Prokuratorzy skłaniają się do przeprowadzenia badania psychiatrycznego ze względu na ciężar gatunkowy sprawy. - To sytuacja niecodzienna, sprawa nietuzinkowa - powiedział reporterowi RMF FM Marek Żoch, prokurator rejonowy z Siemiatycz. Mężczyzna podczas przesłuchań odpowiadał na pytania i przyznał się już do części zarzutów, m.in. do seksualnego obcowania z córką. - Część z tych gwałtów miała miejsce jeszcze przed ukończeniem przez dziewczynę 15 lat. Kolejne zarzuty dotyczą m.in. gróźb karalnych i bezpodstawnego pozbawienia wolności - powiedział Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji. - Ponieważ część zarzutów nakłada się na siebie, o wysokości kary zdecyduje sąd. Czeka nas jeszcze długi proces dowodowy - zaznaczył Sokołowski. Jak się jednak okazuje, o wiele surowsza kara grozi mu za napad. W pewnym momencie bowiem mężczyzna siłą zabrał córkę od jej chłopaka, u którego się ukryła. Przyszedł po nią z siekierą w ręce, a przyjacielowi dziewczyny zabrał telefon komórkowy. Mężczyźnie za napaść grozi wyższa kara od tej, grożącej za długoletnie maltretowanie własnej córki. - Napad rabunkowy z użyciem niebezpiecznego narzędzia - za to przestępstwo grozi kara pozbawienia wolności od lat 3 do 15. Natomiast jeśli chodzi o zgwałcenie - jest to kara od 2 do 12 lat - powiedział reporterowi RMF FM prokurator Adam Kozub. Gdzie są dzieci? - Dzieci kobiety zostały pozostawione w szpitalach. One albo trafiły do domów dziecka, albo zostały adoptowane - powiedział w Faktach RMF FM Mariusz Sokołowski. Rzecznik KGP zaznaczył, że funkcjonariusze starają się teraz dotrzeć do dzieci młodej kobiety. Prawdopodobnie zostaną zarządzone badania DNA, aby potwierdzić, czy ojciec 21-latki rzeczywiście jest jednocześnie ojcem jej dzieci. Sokołowski dodał, że to sąd zdecyduje o losie matki gwałconej kobiety, która przez lata bezczynnie przyglądała się tragedii córki: - Ona sama w relacjach medialnych mówi, że wiedziała i była zastraszana. Czy ten strach był na tyle duży, że można go w jakiś sposób usprawiedliwiać? O tym będzie decydował sąd - stwierdził Mariusz Sokołowski. Funkcjonariusz zaznaczył, że o tej sprawie wiedziało znacznie więcej osób: - To milczenie, które było wokół tej dziewczyny, było czymś przerażającym. Przez tyle lat dochodziło do takiej tragedii. Policjanci z Siemiatycz i Wrocławia odtwarzają teraz krok po kroku ostatnie sześć lat rodziny B. Wszyscy się go bali Rodzinny dramat rozgrywał się we wsi Grodzisk pod Siemiatyczami na Podlasiu. Rodzina przeprowadziła się tam dwa lata temu. - Oni przyjechali prawie z samego Wrocławia. Przyjechali w taką dziurę na Podlasie. Trzeba było się zastanowić, dlaczego przyjechali - usłyszał od sąsiadów reporter RMF FM Krzysztof Kot. Grodzisk na Podlasiu to miejscowość jakich wiele w Polsce. Dom, w którym rozegrał się dramat, z zewnątrz niczym specjalnym się nie wyróżnia. Drewniana chałupka na skraju wsi. Naprzeciwko budynku cmentarz, a za nim targowisko. - Wszyscy się go bali, nie tylko rodzina - tak o zwyrodnialcu mówią mieszkańcy Pasikurowic na Dolnym Śląsku. To właśnie tam przez 19 lat mieszkał z rodziną oprawca. Jak dowiedziała się reporterka RMF FM Barbara Zielińska, mężczyzna wyjechał na Podlasie, ponieważ w Pasikurowicach zbankrutowała jego mała firma - warsztat blacharski. Młoda kobieta zgłosiła się na policję w ubiegły wtorek. Od razu rozpoczęto poszukiwania mężczyzny. Policja obawiała się, że 45-latek może zbiec za granicę. Okazało się, że mężczyzna ukrywa się w Siedlcach i planuje wyjazd do Włoch. W miniony piątek siedleccy funkcjonariusze zatrzymali go w pobliżu dworca PKP.