także inni ranni w wypadku górnicy, którzy są obecnie w innych szpitalach. Do "oparzeniówki", dzięki decyzji rządowego centrum bezpieczeństwa, trafił już potrzebny sprzęt, by przyjąć kolejnych pacjentów. Nie wiadomo jednak, kiedy trafią oni do Siemianowic. Dyr. Nowak uspokajał, że przewiezienie do Siemianowic Śląskich kolejnych respiratorów z innych ośrodków nie oznacza, że stan górników się pogarsza. To jedynie zabezpieczenie na wypadek, gdyby tak się stało - wówczas szpital musi dysponować odpowiednią ilością sprzętu. Zapewnił także, że nie ma niebezpieczeństwa, aby na leczenie górników zabrakło pieniędzy. Nowak rozmawiał o tym m.in. z szefem śląskiego oddziału NFZ. - Każdy pacjent będzie zapłacony, będzie indywidualne rozpatrzenie - powiedział, zaznaczając, że na przyszłość problem finansowania kosztownego leczenia innych pacjentów wymaga systemowego rozwiązania. Nowak ocenił, że koszt leczenia górników w CLO może sięgnąć nawet blisko 2 mln zł. Kosztowna jest przede wszystkim nowatorska metoda przeszczepu tkanek pobranych od pacjenta i namnożonych w pracowni CLO. Wcześniej lekarze skarżyli się na problemy z refundacją tej metody. - Założyliśmy już 10 hodowli, systematycznie pobieramy tkanki od każdego pacjenta. Sprawa nie jest pilna - pobieramy je systematycznie, w zależności od ciężkości stanu, i hodujemy - powiedział dyrektor. Według wcześniejszych informacji, sama hodowla i dokonanie przeszczepu to rząd 50-250 tys. zł. Koszty leczenia ciężko poparzonego pacjenta dochodzą czasem do 300-400 tys. zł. Metoda ta jest stosowana w przypadku osób w ciężkim stanie, którzy mają oparzone znaczne powierzchnie ciała. Takie obrażenia ma większość górników leżących w Siemianowicach. Dzięki działającej tam pracowni hodowli tkanek, lekarze mogą próbować pomóc poszkodowanym, pobierając od nich niewielki, parocentymetrowy fragment skóry. Hodowla pobranych z niego komórek trwa trzy, cztery tygodnie, w tym czasie pacjenci otrzymują opatrunki biologiczne - z banku tkanek. Z 4 cm kw. naskórka można wyhodować wystarczającą ilość komórek, by pokryć nawet 60 proc. ciała. Pobrana tkanka jest "roztrawiana", dzielona na komórki i namnażana z użyciem specjalnego preparatu. Potem komórki nakładane są na ciało pacjenta za pomocą kleju fibrynowego, po czym już w organizmie namnażają się komórki skóry właściwej i naskórka. Pracownia hodowli komórek i tkanek in vitro oraz bank tkanek działają w siemianowickim Centrum Leczenia Oparzeń od marca ub. roku. To jedyny taki ośrodek w kraju, a także jeden z trzech - obok Warszawy i Bydgoszczy - banków skóry. Dotąd dokonano w Siemianowicach 10 takich przeszczepów. W wyniku katastrofy w rudzkiej części kopalni "Wujek" w piątek zginęło 12 górników, w sobotę w szpitalu zmarła 13 ofiara wypadku. 41 osób odniosło obrażenia. Przyczyną katastrofy - według wstępnych ocen - był zapłon metanu, niektórzy eksperci mówią też o możliwości wybuchu tego gazu.