Wypowiedź ministra spraw zagranicznych Polski, Grzegorza Schetyny, w której podkreślił, że obóz zagłady w Auschwitz wyzwalali de facto Ukraińcy (w ramach Armii Czerwonej) boleśnie ugodziła Rosję. Państwo to próbuje bowiem od ponad dwóch dekad zawłaszczyć zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami, pomniejszając wkład innych ówczesnych narodów ZSRR. [Paradoksalnie zupełnie inaczej wygląda kwestia zbrodni sowieckich. W tym przypadku Rosjanie minimalizują swoją rolę i przedstawiają się jako jeden z wielu narodów, które padły ofiarą zbrodniczego systemu. Tym sposobem zabezpieczają się przed koniecznością wypłaty ewentualnych rekompensat.] "Katalizator konfliktu ideologicznego" Słowa Schetyny - skądinąd słuszne - stały się katalizatorem konfliktu ideologicznego z Rosją, który choć w przypadku Polski zawsze miał miejsce, to jednak wkroczył w nową fazę. Ostateczny efekt wizerunkowy takiego starcia musi być dla naszego kraju niekorzystny, ponieważ od lat nie prowadzimy świadomej, skoordynowanej polityki historycznej. Niemniej, przynajmniej na gruncie lokalnym, Warszawa może osiągnąć pewne sukcesy, które staną się solidną podstawą dla dalszych działań. Polska "Ida" otrzymała Oskara za najlepszy film nieanglojęzyczny. Wielki sukces polskiego kina stał się wymarzoną okazją dla Rosji, by zrewanżować się za słowa Schetyny. Kreml sięgnął po narrację dwuznacznej roli Polaków podczas Holocaustu. To przemyślana strategia. Międzynarodowy widz ma niewielką wiedzę o wydarzeniach, jakie rozgrywały się w Europie Środkowej podczas II wojny światowej. Jest to więc dogodne pole do manipulacji. Tym bardziej, że spotka się ona zapewne z przychylną reakcją Niemiec, próbujących rozmyć własną odpowiedzialność za zbrodnie III Rzeszy. Powyższej sytuacji, szkodliwej dla wizerunku naszego państwa, można było uniknąć. Jak słusznie stwierdza Marek Migalski w swoim felietonie dla serwisu 300polityka.pl, wystarczyło tuż przed emisją "Idy" wyświetlić napis informujący, że Polska znajdowała się podczas Holocaustu pod okupacją niemiecką, a za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Tak się jednak nie stało, mimo, że film otrzymał dotację z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Nie stało, ponieważ rząd - jak już wspomniałem - nie prowadzi świadomej, skoordynowanej polityki historycznej, a Rosjanie bezlitośnie to wykorzystali. Kolejny potężny cios Drugi potężny cios rosyjska polityka historyczna wymierzyła Polsce tuż po sukcesie "Idy". Chodzi o odtajnienie archiwów z lat 1944-1945, rzekomo zawierających dowody na zbrodnie dokonywane przez Armię Krajową (sic!). "Zbiegiem okoliczności" jest oczywiście to, że taki ruch Kreml wykonał tuż przed Świętem Żołnierzy Wyklętych przypadającym na 1 marca. Czy Polska jest gotowa na adekwatną odpowiedź na rosyjską prowokację? Niestety, jest to pytanie retoryczne... Warszawa, ze względu na lata zaniedbań w zakresie kreowania własnej polityki historycznej, może osiągać sukcesy jedynie na polu lokalnym. Światełkiem nadziei jest decyzja stołecznych radnych, którzy zdecydowali, że pomnik polsko-radzieckiego braterstwa broni, potocznie zwany "pomnikiem czterech śpiących", nie wróci na warszawski Plac Wileński, gdzie stał przed rozpoczęciem budowy II linii metra. Niedawno zniknęła w Polsce także ostatnia ulica Bolesława Bieruta. Moskwa ostro protestuje Proces dekomunizacji, a właściwie desowietyzacji, przestrzeni publicznej należy zakończyć w możliwie szybkim czasie. W przeciwnym wypadku osłabimy nie tylko własną politykę wschodnią, ale także stworzymy Rosji dogodne pole do nacisków. W pierwszym przypadku mam na myśli kwestię ukraińską. Zachęcamy naszego wschodniego sąsiada do usuwania pozostałości po sowieckim panowaniu, kibicujemy kolejnym "Leninopadom", choć nadal borykamy się z podobnymi do ukraińskich problemami na własnym podwórku. Skrzętnie wykorzystuje to Moskwa, ostro protestując przy okazji prób zmiany lokalizacji kolejnych pomników Armii Czerwonej i organizując prowokacyjne działania na polskim terytorium, takich jak nielegalne odnowienie pomnika gen. Czerniachowskiego, kata wileńskiego AK, w Pieniężnie. Desowietyzacja przestrzeni publicznej to jednak zaledwie pierwszy krok, który - jak już wspominałem - może przynieść sukcesy na polu lokalnym. Do konfliktu informacyjnego na większą skalę trzeba się przygotować o wiele lepiej, tworząc zręby świadomej polityki historycznej. Nie tylko formułując jej cele, ale także tworząc narzędzia dla jej wspierania. Jak wykazałem na przykładzie "Idy", nie muszą być one inwazyjne. W przypadku tego filmu wystarczyłaby bowiem emisja jednego zdania przybliżającego zachodniemu widzowi fundament realiów politycznych, w których osadzono jego akcję. W wielu innych kwestiach te kilka słów byłoby orężem o wiele potężniejszym od każdorazowych interwencji MSZ w sprawie użycia sformułowania "polskie obozy śmierci". Piotr Maciążek