- Jeżeli my (...) uciekamy, zostawiamy ludzi i mówimy "no to się trzymajcie", to naprawdę bez sensu rozwiązanie. To nie jest ewangeliczne - powiedział zakonnik, podkreślając, że muszą opiekować się ludźmi ciężko doświadczonymi przez konflikt trwający w tym kraju. Ojciec Pączka powiedział, że noc z wtorku na środę minęła spokojnie, jednak nad ranem misjonarze i ludzie, którymi się opiekują musieli szukać schronienia, ponieważ w okolicy mogli pojawić się muzułmańscy rebelianci. - O godzinie 6.30 i 7.30 usłyszeliśmy strzały w powietrze. Popatrzyliśmy przez okno, ludzie zaczęli biegać. Okazało się, że znów kilkanaście samochodów wjechało do naszej miejscowości Ngaoundaye (...). Uciekliśmy, jesteśmy teraz razem z ludźmi w miejscu, w którym nas nie znajdą - powiedział misjonarz. Kapucyn podkreślił jednocześnie, że odpowiedzialność za falę przemocy w Republice Środkowoafrykańskiej ponoszą muzułmanie, a chrześcijanie są stroną, która się broni. - Oni są dobrze uzbrojeni, a te walki, które się toczą, to ochrona (...) To są bandyci pierwszej klasy, spotkałem się z nimi dwukrotnie i nie ma z nimi możliwości żadnego dialogu - przekonuje misjonarz. Rebelianci muzułmańscy zaatakowali misję polskich misjonarzy Rebelianci muzułmańscy zaatakowali misję polskich misjonarzy w miejscowości Ngaoundaye. Przebywają tam m.in. polscy kapucyni i siostry ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza. Zaatakowani nie chcieli zostawić swoich podopiecznych - m. in. sierot i niewidomych. W Warszawie w MSZ z pełnomocnikiem kapucyńskich misji m.in. w Republice Środkowoafrykańskiej o. Tomaszem Grabcem spotkał się we wtorek wiceminister spraw zagranicznych Bogusław Winid. Resort zapewniał, że jest w stałym kontakcie z władzami francuskimi. MSZ zaoferował polskim misjonarzom ewakuację z Republiki Środkowoafrykańskiej. W walkach między muzułmanami i chrześcijanami w Republice Środkowoafrykańskiej zginęło ostatnio co najmniej 75 osób. Walki wybuchły z nową siłą po wycofaniu się w ub. miesiącu ze stolicy kraju Bangi muzułmańskich rebeliantów z koalicji Seleka. Rebelianci z Seleki, będącej luźnym sojuszem przeważnie muzułmańskich milicji, doprowadzili w marcu 2013 r. do obalenia rządu a ich przywódca Michel Djotodia obwołał się prezydentem. Jednak w styczniu został zmuszony do ustąpienia po fali krytyki w kraju i społeczności międzynarodowej, która zarzucała mu, że nie zdołał zapobiec pladze aktów przemocy. Obecność wojsk francuskich i sił pokojowych z krajów afrykańskich nie doprowadziło dotychczas do poprawy sytuacji. W Republice Środkowoafrykańskiej, byłej kolonii Francji, znajduje się teraz ok. 1600 żołnierzy francuskich i ok. 5000 z państw afrykańskich. Skupiają się oni jednak na przywracaniu porządku w stolicy kraju i częściowo na północy. Do aktów przemocy dochodzi natomiast w odległych rejonach kraju. Według ocen ONZ, aby skutecznie przywrócić spokój i porządek w Republice Środkowoafrykańskiej, trzeba by tam wysłać co najmniej 10 tys. żołnierzy.