Niewprowadzenie dyrektywy oznacza zamrożenie albo nawet cofnięcie unijnych dotacji - podkreśla poseł PiS Jerzy Polaczek, minister transportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. To on odkrył, że tak ważny termin został przegapiony. "Nie rozumiem tej opieszałości, wszak program drogowy to jeden z priorytetów obecnego rządu" - powiedział gazecie Adrian Furgalski, ekspert ds. transportu w Zespole Doradców Gospodarczych TOR, współautor programu PO dotyczącego transportu. "W przypadku niewprowadzenia dyrektywy Polska może stracić pieniądze. Wymogi dyrektywy to nowy warunek, który musi być spełniony przy udostępnianiu funduszy. Podobnie jak wymóg oceny wpływu inwestycji na środowisko" - mówi rzeczniczka KE Helen Kearns. Według Kearns, skoro Polska nie wprowadziła dyrektywy, będzie to miało jasny efekt w postaci odmowy Brukseli przekazania unijnych funduszy. Czeka nas więc nie tylko postępowanie karne o naruszenie unijnego prawa, wszczynane standardowo, gdy dyrektywa nie jest wdrożona lub jest wdrożona wadliwie, ale też możliwość utraty miliardów. Eksperci, z którymi rozmawiała "Rzeczpospolitej", wskazują, że najbardziej zagrożone są nowe projekty warte powyżej 50 mln euro. Te muszą bowiem zostać zatwierdzone przez Komisję Europejską. Więcej w "Rzeczpospolitej".